Frozen Love

Frozen Love
Forever

czwartek, 30 kwietnia 2015

Rozdział 8 ,,Mam się bać? "

Chris stał już oparty o drzwi u podnóża bramy wdychając świeże i czyste powietrze nocy.
Do wschodu słońca było jeszcze daleko, ale on właśnie lubił tą porę.
Bez rażących promieni słońca, poczucia, że teraz w nieprzeniknionych ciemnościach nocy każdy odpoczywa szykując się na nadejście jutra.
Jako, że jego drugą postacią jest śnieżnobiały potężny basior, który różni się wzrostem i wyglądem od innych wilków, nie mógł tak często paradować przy osadach ludzkich.
Dlatego tak lubił przebywać na biegunie. Tutaj oprócz lodowych pustyń, wysokich górskich szczytów, były także gęste busze, które tak bardzo przypominały mu dom.
Westchnął, a jego oddech utworzył wokół jego twarzy lekką parę.
Usłyszał mocniejszy powiew wiatru i głośne lądowanie pewnego niesfornego Strażnika Zabawy.

-No no. Nie ładnie tak wymykać się w nocy przez okno. Co powiedzą rodzice jeśli cię nakryją?- zapytał sarkastycznie.
Odwrócił wzrok do chłopaka, który stopniowo wyznóżał się z mroku, stając po chwili w snopie księżycowego blasku.

Nawet z daleka już widział jego arogancką postawę i lśniący uśmieszek błądzący na ustach.

-No ta. Co pomyślą? Hym...- zamyślił się teatralnie mrurząc oczy.
O nie! A co jeśli pomyślą, że wymykam się na randkę z moją ukochaną. No nie powiem chyba umówiłem się z tobą gdy byłem pijany, bo powinnaś być ładniejsza kochana.- zilustrował jego czarne spodnie i narzuconą niedbale skórzaną kurtkę na luźny podkoszulek, rzucając zdegustowane spojrzenie.

Zaśmiał się czując, że ten dawny Jack nie jest do końca stłumiony przez Elsę.
Możliwe, że to jej obecność go hamuję, ale napewno nie stał się nawet odrobinkę lepszy. Wciąż będzie starym dobrym, ale upierdliwym wżodem na tyłku.

-Wtedy nie narzekałeś maleńki. No to co wymykamy się na tą tajemną randkę?- Jack nic nie odpowiedział tylko mruknął coś niezrozumiałym szeptem. Wciąż się wpatrując w Chrisa posłał mu zirytowane spojrzenie.

-Ej to moja kurtka! Wszędzie ją szukałem!- olśniony chłopak wskazał oskarżycielsko na Chrisa, który uśmiechnął się z wyższością.

-Może jakbyś miał mniejszy burdel w pokoju to...

-Ej ej!- zastopował z uśmieszkiem. -Wiesz dobrze, że nie jestem fanem luksusów. A takie klimaty u mnie w Mojej spypialni mi całkowicie odpowiadają.

-Tsiiiaaa... Może dlatego, że zbyt często przebywałeś w takich ,,gustownych" lokalach?

-Ty to mnie znasz.- westchnął.
A teraz dawaj kurtkę. Wierz, że to moja ulubiona. Wyglądam w niej naprawdę gorąco.

-To ci jej nie oddam, bo jeszcze stopisz nam biegun, sopelku. Jeśli zasłużysz to dostaniesz.- Jack westchnął jakby wiedział, że prędzej czy później Chris zrobi to czego on będzie chciał, a kara z pewnością go nie ominie.
Mogła to być kąpiel w zamarzniętym jeziorze, wylądowanie w ,,małej" zaspie, poszatkowanie przez lodowe odłamki lub...
Księżyc wie co jeszcze... O zgrozo!!

Nie czekając na Chrisa, Jack zaczął iść wyznaczoną ścieżką prowadzącą nad stromy górski stok kończący się wysokim klifem wychodzącym na ocean.
Dogonił go szybko i przez chwilę przypatrywał mu się w ciszy.

Był jakiś... Spokojny
A to napewno do Jacka nie pasowało.
Jeśli ktoś taki jak on nie rzuca co chwila kąśliwych uwag i może utrzymać język na wodzy co chwila nie przeklinając, oznacza to, że napewno coś go dręczy.

Szedł zamyślony, lekko marszcząc brwi.
Jego biała czupryna jak zwykle była w całkowitym nieładzie i lśniła srebnymi refleksami.
Dodatkowym szokiem było to, że nie miał na sobie swoich zwyczajnych ubrań.
Owszem widywał go w o wiele dziwaczniejszych strojach lub bez nich...
Na świętego Księżyca, za co?

Miał na sobie czarne spodnie podwinięte na dole i biały podkoszulek.
No... Nie miał butów, ale widok go bez niebieskiej oszronionej bluzy, był zaskakujący.

Nagle przystanął I chwycił w ostatnim momencie Chrisa, który mógł przed chwilą sprawdzić czy woda na dole jest wystarczająco ciepła do nocnych kąpieli.

-Wołł... Mało brakowało.- popatrzył w przepaść kończąca się ciemną głębią oceanu. Parę luźnych kamieni urwało się od krańca.
Usłyszał jak dosłownie Jack wznosi oczy do nieba i wzdycha zmęczony.

-Ja naprawdę wiem, że jestem wyjątkowo przystojny, do tego na wieczornych spacerach przy świetle księżyca, ale nie gap się na mnie, bo wreszcie cię nie złapie i polecisz.

-Co?- uśmiechnął się- Nie chcesz abym na ciebie poleciał? Naprawdę ktoś cię zmienia.

Jack pokręcił głową, ale lekko się uśmiechnął. Przysiadł na jednym z kamieni wpatrzony w horyzont.

-Tak.-odezwał się po chwili.- Zmienia mnie.- Chris miał przez chwilę wrażenie, że Jack się rozmarzył i lekko zarumienił.

-Czyżbyś miał udaną noc?- zapytał zagadkowo trącając go ramieniem.
Parsknął śmiechem.

-Zazdrośnik. Nie zaszczycę cię uświadomiając co robią dorośli ludzie, gdy męczące dzieciaki nie siedzą im na głowie.

-Co? Ty hamie! Nie powiedziałeś mi, że już masz dzieci. No Ale znając twój styl życia i wiek już czas. Chociaż wciąż jesteś totalnym bachorem. Biedne dzieci.

Walną go mocno w bok, ale znów miał ten swój uśmieszek.

-Powiesz mi co cię gryzie?- zapytał po chwili. Miał dość dziwnej ciszy, przerywanej tylko szumem wody i uderzaniem fali o klif.

Jack przeniósł na niego zirytowany wzrok, ale po chwili westchnął smętnie.

-Jestem aż tak kiepskim aktorem?

-No nie. Nieźle udajesz czasem trzeźwego, choć teraz twoje przymroczenie to nie wina trunków.
Mam z nią pogadać. -uśmiechnął się, a jego oczy momentalnie rozbłysły

-Chcesz mnie pozbawić mojej kokainy ? Ty dręczycielu!

-A tak na poważnie. Co jest?- Jack westchnał mierzwiąc włosy.

-Elsa... Chcę abym jej opowiedział o sobie.

-Uuuuu. To masz kłopot, chłopie.- parsknął niepohamowanie.
Twoje wyskoki mogłyby znaleść się w księdze rekordów Guinnessa, gdybyś był śmiertelny.

-No właśnie!- wykrzyczał zagłuszając ocean. -Nie wiem o co jej chodzi. Czy chcę usłyszeć, że byłem totalnym kretynem przez te wieki...

-Wieków.- dodał szybko. Jack zmroził go wzrokiem, dosłownie.
Poczuł jak temperatura spadła o kolejne minusy.
Laska Jacka lekko rozbłysła niebieskim światłem. Ale sam Jack uśmiechał się diabelnie.

-No Christianie. Chcesz zobaczyć mój totalny kretynizm połączony z brakiem manier, gdy zrzucę cię z tego klifu i nie pomacham na pożegnanie?

-To było by straszne, ale może później. No Jackie przyznaj, że się boisz- powiedział wciąż poważnie.

Jack się opanował i niechętnie odłożył laskę. Zadarł głowę do góry patrząc w gwiazdy.

-Boję się... N-nie byłem zawsze taki jak mnie teraz poznała. Jestem... Inny przy niej, a inny przy tobie.- popatrzył na Chrisa z lękiem w oczach.
Ty mnie znasz i akceptujesz taki jaki jestem. Może dobrowolnie, a może z powodów bycia opiekunem- wzruszył ramionami.
Ale Elsy nie mogę stracić. -powiedział z mocą.

-Skąd wiesz, że ucieknie z wrzaskiem, gdy usłyszy twoje zwariowane wybryki. Ja jakoś nawet je przeżyłem. To ona może ich posłuchać.

-Ale ona chcę też abym mówił o moich byłych. A co jeśli kiedyś spotka się z Polly, albo broń Księżycu z Evą.

-To lepiej żeby wiedziała czego się spodziewać, stary.- zachichotał.
Zapewne o Polly musisz jej opowiedzieć. Gwiazdka coraz bliżej i niedługo tu będzie.

Jack uśmiechnął się łobuzersko.

-To doborze. Już znudziło mi się ciebie doprowadzać do szalaństwa czas na innych.

Nagle Chris zauważył lekko wystający materiał owinięty wokół ramienia Jacka.
Mogło to być coś normalnego, ale widział ciemne plamy przebijające się przez opatrunek.

-Chyba już kogoś doprowadziłeś.- skinął głową na ramie Jacka.- Elsa ci to zrobiła?- zapytał z nerwowym uśmieszkiem.

Jack spojrzał na ramię i machnął lekceważąco ręką.

-To nic. Skaleczyłem się jak głupi przez sen. Wystraszyłem tylko Elsę.-uśmiechnął się.
I to ona mnie doprowadza do szaleństwa...królowa.- prychnął znów zamyślony z błogim uśmiechem.

Chris czuł, że coś ukrywa, ale i tak dzisiaj dużo mu powiedział. Westchnął sięgając do kurtki.
Zdejmując ją z siebie widział kontem oka, że Jack unosi zaintrygowany brew.

-Zasłużyłeś.- mruknął podając mu kurtkę.

-Oczywiście. Dzięki tato, ale ja też chcę lizaka.- wyszczerzył się wstając i ubierają.

Poszedł za jego przykładem, ale nagle poczuł, że Jack łapie go od góry za ramiona i rzuca w przestrzeń.
Po chwili spadał ,krzycząc i miotając się próbując coś zrobić.
Słyszał trubalny śmiech Jacka przegłuszający pęd wiatru.
Spojrzał do góry i widział, że Jack rzucił się za nim by lecieć do niego, a teraz razem pędzili w dół do oceanu.

Woda... Była stanowczo za blisko...
Dwanaście metrów... Krzyki
Dziewięć metrów... Przekleństwa pod adresem Jacka
Pięć metrów... Modlitwa do Księżyca
Metr... Łup

Jack nadal się śmiejąc chwycił przerażonego Chrisa i wzleciał w górę unikając jednej z wyższych fal, która wyciągała się do nich, jakby chciała ich złapać.

-Zabiję. cię. Frost- wysapał próbując się uspokoić. Jack trzymał go mocno, ale co chwila udawał, że go puszcza.

-Musisz ustawić się w kolejce Pysiu. A ona jest naprawdę duża.- zaśmiał się donośnie zbliżając się do pobliskiego lasu.

-Jak się tylko dostanę na ziemię i zmienię uważaj lepiej na swoje tyły.

-Wiedziałem, że chcesz mnie obwąchać, ale nie martw się, ja cały świetnie pachnie. Dziewczyny coś wspominały o miętowym ciachu.

Gdy wylądowali wreszcie na małej polance w środku boru, Chrisowi wciąż się kręciło w głowie i czuł zimny pot ściekający mu po plecach.
Podniósł jedną rękę w stronę Jacka, żeby zaczekał, aby Chris był już zdolny do uduszenia go.

Chłopak zaśmiał się przechodząc radosnym krokiem chochlika koło drzew.
Uderzał lekko laską o ich pnie powodując nowe wzory ze szronu.

Gdy Chris wstał, warknął jeszcze jako człowiek na Jacka z drapieżnym uśmieszkiem.
Jack od razu zciągnął wyzywająco brwi lekko się uśmiechając.
Jego oczy błyszczały z podniecenia.

-Zabawmy się w pewną grę.

-,,Wilk owinięty wokół drzewa" czy ,,Mrożony kundel"?

-A może ,,Wilczy pazur w zmrożonym tyłku"?- Jack się zaśmiał.

-Coś chyba nie lubię tej gry...- nie skończył, bo ciało Chrisa przeszły zimne jak lód dreszcze i po chwili już się zmieniał.
Jego ciało się wydłużyło tak ,że musiał stanąć na czterech potężnych łapach.
Po niecałej sekundzie był w swoje drugiej formie i wpatrywał się niebieskimi dzikimi wilczymi oczami w Jacka z odsłoniętymi ostrymi kłami.

Czas się zabawić.- powiedział w myślach do chłopaka, który wzniósł się lekko w powietrze szykując laskę w gotowości.

Lubię zabawy.- mruknął rozbawiony i pognał do lasu, a zaraz po tym Chris warknął zadowolony i ruszył za jego tropem...
Miętowe ciasteczko... Też coś!

                                               *  *  *

Elsa przekręciła się na drugi bok i usłyszała szelest papieru.
Otworzyła oczy i zobaczyła, że jednak Jack nie wrócił.
Zawiedzona usiadła na łóżku szukając źródła dźwięku.
Okazało się, że na poduszce Jacka leżała złożona karteczka z kremowego papieru, a koło niej róża.
Ale nie byle jaka... To była jej Róża.

Cała zrobiona z lodu, który nigdy się nie topił i lśnił niesamowitym blaskiem, a sam wyglądał jak diament.

Kiedyś Jack podarowała jej taki sam prezent mówiąc, że ta róża jest jak on i przedstawia jego miłość.
Twierdził, że zostawia w niej swoje serce, część swojej miłości, która dawała mu siły, ukazując ile Elsa dla niego znaczy.

Ale dla poświęcenia jej, aby uratować Jacka, Elsa ją straciła.
Zostały po niej tylko zniszczone małe kawałeczki, ale teraz cała znów leżała koło niej.

Uśmiechnięta od ucha do ucha, poderwała się z miejsca i chwyciła ją w dłonie.

Była ciepła i pachniała tak jak Jack.
Jakby czymś słodkim, wyrazistym, a zarazem czuć było świeży powiew lasu i mięty.

Chwyciła jakiś mały wazon i wstawiła tam róże. Wróciła do łóżka i podniosła karteczkę.

Papier był jakiś... Nietypowy.
Kojarzył jej się z swoim królestwem, ale u nich w krainie czas leciał inaczej.
Ten papier wyglądał tak drogo i znajomo, jakby pochodził prosto z jej gabinetu.
Uśmiechnięta wciąż, otworzyła kartkę i zobaczyła starannie i piękne pismo.

Niemożliwe żeby Jack tak pisał- mruknęła zaskoczona.

To ta sama Róża, tylko Cała,
Ta sama miłość, chyba, że Silniejsza,
Ten sam ja, ci ją Zwraca.

I kocha... I czeka

Wciąż zaskoczona, że z Jacka taki romantyk, położyła liścik na szafce i poszła się przyszykować.

-Cholera!- mimo iż i tak złamała tyle dworskich etykiet i zapewne wychodziła właśnie na dziewczynę bez manier, musiała krzyczeć.
Była sfrustrowana, ponieważ całkowicie już odświeżona, umalowana i uczesana, weszła do pokoju w celu ubrania się w swoją porzuconą lekką sukienkę.
Niestety nie doceniają Jacka, popełniła błąd.
Jej sukienka była ,,lekko" rozerwana i raczej była królowa nie powinna się pokazywać w takim stroju na śniadaniu.

Uśmiechnięta rumieniąc się przypomniała sobie jej nietypowe zachowanie.

Nawet nigdy się nie podejrzewała o to, że ona, poważna Królowa, może tak działać na mężczyzn i tak ich uwodzić.

Westchnęła porzucają swoją sukienkę i stając przed lustrem w samej  bieliźnie.
Zastanowiła się czy umiałaby stworzyć jakąś nową kreację.

Pomyślała o topniejącym śniegu, jak wtedy lśni przez promienie słońca.
Wyobraźnia sobie oczy Jacka.
Jego głębię niebieskiego koloru, który czasem wyglądał na szary.

Po chwili na sobie miała już sukienkę, która lekko oplatała ją jak pajęczyna, a materiał błyszczał jakby był zrobiony z małych diamentów, które podczas ruchu zmieniały kolor.
Z niebieskiego w szary, z szarego w srebrny i znów lekko błękitny.

Miała sztywny gorset i luźny dół sięgający jej do kolan. Rękawy były troszkę dłuższe do łokci.

Jej zwyczajny delikatny makijaż i rozpuszczone włosy z małymi srebrnymi spinkami z warkocza, były do zaakceptowania jako całość.

Była z siebie całkiem zadowolona, gdy powędrowała krętymi korytarzami i wcale się nie zgubiła.
Znała już każdy cal tej bazy, którą zwiedziła, gdy Jack miał amnezję.

Kierując się do kuchni minęła się parę razy z elfami, które goniły coś co wyglądało jak mały niebieski świetlik, oraz szefa ochrony Pitha.

Stąpając cicho po czerwonym miękkim dywanie i mijając obrazy z historii Obdarzonych na marmurowych ścianach, dotarła wreszcie do dużych uchylonych drzwi zza których dobiegły ich głośne śmiechy.

Weszła i pierwsze co zobaczyła to Jacka i Chrisa, którzy razem się trzymali próbując przestać się zwijać ze śmiechu.
Stali za długim mahoniowym stołem, a po drugiej stronie siedziała Zębuszka i Zając, którzy także nie ukrywali uśmiechów.
Piasek unosił się nad wszystkimi na małej złotej chmurze.

Wszyscy widoczne mieli doskonały humor. Po chwili wszedł North trzymając się za swój pokaźny brzuch, co spowodowało kolejny napad śmiechu w pomieszczeniu.

- A teraz co mówi twój żołądek?- zapytał Jack Mikołaja ocierając łezkę z kącika oka.

North rzucił mu mordercze spojrzenie, ale zaraz znów wykrzywił twarz w grymasie lekko zieleniejąc.

-K-który to?- wskazał palcem na chłopaków, którzy przybili sobie piątkę.

-Chris.

-Jack.-powiedzieli jednocześnie.

-Mówić! Bo oboje dostaniecie Rózgi!- ryknął Święty czerwieniejąc się zmieniając kolor z zielonego.

-O nie!- Jack przyłożył ręce do ust udając przerażenie.- Jak możesz! Bez kwiatów, słodyczy i podziękowań za moje starania.-udał obrażonego.

-Czyli to ty! Co ty do nich dodałeś?- jakby na samą tą myśl North znów złapał się za brzuch i wyleciał jak strzała z kuchni.

-Troszkę mąki, jajek, czekolady, mąki i chyba czegoś jeszcze... -wyliczał Jack Chrisowi.

-Może. Ale chyba to czarne z komina to nie była czekolada, a to białe zeskrobane ze ściany to raczej nie mąka, Jack.- parskną Chris.

-Co? Całe życie w błędzie! A ja chciałem zrobić przysługę Northowi i upiec mu ciasteczka. Patrz jak mi odpłaca za moje dobro.

-Zapewne zapiszę ci to jako dobry uczynek.- mruknął Zając jedząc marchew.

-Biedny North. Jeszcze się pochoruje z tego twojego żartu Jack.- powiedziała przejęta Ząbek.
Piasek poparł ją pokazując nad swoją obrazek z złotego piasku, ukazujący Mikołaja pochylonego nad ubikacją.

Fuj....

Teraz Elsa całkowicie zrozumiała.
Na stole leżał dowód zbrodni.
Cała taca ciemnych jak noc ciastek w kształcie gwiazdek.
Jedno z nich było nadgryzione i porzucone na podłodze.

Na ciemno brązowych szafkach kuchennych leżały misy z dziwnymi składnikami, a z rozgrzanego pieca unosiła się ciepła para.

Jack szepną coś do Chrisa i dopiero teraz zobaczył Elsę, która stała koło drzwi.
Jego oczy momentalnie rozbłysły na jej widok i dziwnie pociemniały.
Klepną mocno Chrisa w ramię i podbiegł do Elsy.

Gdy był koło niej uniósł ją do góry przytulając i obracając ją w powietrzu.

-Ratuj mnie moja Pani. Wielki włochaty potwór będzie chciał mnie udusić za moje dzieło kulinarne.
Obroń mnie, o pani!

-Jack!- zaśmiała się. -Postaw mnie!

-Wiecie, że ja tu jem.- mruknął Zając za co dostał z łokcia od Ząbek.
Jack postawił Elsę na ziemi, ale wciąż ją przytulał, śmiejąc się.

-Kangur nie podskakuj tak, bo nie umiesz. Ucz się od najlepszych. Zrób Northowi karotkę, bo po moich ciachach nie prędko krzyknie ho ho ho na coś równie wspaniałego.

-Jasne. Wolę tu nie być gdy znajdzie siłę, aby wyjść z łazienki. -wstał od stołu tupiąc po chwili łapą o drewnianą podłogę, gdzie pojawił się krater.

-Muszę wrócić po resztę moich rzeczy z Nory, bo raczej większość czasu i tak tu spędzę. -Po chwili wskoczył do dziury, która zaraz po tym zniknęła, pozostawiając małego fioletowego kwiatka.

Jack westchnął i pocałował szybko, ale delikatnie Elsa w policzek.

-Jak się spało?- zapytał szepcząc.
Elsa poczuła jego chłodny oddech na skórze i znów się zarumieniła na wspomnienie nocy.

-Dobrze. Zakochałam się w twoimi łóżku.-odrzekła chichocząc.

-Oh. Poczekaj kochanie. To tylko gościnnie łóżko. Jeszcze nie poznałaś tego mojego.- pochylił się do niej bliżej.
I nie tylko w nim się zakochasz.

Pocałował ją w czubek nosa i pociągną ja w stronę Chrisa, który pił coś co parowało i pachniało jak czekolada.

-Mam nadzieję, że Jack dał ci spać w nocy.-powiedział Chris puszczając do niej oczko.

-Ja? To ona mi nie pozwalała. Pomyśl... Wracasz z patrolu, a tu piękna kobieta rozłożona słodko na łóżku, do tego z lekko orwartymi ustami. Takie widoki dekoncentrują.- Elsa poczuła motylki w brzuchu i ciepło w policzkach.

-Tak. Ale widocznie ją tak wymęczyłeś, że  padła. Ale było ci mało i dałeś popalić Northowi. Nawet Święty przy tobie nie wytrzymuje.- mruknął rozbawiony.

Jack wyrwał mu kubek i wypił do końca czekoladę. Zostały mu ciemne wąsy przy ustach, które starł wolno kciukiem.

-Dlatego Elsa jest moim Aniołem. Jak święty nie wytrzymuje to pozostają tylko one. Ale znam tylko jednego.- założył jej kosmyk za ucho i podszedł do szafki coś szykując.

-Czy mam się bać twoich eksperymentów kulinarnych.- zapytała mając wciąż przed oczami udręczonego Northa jednym małym kęsem ciastka.
Chris zachichotał.

-Nie. To był zakład. Jack przegrał pewną grę i wisiał mi wygraną. Miało być śniadanie do łóżka, ale najpierw chciałem zobaczyć czy mnie nie otruje.
Oczywiście miałem rację. Niestety North uwielbia ciastka i gdy je widział na stole... No wiesz...- podrapał się po głowie tłumiąc śmiech.

Po chwili Jack wręczył Elsie nowy kubek z czekoladą i małe pudełko.

Uniosła brwi na co on się zaśmiał. Otworzył wieczko. W pudełku były już inne ciastka.
Były jasno brązowe z kawałkami czekolady.

-Mam się bać?- parsknął śmiechem.

-Raczej nie. No wiesz. Jak się ma te kilka... set lat to człowiek umie to i owo.

-Taaa...- mruknął Chris. Zmierzwił włosy Jackowi i wyszedł po chwili z kuchni.

-Co mu?- zapytała Ząbek.
Wciąż patrzyła za nieobecnym już chłopakiem.
Jack wzruszył ramionami z dziwnym uśmiechem błądzącym mu na ustach.

-Miał trochę zbyt dużą pewność co do tego, że zezłoszczony wredny duch zimy może się nie odegrać zbyt szybko.

-Ah. A wy wciąż tacy sami.- mruknęła Ząbek. Spojrzała w górę na Piaska, który już nie wisiał w powietrzu na złotej chmurce, ale na sporym łóżku, pochrapując niemie. Nad jego głową unosiły się małe literki Zzz zzz...

Wróżka wstała z krzesła, prostując swoje piękne skrzydła i unosząc się do góry z cichym trzepotem jak u kolibra.

-Sprawdzę jak u Northa.- poleciała do drzwi, ale odwróciła się jeszcze na chwilę.
I Jack...

-Hym...- odwrócił niechętnie wzrok od twarzy Elsy, która tuliła mu się do boku i popijała gorącą czekoladę.

-Odpuść już dzisiaj Northowi. Wiesz, że się stresuje na wizytę Polly.- Jack momentalnie lekko zesztywniał, tak że Elsa zdziwiona zadarła głowę by na niego spojrzeć.

-Czyli... Ona jednak przyjeżdża na Gwiazdkę.

-Tak.- pokiwała smętnie głową. - Proszę. Wiem jakie to dla ciebie trudne, ale postaraj się, aby chociaż jedno wasze spotkanie nie kończyło się tragedią.

-To nie do końca tragedia. Jeszcze nie... Wtedy tak dobrze nie celowałem nożami od zastawy, ale teraz może się udać.

-Jack...- Westchnęła zmęczona. -Chociaż się postaraj.
Po tych słowach wyleciała z kuchni, zostawiając w nich zupełną ciszę.

Elsa wciąż patrzyła na Jacka czekając na wyjaśnienia, ale on wciąż z zaciśniętymi szczękami patrzył tępo w przestrzeń.

-Jack?- szepnęła cicho, wykręcając się całkowicie w jego stronę.
Wciąż bez efektu.

Odłożyła pusty kubek na blacie za chłopakiem oraz pudełko z mniejszą niż wcześniej porcją ciastek.
Objęła go w pasie, stając na pacach pocałowała go w usta.

Spojrzał na nią zamroczony z lekkim uśmiechem.

-Nie powiedziałam ci dzisiaj dzień dobry, ale to chyba bardziej mi się podoba jako powitanie.- zaśmiał się już weselej.

-Czy każdego tak witasz? Oj jeśli Zająca to nie zazdroszczę, Northa tak samo, ale jeśli Chrisa to nie radzę. Dziś nie jest dzień dobroci dla zwierząt.

-Jesteś dziś wyjątkowo...

-Nieznośny, arogancki, sarkastyczny i totalnie przystojny?

-Też... Ale głównie chodzi, że zamyślony.- westchnął smętnie.- Kto to jest Polly?

Jack popatrzył jej głęboko w oczy. Elsa widziała, że zastanawia się nad tym jaką podjąć decyzję.

-To jakby kuzynka Northa

-I... Ty ją nie lubisz?

-Mało powiedziane, ale tak.- powiedział gniewnym tonem.

-Dlaczego? Zrobiła ci coś?- pytała dalej. Jack wpuścił drżący oddech i zaczął się bawić palcami Elsy.

-Tak naprawdę to wina leży po mojej stronie. Nie byłem z nią szczery i  pewnej kiepskiej Gwiazdki, było naprawdę nieprzyjemnie. Bo wiesz...- spojrzał na Elsę spod rzęs.

-Polly była moją dziewczyną...

No LunaMoon masz tutaj ode mnie rozdział.
Pomysł na dokuczenie Nothowi wyszedł od ciebie, więc rozdział co się należy.
No mam nadzieję, że nośny.
Wiem, że jest przeciętny i nudny, ale już ja wiem co rozkręci później akcję.
Zamrażam was i całuje... ;>

środa, 29 kwietnia 2015

Rozdział 7 ,,Mógłbyś być jednym z nas".

Mówią, że jak śpisz z osobą, która cię kocha, gdy ty ją kochasz, koszmary nie przychodzą...

Ale kto powiedział, że nie opuszczą Jacka?
Właśnie.... Nikt

Był w tym samym zatęchłym klubie na całkowitej głuszy, z którego uciekł.
To tu Edona go przyprowadziła na jak ona to ujęła na ,,małe pogrywki".
Klub jak to klub miał bar, który ciągną się jedną długą drewnianą ladą po prawej stronie. W środku było małe przejście, a całą lewą stronę zajmowały małe stoliczki,a niektóre nawet z kanapą i parawanem dla ,,prywatności".
W powietrzu unosił się tak znajomy smród papierosów, alkoholu i spoconych ciał, który od prawie dwóch tygodni stanowił dla niego okropną codzienność.
Do tego ten półmrok od brudnych świetlówek...
Ale jego nie interesowało to pomieszczenie.
To przedsionek dla nic nieznaczących ludzi.
Od razu, choć nie wiedzieć czemu poszedł między rządami stolików, obściskujących się par, pijacych i palących zwykłe towary, mając za cel schody prowadzące do pomieszczenia na tyłach.
Skinął głową barmanowi jak to robił, ale mu nie odpowiedział nadal szorując jeden z kufli po piwie.
Zszedł schodami w dół i pchnął masywne wzmacniane drzwi do, których wcale się nie przyczynił i wszedł.

To był już inny świat.
Wtedy gdy był jeszcze mamiony przez Edonę nie zwracał uwagi na inne demony, ale teraz dostrzegł ich aż pięć.
Stali niczym ochroniarze pod ciemno granatowymi ścianami z okularami słonecznymi naciągniętymi na nosy.
Każdy niby obojętnie spoglądał w jakąś strone, ale naprawdę obserwowali każdy najmniejszy cal pokoju.
W pomieszczeniu głównie znajdowały się stoliki do pokera i stoły bilardowe.
Tutejsze szychy grały, piły i zajmowały się zabawami z dziewczynami, ale niektórzy mieli takie ,,szczęście'' by usiąść przy specjalnym stoliku.
Przeszedł znów obojętnie koło stołów, zabaw i głośnej muzyki, a nawet ochroniarzy na same tyły, gdzie był jedyny odgrodzony i zasłonięty stolik w tej części.
Odsunął kotarę za którą były jeszcze jedne pancerne drzwi.
Już tyle razy je widział... Pokryte krwią...
Otrząsnął się i wszedł dalej.

Była tam... Ale nie sama.
Edona
Nic się nie zmieniła, długie włosy spływały jej po odkrytych ramionach.
W tym świetle jej cera była upiornie blada, a włosy niemal czarne, jak smoła.
Siedziała wygodnie oparta i wyciągnięta na czarnej kanapie.
W tym pokoju była tylko ona.
Nie wiedzieć czemu, ale uśmiechnęła się drapierznie do Jacka, pokazując lśniące bielą zęby niczym dziki kot.
Miała na sobie jedynie czarną obcisłą, koronkową sukienkę, bez ramiączek, która miała na celu wabienia ludzi.
Mimo iż pozostałe demony miały okulary, ona nie.
Jej oczy jednak nie były istnie szkarłatne lecz niemal czarne, jak oczy rekina, gdy wyczuję krew.

U jej stóp leżał nieprzytomny mężczyzna w średnim wieku. Miał włosy przeplatane siwymi pasmami i drogi markowy garnitur.

Był jeszcze żywy... Jeszcze

-No no... Jack. Czekałam na ciebie.-wymruczała uwodzicielsko. Często słyszał u niej ten ton, gdy dostała coś czego chciała.
Zmroził ją wzrokiem i nie ruszył się z miejsca mimo iż usiadła prosto zachęcając aby się przysiadł.
Westchnęła z usmieszkiem.

-Jak tam u ciebie, kotku? Jak twoja zimna wiedźma?- zaćwierkała słodko, ale jej słowa ociekały jadem.

-Dlaczego tu jestem?- warknął. Znów Westchnęła i przyciągnęła się na kanapie.

-Musimy od razu przechodzić do sedna? Zabaw się trochę ze mną.

-Znam już te twoje zabawy, Edono. Skończ grać i mów -dlaczego tu jestem?

-No dobrze, skarbie.- uśmiechnęła się chytrze wstając i podchodząc rozkołysanym krokiem, co nie było łatwe na wysokich szpilkach.
Podeszła do niego i położyła uwodzicielsko dłonie na jego piersi.

-Chciałam wiedzieć czy do mnie nie wrócisz. Przecież tak dobrze się bawiliśmy razem.- spojrzała na niego spod rzęs. -Nie narzekałeś gdy byliśmy razem. To przez nią prawda?- syknęła. Przez tą wywłokę!

Zdjął jej dłonie, które paznokciami wbijały mu się boleśnie w skórę i pchnął ją na drzwi za sobą.
Patrzył na nią nienawistnie, ale ona była zadowolona jego ruchem.

-Nie. Wrócę. Do. Ciebię. Edono.- wmówił dokładnie każde słowo.

-To przez nią! Zabrała mi ciebie!- krzyknęła gniewnie.- Ona na ciebie nie zasługuje, tak jak cała ta hałastra na tym powalonym biegunie!

-Nie-uciął. To ja na nich nie zasługuje. Są ode mnie lepsi.

-Nieprawda! Jesteś wyjątkowy. Mógłbyś być lepszy. Mógłbyś być jednym z nas! Możesz to zrobić! -wzięła jego rękę, na której połyskiwał pierścień podarowany przez nią, gdy znalazła go na zboczu góry.
-Możesz to zrobić. Wyrzec się Księżyca!
Mógłbyś być komuś innemu podległy. Mógłbyś być wolny, z nami... Ze mną

Patrzyła mu błagalnie w oczy. Wciąż trzymała jego rękę, a drugą dłoń przyłożyła mu do policzka.

-Nigdy nie byłeś jednym z nich, Jack. Zawsze byłeś niezależny, wolny, a oni cię zniewolili.- uśmiechnęła się błogo- Nadchodzi kres panowania Srebrnego. Pokonany nie będzie mógł mieć nad tobą władzy. Prędzej czy później będziesz nasz...

Chciał się wyrwać, ale teraz ona pchnęła go na kanapę. Potknął się o nieprzytomnego mężczyznę i poleciał bezwładnie do tyłu.
Edona usiadła na nim okrakiem, a jej twarz dzieliła od niego zbyt mała odległość.

-Będziesz nasz... Nie zdołacie wygrać. Lepiej być po wygranej stronie. Ale jakby co wezmę co moje. Jakbyś zapomniał, należysz Do mnie- wysyczała mu przy uchu i przytrzymała mocniej gdy poczuł piekący ból na ramieniu.

-Co ty ...

-Jesteś mój...

-Jack!- obudził się gwałtownie wstając natychmiast z łóżka i podchodząc do ściany, opierając się głową o chłodną powierzchnię. Czuł obecność Elsy i tylko jej głos zdołał go otrzeźwić tak, aby wyrwać się z tamtego koszmaru.

Usłyszał szkrzypienie sprężyn i po chwili także podłogi. Poczuł jej delikatną dłoń na ramieniu.

-Jack? -wyszeptała z troską.- Co jest? Zły sen?- nieodwracając się pokiwał głową odsuwając się lekko od ściany.
Ujął jej dłoń odwracając się po woli w jej stronę.
Stała przed nim w jego bluzie zaniepokojona.
Nie mógł powstrzymać uśmiechu na jej widok w jego ubraniu.
Westchnął przesuwając ją do siebie i spotykając swoje czoła, spojrzał jej w oczy.

-Lubię gdy masz na sobie moje ubrania. Możesz tak częściej chodzić.- mruknął jej cicho. Uśmiechnęła się.
Wyglądała pięknie w pół mroku w lekkim świetle księżyca.

-Naprawdę? Tylko co powiedzą inni Strażnicy, no i Chris, gdy zobaczą mnie w takim stroju.

-Hym...- wetknął jej luźny kosmyk za ucho. Nie ukrywał, że w nocy trochę popsuł jej warkocza.- Będą zazdrośni. Nikt jeszcze nie chodził w takim seksownym stroju, jak ja. Oprócz ciebie.

Zmarszczyła brwi.

-Co ?-spóściła wzrok

-Naprawdę nikt? Żadna inna dziewczyna?- westchnął rozumiejąc do czego zmierza.

-Aniele...

-Ale chcę wiedzieć.- przerwała mu.
Chcę poznać twoje historię. Ty moją znasz, ale ja nic o tobię nie wiem. Nic mi nie chcesz mówić.- odsunął się od niej, chcąc mieć lepszy widok na jej twarz.

-Przecież mówię...

-Tak?- umiała wątpiąco brew.
To co ci się teraz śniło?

Zasztywniał. Odsunął ją lekko od siebie i podszedł do łóżka po spodnie. Teraz miał tylko to na sobie.
Westchnął zmęczony targając sobie białą czuprynę.

-Widzisz. Nie chcesz nic mi mówić.- usłyszał za sobą drżący głos dziewczyny.
Czemu nie chcesz abym cię poznała?

Odwrócił się szybko. Zobaczył zaskoczenie na jej twarzy, a później na powrót determinację.
Objęła się ramionami rzucając mu wyzywające spojrzenie.

-Dlaczego to dla ciebie takie ważne?- nie chciał do niej mówić w ten sposób, ale nie mógł przestać.
Moje poprzednie życie bez ciebie nie było dla mnie ważne. Jest teraz niczym. Po co mam ci opowiadać, jak byłem głupim dzieciakiem, który żałuję swoich błędów.- stała wstrząśnięta, ale on już się rozkręcił.
Dlaczego aż tak bardzo chcesz to usłyszeć? Chcesz cierpieć?- potrząsnęła głową.

-Chcę...- zagryzła wargę.

-Sama nie wiesz, czego chcesz Elso. Ale ja wiem. Chcę ciebie i nie pozwolę aby moje stare uczynki sprawiały ci ból. Nie chcę ci opowiadać jak byłem z dziewczynami i do żadnej nic nie czułem. Liczy się teraz to co czuję do ciebie.- spuściła wzrok.

Podszedł do niej i uniósł jej brodę, by na niego spojrzała.

-Kocham cię Elso i przeszłość jest dla mnie teraz czymś nierealnym, nieznaczącym, w porównaniu z tobą.
Proszę...- westchnął zamykając oczy.

-Ja też cię proszę... Po prostu każda strona w związku musi poznać drugą. Chcę zobaczyć czy naprawdę cię zmieniłam, tak jak twierdzisz.- szeptała, ale słyszał w tych słowach powagę i pewność.

Otworzył oczy, gdy go lekko pocałowała.
Uśmiechnęła się prosząco.
Westchnął czując jak jego usta unoszą się w koncikach.

-Daj mi czas aniele. Opowiem ci, ale nie dzisiaj.- uśmiechnęła się szerzej zarzucając mu ręce na szyję.

-Dziękuję.- szepnęła mu do ucha, łaskocząc oddechem.

-Matko, oszalałem.

-Na moim punkcie?- zaśmiał się.

-Oczywiście. Ale uważaj, bo Chris będzie zazdrosny.

-Jakoś sobie poradzisz.- odchyliła się do tyłu, znów zagryzając niepewnie wargę.

-O nie! Czyżbym znów miał spełnić jakieś twoje absurdalne prośby?

-Nie... Tylko... Co ci się śniło?- stężniał w jej objęciach. Wyczuła to i się zawahała.
Nie musisz mi nic mówić. I tak już dużo mi obiecałeś.

-Nie- zaprzeczył zmęczonym tonem.- Powinienem ci opowiedzieć. Przecież i tak mam ci zdradzać moje powalone historie z życia.

-To...

-Śniła mi się Edona.- zastopował gdy Elsa się odsunęła. -Widziałem znów ten klub, w którym przebywałem. Powiedziała, że nie powinienem od niej odchodzić, ale i tak do niej wrócę.- zaśmiał się ponuro.

-Zapewne sądzi, że przegramy tą wojnę i będę jej osobistym jeńcem, ale się myli.-powiedział pewniej.
Nie przegramy, nie razem.- spojrzał na zaszokowaną Elsę.

-Odwiedziłeś ją we śnie?- zapytała nieśmiało.

-Nie wiem aniele, ale to się nie powtórzy.

-Dobrze. Dziękuję.

-Za co?- zdziwił się, na co się uśmiechnęła szeroko.

-Że mi powiedziałeś.- nagle jej oczy się rozszerzyły. -Jack! Twoje ramię!- wskazała na prawą rękę.
Podążając za jej wzrokiem zobaczył ma skórze krwawy znak podobny do gwiazdy.
Linie były jakby wycięte nożem, z których sączyła się lekko krew.

Elsa podeszła do niego wciąż w szoku. Wyciągnęła z szafki jakiś materiał i sprawnie owinęła mu go na ramieniu.

-Skąd to masz?- zapytała kończąc.
Jack wiedział dobrze skąd ten prezent. Zacisną pięści.

-Nie wiem.

-Musimy to pokazać innym...

-Nie- uciął. Uśmiechnął się smętnie.
To nic takiego. Nie przejmuj się Elso. Nie jestem taki delikatny.- ujął jej dłoń i pociągnął ją w stronę łóżka.

-Idź spać.

-A ty?- zapytała siadając.

-Obiecałem Chrisowi, że trochę razem połazimy po górach. A do tego sprawdzimy okolicę.

-A musisz teraz? Jest jeszcze wcześnie.

-Tak- uśmiechnął się lekko gładząc jej policzek, na co się zarumieniła. - Śpij kochanie. Wrócę zanim się obudzisz.

-Trzymam cię za słowo.- powiedziała niewyraźnie ziewając i ponownie się układając do snu.

-Idę, bo ciężko mi się patrzy, gdy leżysz w moim łóżku, w mojej bluzię.- uśmiechnęła się otwierając jedno oko.

-A co ? Mam ją zdjąć?

-Nie kuś mnie, aniele. Mam słabą wolę i wcale nie pomagasz. Idę.

Wyszedł cicho zamykając za sobą drzwi.
W korytarzu było chłodno czyli tak jak lubił, ale coś było nie tak.
Potarł lekko zabandarzowane ramię i niechętnie skierował się do swojego zniszczonego pokoju w poszukiwaniu ubrań.

piątek, 17 kwietnia 2015

Rozdział Słodki pyszczek cz.2

Wszystkie te głupie powiedzonka z stylu zatrzęsła się ziemia lub usunęła mi się spod stóp, w jednej chwili dla Chrisa zyskały nowe znaczenie.

Obudził go przeraźliwy dźwięk, jak gdyby wzmocniony tysiąckrotnie trzask,  oraz rozbłysk zielonego oślepiajacego światła.
Nie miał pojęcia co się dzieje, ale jedno wiedział napewno.
Miał świadomość, że jego krzyk przebija się przez gwar osuwającej się ziemi i świst powietrza w uszach.

Spadał ...

Krzycząc mówiąc całkiem poważnie wysokim sopranem, którego pozazdrościłaby mu każda mała dziewczynka.
Widział wciąż rozproszoną zieloną poświatę i wielkie kawały ziemi towarzyszące mu w spadaniu.
Czuł to bardzo dobrze. Powietrze wydymało mu ciuchy i zapierało dech w piersi.

Rozejrzał się próbując ocenić sytuację.
Koło niego leciał Jack, próbując uniknąć bliskiego spotkania z kamieniami i wielkimi grudami ziemi jeszcze pokrytego mchem.
Nie był pewnien, ale miał wrażenie, że Jack walczy z nimi nie tylko próbując użyć swoich mocy, ale także wykorzystując najbardziej soczystą wiązanką przekleństw.
Ledwo go słyszał, ale jego frustracja i moc w jego słowach odbijało się echem w jego uszach.

Jack po chwili poddał się spadaniu i odnalazł wzrokiem Chrisa.
Skrzywił się nieznacznie i odepchnął się nogami od wielkiej skały. Poszybował prosto w stronę zdumiałego opiekuna.
Gdy znalazł się koło niego uczepił się mocno jego ramienia.

-Cudownie! Po prostu przez te cholerne tygodnie się nudziliśmy i ta powalona kraina zagwarantowała nam spadanie do jakiegoś przeklętego krateru!- krzyczał tak głośno, że nawet świst wiatru nie mógł go zagłuszyć.

Zamilknął dopiero, gdy w oddali w dole dostrzegli koniec ich podróży.
W przestrzeni unosiły się małe kropelki wody, które teraz im towarzyszyły w locie.
Po chwili Chris dostrzegł coś czego wystrzegał się od kiedy pojawił się na Ziemi- jego odwiecznego wroga...

Wodę!

Czemu akurat to- mruknął gniewnie, ale  stopniowo obejmowało go przerażenie.
Teraz to on szarpną mocno ramię Jacka, który przyglądał mu się stopniowo gniewnie, później ze zdziwieniem, aż wreszcie że zrozumieniem.

-Trzymaj się mnie i gdy tylko wpadniesz do wody postaraj się nie tracić przytomności.- mówił szybko patrząc w dół ze ściągniętymi brwiami- Od razu płyń na powierzchnię, pomogę ci.

Chrisa już nie obchodziły instrukcję Jacka, bo woda była zdecydowanie za blisko.
Trzy metry...
Dwa...
Jeden...

Łup!!!

Każdy wie, że spadanie do wody z dość sporej wysokości jest bolesne.
To wyobrazić sobie możecie, jak to jest uderzyć w taflę wody z przynajminiej ośmiopiętrowego wieżowca, a waszym końcem podróży jest bliskie i łamiące kości spotkanie z wodą przypominającą beton.
Oczywiście normalnego człowieka by to zabiło, ale Chris musiał się jeszcze pomęczyć.

Gdy tylko zderzył się z hektolitrami mętnej i zielonkawej wody od razu, krzyknął z bólu.
Do płuc dostał się płyn, który palił i nie dawał dalej wstrzymywać oddechu.
Był nieśmiertelny i nie musiał oddychać tak jak śmiertelnicy, ale jego nowe ciało było podobne do ludzkiego.
Potrzeba pozbycia się wody była silniejsza i znów zamiast powietrza dostał wodę.

Jego umysł spowiła mgła wiedział, że nie umrze, ale świadomość wiecznego tkwienia na dole jakiegoś zbiornika niczym w galarecie nie napawała go optymizmem.

Na początku próbował walczyć, ale nie umiał pływać. Jego ręce i nogi napierały na wodę i rosnące ciśnienie, które po woli rozrywało mu głowę.

W końcu się poddał opadał na dno...
Gdy oczy już się zamykały dostrzegł niewyraźny zarys bladych dłoni.
Pochwyciły go i unosiły ku górze, ale on już stracił przytomność obojętny na wszystko.

                                   *  *  *

Zawsze uważał, że stan zamrożenia w wodzie będzie całkiem spokojny.
Otaczała go woda, a on bez tlenu, przytomności, unosiłby się w mętnej toni, bez bólu i w spokoju.
Ale jednak nie!

Płuca jak i całe ciało domagało się powietrza. Woda w płucach zmieniła się w istny ogień, który trawił go od środka.
Do tego głową była tak ciężka jakby ktoś wpakował tam kilo ołowiu.

Jednak najgorsza była klatka piersiowa.
Bolała i co chwila się zapadała w niewiarygodnym bólu i czymś jeszcze...

Jego zmysły powracały. Stopniowo zaczął wychwytywać coś z otoczenia.
Jakieś słowa...
Chyba przekleństwa i to całkiem niezłe i oryginalne.
Słyszał jakiś dziwny łomot i trzaski.
Po chwili doszedł do wniosku, że te trzaski to jego żebra, a klatka boli ponieważ ktoś próbował wypompować z niego wodę.
Ten dziwny łomot okazał się być odgłosem jego niemrawego serca, które po woli zaczynało pracować.

Coś się z niego lało... Całymi strumieniami, co okazało się wodą.
Zaczął kaszleć i usłyszał głębokie i zmęczone westchnienie.
Otworzył oczy, ale ciągle widział mgłę. Próbując ponownie, dostrzegł dziwną masę skalą, która okazała się sklepieniem jaskini z małymi zielonymi punkcikami, które mogły być świetlikami.
Leżał na ziemi, a małe drobinki i kamyki wbijały mu się boleśnie w plecy.
Rozejrzał się i dostrzegł po chwili zarys postaci, gdy wzrok się wyostrzył zobaczył pochylonego nad nim Jacka.

-Na Wielkiego Księżyca! Wyglądasz okropnie.- krzyknął przytomniejąc Chłopak się skrzywił i odpowiedział mu swoimi łajdackim uśmieszkiem.

-Uważaj koleś. Woda jest blisko, a mnie coś korci abyś sobie jeszcze trochę popływał.

-To czemu mnie wyłowiłeś?- zapytał zdziwiony próbując usiąść.
Jack najnormalniej w świecie na niego warkną i szybko wstał oddalają się od Chrisa.

-Chyba mniej mi działałeś na nerwy, gdy byłeś nieprzytomny. Uważaj bo mogę zawsze to naprawić.- pokazał rękoma na kamienie i skalne ściany groty.
-Dużo tu kamyczków i zawsze jeden może utkwić ci w twojej małej główce.

Odszedł od niego na skraj jaskini stając tyłem do niego, zwrócony w stronę wody.

Chris zbeształ się w duchu i po woli wstał na nogi.
Nie miał zamiaru obrażać i denerwować chłopaka, ale nie wyglądał dobrze.
Jego twarz stała się jakby samymi bladościami, cieniami i kontami.
Wyglądał jakby nie spał od tygodni, a jego zapadnięte policzki ukazywały, że od dawna nic nie jadł.

Ale ostatnio tak nie wyglądał.
Widocznie pogorszyło mu się po nieprzyjemnej kąpieli.
Wzdrygnął się na samo przypomnienie spadania i wody.

Zbliżył się do Jacka, który skutecznie go ignorował.
Chris popatrzył przed siebie i dostrzegł bezkres połyskującej lekko zielonkawej tafli wody.

Aż jęknął.

-Jak mamy się teraz stąd wydostać?- popatrzył w oczekiwaniu na odpowiedź, lub choć najmniejszej jego ciętej riposty Jacka i wnet coś go olśniło.

-Jack twoja laska- gdzie ona jest?

-Przepadła...- mruknął łapiąc się za nasadę nosa. Wyglądał jak ktoś przegrany.

-Czy ty mnie uratowałeś poświęcając swoją...

-Tak!- krzyknął, a echo odbiło się od ścian powtarzając jego odpowiedź.- spojrzał wreszcie na niego z furią.
-Uratowałem twój nic nie znaczący tyłek, a teraz nie mam broni! Nie mam mocy!
Jestem bezbronny i tak samo jak ty- nic nie znaczący!- warknął, a jego oczy rozbłysły niebezpiecznie, ale Chris stał wciąż koło niego wmurowany w ziemię.

-Nigdy nie wydostanę się stąd. Zostanę tu...- westchnął. - Na zawsze.

Odwrócił się i poszedł w głąb jaskini zostawiając Chrisa samego z poczuciem winy narastającego mu w środku, który palił go niczym kwas.

                                *  *  *

Kolejne dni były potworne.
Wciąż tkwili w jaskini będącej jedynym punktem, którego nie zalewała woda.
Powietrze było tu niemal ciężkie i duszące, ale chociaż nie powodowało poczucia, że chciałoby się skoczyć znów do mulistej wody.

Brrrry...

Jaskinia okazała się kieszenią o dwóch wejściach otoczoną skalnymi ścianami.
Niestety z jednej strony było wyjście na widok toni wodnej, a drugie było zablokowane przez zielono- niebieski wodospad, z którego biło okropnie ciepło.
Właśnie przez to w jaskini było tak duszno.

Jack oczywiście próbował przejść przez niego, ale skończyło się na głębokich oparzeniach i krzykach.

Chris czuł się bezradny i winny.
Jack nie miał mocy już wcześniej, ale może zdołaliby coś wymyślić gdyby miał swoją laskę. A nie miał jej przez niego.
Gdyby nie on, Jack zapewnienie już dawno byłby na górze.

Czuł się jeszcze gorzej, gdy pomyślał, że to jego podopieczny go uratował, a on jako opiekun był po prostu jak to określił Jack - bezużyteczny.

Chłopak nie odzywał się do niego, ale już nie obwiniał go o swój los, obrzucając go co chwila zabójczymi spojrzeniami.
A uwierzcie, że jego spojrzenia mogły by zabić.
Bardziej wyglądał na przybitego i zrezygnowanego.
Chodził po jaskini z opuszczoną głową marszcząc brwi i mamrocząc coś pod nosem.

Wyglądał coraz gorzej. Jego twarz znów zrobiła się bledsza i jakby pozbawiona kolorów- niemal szara.
Chodził zgarbiony wciąż łapiąc się za bok.
Podejrzewał, że zapewne ma tam ranę, ale Chris wątpił, że pozwoli sobie ją opatrzyć.

Po tygoniu nic się nie zmieniło.
Jack już nie chodził i usiadł przy pierwszym wyjściu i się nie ruszał. Za to Chris miał dużo czasu aby pomyśleć i doszedł do pewnego mrożącego krew w żyłach założenia gdzie mogą się znajdować.

Po kolejnych dwóch dniach, gdy Jack już totalnie nie dawał znaku życia zamieniając się w przerażający wystrój wnętrza jaskini, jako ,,a là zombie" - Chris odważył się do niego podejść.

Usiadł opierając się o drugą ścianę naprzeciwko chłopaka.
Nie spojrzał na niego morderczo, nie uśmiechnął się na jego widok drwiąco, ani nie poczęstował go swoim arogancko sarkastycznym usposobieniem.

-Jack?- zero efektu. -Wyglądasz gorzej niż trup podczas rozkładu.- spróbował z drugiej strony- ale zero reakcji.
Westchnął zmuszony zrobić coś czego zapewne wkrótce pożałuje.
Podszedł do chłopaka usiadł koło niego i z całej swojej siły pchnął go do wody.

Zadziałało.

Wyłonił się z wody krzycząc ze zdumienia i wyrwany z otumanienia, by po chwili wrócił stary dobry Jack.

-Już nie żyjesz za to padalcu!

-Już mi to obiecywałeś.- westchnął z uśmieszkiem.

-Ah tak?!- wyszedł z wody cały nią ociekając i trzęsąc się ,,raczej nie z zimna". Uśmiechną się łobuzersko z dawnym błyskiem w oczach.- A ty co powiesz w zabawę ,,Zobaczmy czy tępe gnidy unoszą się na wodzie". Jestem tego bardzo ciekaw.- już miał się na niego rzucić.

-Wiem gdzie jesteśmy!- krzyknął.
Oczekiwał jakiegoś okrzyki radości, uśmiechu, ale Jack przystanią za Chrisem i bez żadnych skrupułów kopnął go w brzuch tak, że wylądował w wodzie.
Złapał się szybko brzegu i oddychał szybko ze strachu.

Jack patrzył na to zimnym wzrokiem, a nawet trochę zniecierpliwionym, jakby zastanawiał się dlaczego on tak długo nie tonie.

-Nie słyszałeś co powiedziałem!- warknął zdenerwowany wychodząc z wody i siadając jak najdalej od przeklętego zbiornika.

Jack tylko westchnął znudzony znów przyjmując pozycję obronne.

-Słyszałem w przeciwieństwie do ciebie ja jestem ten mądry, piękny i napewno Nie głuchy.- a ty? Nie słyszałeś czegoś takiego abyś na siebie uważał.
Ciesz się, że jednak nie zastosowałem tego kamienia i dopiero wtedy cię nie wrzuciłem do wody.- uśmiechnął się rozmarzony.

-Nie obchodzi cię gdzie jesteśmy?

-Przecież dobrze wiem. Jesteśmy w przeklętej jaskini w przeklętej krainie, przez przeklętego tępego idiotę, który na moje przeklęte szczęście siedzi właśnie przede mną.

-Odpuść już sobie te pozy a lá niedostępny samiec Alfa.

-A co? Masz ochotę mnie poderwać. Sorry ale jako ja -Samiec Alfa- nie mam ochoty przebywać z Zerem, takim jak ty.

-Czyli nie chcesz się ze mną pogodzić?

-Pogodzić?- wypowiedział to z obrzydzeniem. -Nie mam ochoty tu z tobą przebywać nie mówiąc już o godzeniu.- zmarszczył nos w trakcie rozkręcania swoich kąśliwych uwag.
-Znów jedzie od ciebie zmokłym psem. Takiego fetoru nie można otrzymać w nagrodę od natury. Widocznie twoj a matka ci to przekazała.- odwrócił się aby odejść.

-Ja nie mam matki. A ty?- zatrzymał się zaciskając mocno pięści.

-Nie twój interes, kundlu.

-Naprawdę?- zapytał czując, że znalazł jego czuły punkt. ,,Kundlu"?- naprawdę oryginalne- A ty myślisz, że dlaczego jeszcze zostałem do ciebie przesłany?- chłopak milczał tężniejąc.
-Księżycowi na tobie zależy Jack.

-Tak? A to niby czemu? Jak zapewne wiesz zostawił mnie samemu sobie, bez pamięci i do tego teraz dorzucił ciebie. Sam nie wiem co gorsze.

-Dobra! To znaczy, że wolisz tkwić w tej krainie na samym dnie niż stawić mu czoło? Czyli silny Jackson Frost jednak jest słabym tchórzem.- odwrócił się do niego powoli.

-Jednak... Jesteś... Gorszy- wycedził przez zęby.
Chris uniósł odważnie brodę do góry i podszedł do niego bliżej.

-Jesteśmy.Tu. Przez. Ciebie.- wypowiedział każde słowo z dobitną starannością.
Jack wykrzywił twarz w złości.

-Naprawdę? A ja uważam, że przez ciebie i przez...

-Zamknij się na chwilę!- rykną na niego.- Jesteśmy tu dlatego, że nie możemy się dogadać. Ja chcę, ale Ty nie!
Dlaczego czujesz się coraz słabiej, dlaczego twoje moce nie działają?

-Bo straciłem swoją laskę. Przez ciebie!

-Nie!- Chris tracił cierpliwość.- Czy ty kiedykolwiek zastanawiałeś się kim dokładnie jestem, skąd pochodzę?

-Nie interesuje mnie siedlisko takich zwyro...

-Chcesz wrócić na Ziemię czy nie?- powiedział stanowczo tym razem zamieniając się na miażdżące spojrzenia.

Jack znieruchomiał jeszcze bardziej i się nad czymś głęboko zastanawiał. Przyglądał się intensywnie Chrisowi , by po chwili obdarzyć go prawdziwym, miłym i chyba zadowolonym uśmiechem.

-Takiego opiekuna mogę mieć.

-Co?-zaskoczył go. Jack jeszce bardziej się wyszczerzył.

-Nie mogłem inaczej zobaczyć czy jesteś równym gościem. Sprawiałeś wrażenie... Hym no nie wiem ciapy, niedorajdy. No i ten zapach psa- musisz mi go wyjaśnić.

-Czekaj to ty mnie sprawdzałeś?- spojrzał na niego znów się zastanawiając czy dobrze chyba postąpił.

-A ty mnie nie? Jeśli faktycznie będziemy skazani na siebie na wieczność jak jakaś cholerna para z romansów to wolałem mieć pewność, że nie trafił mi się jakiś sztywny niedorajda. Ale ty nareszcie się postarałeś.

-Czyli zdałem twój powalony teścik, Frost?

-No wyrobłeś się na zdanie.- Chris rozluźnił się i niepewnie uśmiechnął.

-A moja ocena?

-Trójka.-uśmiechnął się pobłażliwie do niego.- Nie patrz tak na mnie. Śmierdzisz, nie umiesz pływać, zgubiłem przez ciebie laskę, no i jesteśmy tu bo jesteś do mnie przydzielony- jak to stwierdziłeś.

-A za co ta trójka z łaski swojej? No nie nie wiem czy zasłużyłem sobie na taką hojność.-mruknął.

-Ładne. Z sarkazmem jeszcze nie najgorzej, ale z twoim charakterkiem musimy popracować.

-Czyli co? Drinki, kobiety i latanie po światach tak, że tyłek można przewiać? To twój sposób na charakter?- zmarszczył brwi łapiąc się za bok.

-Nie.-mruknął. Na chwilę był nieobecny wzrokiem, ale po chwili się zrefleksował i uśmiechnął.- Ale z tymi kobietami trafiłeś. Jak znajdę dla ciebie jakąś, to wtedy poprawisz ocenę.- Chris westchnął zmęczony.

-To za co ta Trójka?- spoważniał, przystępując nerwowo z nogi na nogę. Jednak uśmiechał się pod nosem.

-Jak to za co? Że ze mną wytrzymałeś.-Chris teatralnie przyłożył rękę do piersi.

-Czyżbym śnił lub się przesłyszał Jackson Frost stwierdził, że ciężko z nim wytrzymać.- Jack uśmiechnął się na powrót łobuzersko.

-No oczywiście. Przecież z moimi wewnętrznym urokiem, osobistym czarem i wyglądem niczym miliony dolców mogę być nie do zniesienia. Taki ideał. Zapewne już złapałeś jakieś kompleksy.

-Oh jaki jeszcze do tego skromny.

-Ludzie brzydcy są skromni, a ja do nich nie należę.

-Faktycznie.-mruknął na co on się wyszczerzył.- Dobra. Wyjaśnię ci wszystko na swój temat i opowiem o tym miejscu, ale w zamian oczekuję tego samego od ciebie.

-Mogę opisać to miejsce dzięki mojemu bogatemu słownictwu, jeśli chcesz.

-Wolę zachować słuch.-mruknął uśmiechając się.

-Jak wiesz jestem przysłany do ciebie jako twój opiekun, przez Księżyc, ale wciąż nie masz pojęcia kim właściwie jesteś.

-Jesteś moim osobistym utrapieniem, ponieważ powiedziałem parę ładnych słów zaadresowanych do Pana Księżyca, a na dodatek zapewne jesteś moją wieczną karą, bo zrobiłem coś bardzo niedobrego w poprzednim życiu.

-Ha ha. Śmieszne Frost.

-Oczywiście.

-Jestem jakby to powiedzieć pomniejszym duchem natury, który znudził się pielęgnowaniem kwiatków i tak dalej.

-Czyli to stąd ten zapach? Jak może byłeś przy tych swoich kwiatkach podszedł piesek, podniósł nóżkę i...

-Nie. Frost daj dokończyć.

-Będę grzeczny panie psorze.-powiedział jak zganiany uczniak na lekcji. Chris pokręcił głową i pogroził palcem.

Jack obiecał później, że naprawdę da mu dokończyć, ale nie będzie bezczynnie stał. Przenieśli się do drugiego wejścia wysłuchani w szum wodospadu i czując ciepło, które suszy ich ubrania.

-Jak już mówiłem byłem marnym duchem natury, który miał dość swojej bezsensownej pracy. Ludzie i tak mają gdzieś ekologię i dbanie o środowisko- westchnął smętnie opierając się bardziej o ścianę.

-Usłyszałem o Strażnikach już dawno, ale gdy doszły mnie słuchy, że Księżyc powołuje innych Obdarzonych dostrzegłem szansę. Że może wreszcie zmienię swoje życie i stanę się kimś ważnym.

-Niestety Księżyc odrzucił moją prośbę, ale miał dla mnie inną propozycję.

-Gdy opowiedział mi o Opiekunach Obdarzonych, którzy potrzebują pewnego wsparcia, nie byłem zbytnio zadowolony. Miałem jak to ująłeś przez resztę wieczności uganiać się, jak niańka za jakimś bachorem, który miałby mnie w nosie, a ja sam miałbym znów robić coś w czym byłbym mały i nic nieznaczącym.

-Ale on nie skończył. Powiedział mi, że dostanę w pewnym sensie ciało podobne do Obdarzonego i przede wszystkim będę miał moc jego ducha.

-Co ? Jaką moc ducha? Nawiedzasz ludzi we śnie, czy co?

-Księżyc przysłał mnie do ciebie, bo wiedział, że pragnę wziąść udział w jakiejś wielkiej sprawie, a ty potrzebowałeś wsparcia.

-Zostałem twoim opiekunem, bo twój silny i nieujażmiony duch był podobny do mojego.

-Księżyc powiedział także, że moc ducha opiekuna dopiero z czasem się ujawni. Czasem jest to druga forma, jakaś moc, dokładnie nie wiadomo.

-Powiedział mi także, że teraz już nie będę duchem natury, ale Iskrą Księżca.

-Że niby co?- wykrztusił chłopak.- Będziesz świeciły w nocy?

-Nie. Masz przecież czasem takie poczucie, że Księżyc cię zostawił, ale on się tobą opiekuje i dlatego przysłał mnie. Jestem teraz częścią Księżyca, ale przede wszystkim ciebie, Jack.

-Czyli co?

-Czyli jak widzisz wyglądamy podobnie, wczuwam się w twoje emocje, możemy także porozumiewać się poprzez myśli, ale to się dopiero na czasem rozwinie, gdy otrzymasz swój kamień księżycowy.

-Dobra!- zrobił znak stopu z dłoni- Ale co tu robimy? Podobno wiesz.

-Księżyc powiedział kiedyś, że jak Obdarzony i Opiekun się nie dogadają, wysyła ich do Elenboru. To kraina jak sama wskazuje strażniczki drzew Eleny, która pomaga w znalezieniu kompromisu i skłania do współpracy.

-Niezłe mi skłanianie. Wylądowaliśmy w kwaterze i jesteśmy tu niewiadomo ile czasu. Nie wspominając, że jestem cholernie głodny i cała współpraca skończyła by się gdybym wreszcie cię zjadł.

-Zapewne byłbym wyśmienity, ale przyznaj, że jednak siedzimy i gadamy bez chęci zabicia się.

-Ja tam wciąż mogę mieć takie chęci.- mruknął, ale uśmiechnął się łobuzersko.-No to okej. Wiemy kim jesteś, dlaczego i tak dalej, ale wciąż nie wiemy jak się stąd wydostać.

-Przecież ci powiedziałem. To Elenbor. Musimy zaczekać na Panią tej Krainy.

-To coś ta panna się spóźnia. Już teraz można stwierdzić, że jest wredną, małą, zapuszczoną...

Nie dane mu było dokończyć, bo wodospad po prostu wystrzelił strumieniem prosto w jego twarz. Siła była tak wielka, że Jack uderzył mocno głową o ścianę jaskini i poleciał na ziemię.

Chris skoczył szybko do niego, ale chłopakowi nic nie było. Na szczęście stracił tylko przytomność, chociaż sądząc po uderzeniu będzie miał siniaka przez co najmniej tydzień, pomijając przyśpieszone gojenie nieśmiertelnych.

-Zasłużył na to.- po jaskini rozszedł się piękny i melodyjny głos należący do kobiety.-A już zaczynałam lubić tego chłopaka. -ciche westchnienie głosu było jak powiew wiatru lub szum małej górskiej rzeczki.

Przypominał Chrisowi o domu, który zostawił i poczuł palący smutek i tęsknotę.

-Nie smuć się Opiekunie. Dobrze wybrałeś swoją drogę.- na początku się przeraził, że ów głos słyszał jego myśli, ale jakoś nie specjalnie do to przejęło.

-Kim jesteś? Pokaż się.- przez chwilę nic się nie działo. Stał pośrodku jaskini, wodospad wciąż kasakdami wody opadał na dno, a Jack nadal nie odzyskał przyszłości. Nawet głos zamilkł pozostawiając Chrisa w samotności, która jednak nie trwała długo.

Małe zielone światełka na sklepieniu, które wcześniej uznał za świetliki zebrały się w jeden świetlisty kształt, który osunął się na ścianę jaskini.

Po chwili jego blask przybrał na sile i z jażącej się palmy światła wyłoniła się przepiękna istota.

Była to kobieta o skórze tak bladej jak płatki śniegu i o włosach jasnych niczym promienie słońca. Miała duże wnikliwe oczy, okolone długimi rzęsami, ale to ich kolor zwracał całą uwagę. Były niesamowicie zielone, niczym świeża trawka, lub najczystszej postaci jadeit.

Była ubrana w długą sięgającą do ziemi suknię, która była kremową i utkana z jakby z największych płatków Kali na świecie.

Spoglądają na Chrisa przyjaźnie uśmiechnęła się ukazując najpiękniejszy uśmiech na świecie mający moc topiący światy i rozpuszczające lodowce.

-Christianie.-przemówiła łagodnie, ale Chris się wzdrygną gdy wymówiła jego pełne imię.- Udało ci się pogodzić z Jacksonem. Gratuluję ci.

-Pani... Elena?- wykrztusił wreszcie.

-Oczywiście. Spisałeś się, ale uwierz z Jackiem nie będzie ci łatwo. Ma niesamowicie psotnego i nieposkromionego ducha. Nawet bardziej od ciebie, Christianie.

-Pani...- skłonił się ulegle.- Zawsze chciałem cię spotkać, ale...

-Nie tłumacz się Christianie.- zaśmiała się wesoło.- Każdy duch natury pragnie spotkać swoją panią nawet, gdy nim już nie jest.

-Jak to się stało,że użyczyłaś Pani swojej krainy na szkolenie opiekunów? Myślałem, że Elenbor to kraina zasłużonych duchów natury, a żadnego nie spotkałem.

-Bo już ich tutaj nie ma.-odrzekła spokojnie. Jednak Chris Nie podzielał tego stanu.

Zawsze marzył o narodzie jaką był Elenbor. Gdy był jeszcze duchem natury na Ziemi, pragną się tam dostał. Próbował ratować zagrożone tereny, ale jego działania spełzły na niczym.

Elena Pani Elenboru czyli beskresnej puszczy i natury to marzenie każdego ducha, aby ją spotkać i jej służyć

Wciąż nie rozumiał dlaczego nie ma tu żadnych duchów.

-Ponieważ, wszystkie które zasłużył na Elenbor zostały Opiekunami.

-Ale ja...

-Owszem, Christianie. Ty także zasłużyłeś na niego. Przykro mi, że spotykamy się w takim czasie, ale świat się zmienia. Duchy natury nigdy nie brały udziału w walkach ,,Wielkich Stron" , ale to się zmieni.

-Chyba nie sądzi pani ,że nadchodzi ...

-Owszem. Ale teraz nie pora na to. Gdy przyjdzie czas staniemy do walki. Każdy stanie.-Chrisa zamurowało.

Nigdy nie sądził, że może dojść do , ,tego ".

Nigdy...

Po to byli Obdarzeni i Przeklęci. To była ich wojna, dlaczego stała się także wojną natury?

-Gdy nadejdzie czas się dowiesz. Pilnuj Jacksona, Christianie. On i jeszcze jedna osoba będą mieli trudne życie, a ty będziesz ich wsparciem.

-Pani...

-Musisz już wracać. Pomagaj Jacksonowi, ale pamiętaj o moim ostrzeżeniu i dam ci pewną radę.

-Tak?

-Nie jesteś bezwartościowy.

-Ale jestem przecież...

-Bardzo słodki.- Chris chyba po raz pierwszy w tym życiu zarumienił się i miał wrażenie, że jego ,,Słodki Pyszczek" stał się właśnie Czerwoną Piwonią.

Elena zaśmiała się, a jej śmiech był ostatnim dźwiękiem pochodzącym z Elenboru- dawnego raju duchów natury.

                                        *  *  *

-No wstawaj słodki pyszczku!- obudził się w lecie, leżąc na ziemi, a nad sobą miał rozweselonego Jacka.

-Słodki Pyszczku? Ale ty?... Ale jak? Ty byłeś...

-Nieprzytomny? Owszem, ale to twoje magiczne połączenie duchowe czy jakieś tam działało i słyszałem twoją rozmowę z Panią Jestem Wredną Siksą.- Chris wstał gwałtownie czując, że znów się rumieni.

Nie wiedział co jest gorsze. To że jego raj już nie jest rajem to, że zbliża się ,,to" czy raczej to, że Jack słyszał jego rozmowę z Panią Eleną z jego punktu widzenia.

Już chciał naskoczyć na Jacka, że obraził Elenę i słusznie dostał po ryju, gdy się rozejrzał.

Znajdowali się dokładnie w tym samym miejscu w górach na Ziemi, gdzie ostatnim razem byli, przed wpadnięciem w przepastne światło.

Las budził się właśnie do życia, a niebo przybrało różową poranną barwę.

Jack stał koło niego uśmiechnięty i wyglądał o niebo lepiej niż ostatnio.

Elenbor to kraina duchów, która normalnie zabijała nieproszonych gości.

Gdyby pobyliby tam dłużej, Jack zapewne w jego najgorszym scenariuszu stałby się częścią lasu.

Ale teraz stał wyprostowany i przede wszystkim...

-Masz laskę!- ucieszył się. Nigdy nie sądził, że tak się rozpromieni na widok zakrzywionego badyla w rękach wcześniej nienawidzonego przez niego Frosta. Ale teraz było inaczej.

Jack uśmiechnął się szerzej i wzleciał w góry zanosząc się śmiechem. Zamroził także pobliskie drzewo i wylądował z powrotem.

-Elena mi ją oddała, ale za pewną cenę.

-Jaką?- Jack miał znów na powrót swoją maskę, ale zrefleksował się i westchnął.

-Jak powiedziałeś wcześniej. Ty opowiedziałeś o sobie, a teraz na muszę o sobie.

-Zapewne nie pominiesz ciekawych momentów.- chłopak trochę się uśmiechnął, by po chwili rzucić Chrisowi na powrót łobuzerski uśmieszek.

-Zapewne nie tak ciekawe jak twoja reakcja na Elenę, Słodki Pyszczku.

-Frost odpuść mi, choć raz.- Jack zaśmiał się z wyższością.

-Jakbym to zrobił to co z moją reputacją?

-Była by lepsza?

-O zgrozo!-udał przerażenie.-Widzisz dlatego nie mogę.

-Też ci nie odpuszczę jak się zauroczysz.

-Ja? Ja i zauroczenie? Co jeszcze? -może miłość? Nie no błagam.

-A tak Frost! Gdy trafi cię strzała Amorka, którego mogę przekupić, będziesz miał ze mną uciechę.

-Zapamiętaj, Słodki Pyszczku. Ja i miłość to coś absurdalnego. To jakby Mrok dawał na gwiazdkę Mikołajowi majtki w bałwanki.

-To jak się zakochasz, Mrok da takie gacie Northowi. To może lepiej się nie zakochuj.

-Właśnie!- uśmiechnął się...

                                   *  *  *

Obecnie. Biegun Północny.

-Jack!- Elsa parsknęła śmiechem. -Czyli stąd ta wojna pomiędzy Strażnikami, a Mrokiem. Bo chciał mu kupić gatki w bałwanki?

Jack przytulił ją mocniej do swojego boku i też się zaśmiał.

-A skąd wiesz? Ja się zakochałem, co było kiedyś niemożliwe, to Mrok mógł kupić coś takiego Nothowi.- Elsa zachichotała bawiąc się swoim blond warkoczem. Uderzyła go lekko w pierś wstając z łóżka.

-Ej a to za co?- zapytał udając obrażonego, na co ona zmrużyła swoje niebieskie oczy z rozbawieniem.

-Za wkręcanie mnie.-oskarżyła poważnie z ale wciąż z uśmiechem.

-Tak? A kiedy cię oszukałem kochanie? Może Mrok faktycznie kupił coś takiego Mikołajowi, ale on woli bieliznę w laski cukrowe, a nie bałwanki.- uśmiechnął się rozbawiony.

Elsa znów się zaśmiała. Jack poszedł za jej przykładem i też wstał z łóżka stając koło dziewczyny.

-Czyli Laski Cukrowe Tak? -uniosła słodko brew do góry.- Czyżbyś wiedział w jakim rodzaju bielizny gustuje North?- Jack zaśmiał się donośnie.

-Podobno gdy mnie nie było coś komuś opadło przy Strażnikach, a jak wiesz zabawa zawsze mnie odnajdzie.

-Tak jak zabawne zdarzenia?- dodała

-Oh Aniele jak ty mnie znasz. Ale wciąż mi nie powiedziałaś kiedy cię oszukałem.- Elsa spuściła wzrok z Jacka nagle zainteresowana kolorem ściany po jej lewej stronie.
Zagryzła nerwowo usta, robiła tak zawsze, gdy się denerwowała.

-Bo na końcu tej opowieści, ty... Raczej dawny ty, powiedziałeś, że nigdy się nie zakochasz i ja...- Jack stężniał.
Poczuł się tak jakby każdy jego mięsień się napiął oczekując kolejnego ciosu.

Spokojnie i delikatnie chwycił brodę Elsy i nakierował jej wzrok na siebie.
Widocznie wyglądał jeszcze gorzej niż się czuł, bo zobaczył strach i obawę w oczach dziewczyny.

-Czy... Czy ty nie wiesz Elso co do ciebie czuję?- chciała znów spuścić wzrok, ale jej nie pozwolił.

Westchnęła patrząc pewniej, ale wciąż z obawą.

-Ja? Nie wiem już. Bo byłeś zawsze wolnym duchem, który nie chciał wiedzieć co to miłość i może...- widocznie nie mogła dokończyć.

-I może wciąż jestem taki sam? Tak sądzisz?

-Ja...Ja się tego boję, Jack. Tyle o tobię nie wiem. A jeśli ja nic dla ciebie nie znaczę jestem wyznacznikiem charakteru, jak to stwierdziłeś, czyli kolejną panienką i ...

Porwał ją mocno w ramiona wzlatując do góry i lądując po chwili na łóżku.

-Elso...- wyszeptał jej imię z takim uczuciem i drżeniem w głosie, że dziewczyna spojrzała na niego z cieniem uśmiechu.
-Ja zawsze jestem wolnym duchem Elso
Zawsze nim pozostanę.- posmutniała- Ale moje serce już zawsze będzie należeć tylko i wyłącznie do ciebie.- uśmiechnęła się szeroko z przebłyskiem nadzieji w oczach.

-Nigdy w całym swoim ,,wolnym" życiu nie wiedziałem, że czegoś szukałem.
Krążyłem między krainami, światami niesiony podmuchami wiatru, ale bez większego celu.
Ale gdy ciebie spotkałem, gdy cię pierwszy raz zobaczyłem, wiedziałem.

-Co wiedziałeś?- zapytała ciekawa.

-Że ta panna może jako pierwsza podbić moje serce, ale także je złamać.

-Co?- przeraziła się. Uśmiechnął się czule.

-Jedno twoje słowo Elso, jedno pokazanie mi, że mnie nie chcesz, że nie kochasz mnie tak, jak ja ciebie, będzie w stanie mnie zabić.

-Nie mów tak. Nigdy...

-Owszem. Jeśli w przyszłości, będziesz chciała odejść ode mnie, bo odnajdziesz innego, który bardziej na ciebie zasługuje, pozwolę ci.
Ale będę umierał każdego dnia przez resztę wieczności, ale chociaż wiedząc, że ty jesteś szczęśliwa.
Jeśli to nie jest miłość, to może faktycznie nie mam serca, bo ono już nie należy do mnie.

W oczach Elsy wzbierały się łzy, a Jack już sądził, że powiedział, coś nie tak, że może przesadził.
Ale nie...
Elsa chwyciła go za jego niebieską bluzę i wbiła się niemal brutalnie w jego usta.
Objął ją mocniej wywołując u niej cichy jęk wymieszany z śmiechem.
Całował ją z uwielbieniem i miłością na zmianę z wiecznym pożądaniem.
Czuł jak błądziła swoimi rękoma po jego plecach, wplątują je na zmianę w jego włosy.
On suną dłońmi po jej tali i zjeżdżając na dół na uda.
Posadził ją na sobie tak, że teraz siedziała na nim okrakiem.
Nagle zrobiła coś czego się po królowej, a teraz księżniczce nie spodziewał.
Zściągnęła mu jednym szybkim ruchem bluzę, rzucając ją po chwili jak zbędny balast ma dywan.
Odsunął ja lekko od siebie z rozbawionym uśmieszkiem.

-Oj księżniczki, czy tak często traktujesz mężczyzn wyznających ci miłość?

-Możesz robić to częściej to się przekonasz czy tak.- nie miała go zachęcać.

-Kocham cię.- pocałował delikatnie jej nos, policzek i sunął lekko wargami po jej szyi, kończąc jej słodkie tortury łapiąc lekko za płatek jej ucha.
Pisnęła zaskoczona.

-Jeszcze jedno pytanie...

-Mym- wymruczał jej przy uchu, powodując u niej przyjemny dreszcz.

-Jeśli North ma bieliznę w cukrowe laski, to zapewne...

-Zając ma w marchewki. Ale jest problem on zasadniczo gaci nie nosi-uśmiechnął się sunąc teraz nosem po zagłębieniu na jej szyi.

-To ty masz w te słynne bałwanki, tak?- słyszał jak powstrzymywała się od śmiechu.
Spojrzał na nią, siedzącą tak blisko niego, z potarganymi włosami i napuchniętymi od całowania ustami z uwielbieniem.
Tak ją kochał....

-Ja co byś chciała, abym miał?- zaytał uwidzicielsko łapiąc jej warkocz.
Zarumieniła się i nachyliła się blisko, tak że czuł jeszcze silniejszą woń jej perfum.

-Nic...-wyszeptała.