Frozen Love

Frozen Love
Forever

piątek, 31 października 2014

Rozdział 29 Tłumiony gniew

Przepraszam was za nieobecność. Internet mi szwankował, ale mam dla was nowe rozdziały. Jeden krótki, a następny dłuższy. Miłego czytania. Niedługo wszystko się wyjaśni!

Wszyscy stanieli jak wryci. Kristoff głośno przełkną ślinę, a Anna wtuliła się mocno w jego bok. Elsa stanęła przed nimi, ale na jej twarzy malowało się głębokie  przerażenie. Była ich jedyną szansą. Ania i Kristoff nie miel mocy, a przede  wszystkim byli bezbronni.
Wszyscy patrzyli w jedną stronę. Przed oczami mieli potężnego wilka. Niestety on nie był normalny. Zazwyczaj są średniego wzrostu podobne do psów. Najczęściej ich sierść jest w szarych, brązowych lub czarnych odcieniach. Ale to nie było zwyczajne…
Może samą postawą przypominał wilka,

ale nim nie był. Sierść miał czarną i kłębiastą jak mrok. Łapy i niektóre fragmenty na jego ciele, były białe lub prawie niebieskie przypominając lód i śnieg. Oczy świeciły błękitnym blaskiem, który potrafił przenikać duszę. Niby takie niepozorne, ale czuć było strach i respekt. Wyglądał z pozoru jak wilk, ale był o wiele większy. Wzrostem przypominał niedźwiedzia przyczajonego na czterech potężnych łapach. Z nich wyrastały długie i ostre pazury. Tak samo było z kłami. Dziwne było też to, że wyglądały jakby były zrobione z lodu. Niby mocne, ale wyglądały na kruche. Teraz zwierzęta zataczały kręgi ujawniając swoje groźne atuty. Warczały i pokazywały wszystkie ostre zębiska.
Ścisnęli się po środku, obtoczeni przez te dziwne stwory. Elsa zacisnęła mocno ręce. Miała już serdecznie dosyć. Ten gniew, który narastał w niej od spotkania z Elizabeth musiał wreszcie wyjść. Po chwili z jej ręki zaczęła spływać woda. Piękna i lśniąc uchodziła do ziemi i już miała ją dotknąć, gdy ją ominęła. Leciała dal
ej wijąc się i rozciągając. Anna i Kristoff patrzyli na to ze zdziwionymi minami. Wreszcie strumień był na tyle długi, że stał się jakby zamrożony. Nie był to zwyczajny lód, bo przecież  jest on mocny i sztywny. Ten był rzeczywiście mocny, ale giętki i nierozerwalny. Wyglądem przypominał bicz albo bardzo długi bat. Elsa machnęła nim zataczając okręg wokół siebie i walnęła wilka odsuniętego od niej o kila ładnych metrów.  Nie poprzestała na nim. Wilki w odwecie ruszyły na nich, ale Elsa była zdeterminowana i chroniła Annę i Kristoffa niezwykle zaciekle. Bat był wszędzie... Wilki nie miały najmniejszych szans aby zaatakować ich z jakiejkolwiek strony. Raz za razem Elsa poruszała lśniącym biczem uderzając w boki nowych napastników. Wreszcie pozbawione nadziei na atak uciekły warcząc i zerkając nienawistnie na Elsę. Niby był to bardzo szczęśliwy traf, że nie były groźniejsze, ale nikt się nie cieszył. Stali tak, Anna i Kristoff zdumieni, a Elsa jeszcze się trzęsła. Zamachnęła się i uderzył z niebywałą precyzją i siłą w stojące obok drzewo. Bat niby trafił, ale drzewo wciąż stało nieporuszone. Jednak się mylili. Po chwili widoczne przecięcie na całej szerokości pojaśniało i pień padł z wielkim łoskotem na ziemię. Widocznie jeszcze nie ochłonęła… Krzyknęła jeszcze coś przez zaciśnięte żeby wyobrażając sobie co zrobiłaby z Elizabeth za Jacka.
Po chwili bat zmienił się znów w wodę i rozpuścił się. Krople wody wsiąknęły natychmiast w ziemię zostawiając małe wilgotne miejsca. Stałą odwrócona od nich, patrząc w stronę zamku. Ręce jej się trzęsły. Nie popatrzyła na nich i powiedział poważnie i szorstko.
-Idziemy!-
Oboje nie zadawali pytań. Wiedzieli bardzo dobrze co się dzieje. Elsa cierpi…
Szła szybko, jakby chciała ich zgubić lub zapomniała o ich obecności. Niby była na obcasach i w długiej dopasowanej sukience, ale to jej nie przeszkadzało. Kristoff ledwo nadążał, nie wspominając o Annie. Na jej twarzy pojawiły się wielkie rumieńce i pojedyncze krople potu. Zaczęła głośno oddychać i lekko kaszleć. Kristoff widząc jej zmagania wziął ją na ręce jednym delikatnym ruchem. Ramiona miał bardzo dobrze zbudowane. W jego uścisku czuła się jakby ważyła tyle, co małe lekkie piórko. Uśmiechnęła się do niego i wpatrywała się teraz w siostrę.
Wiedział lub zdawała sobie z tego sprawę jak się teraz okropnie czuję. Szli właśnie do zamku, ale bez Jacka. Nie jako zwycięzcy ze starcia z Wikami, ale przegrani. Co mają dalej robić i jak go odbić. Gdyby Kristoffowi się coś stało zrobiłaby wszystko by mu pomóc.

Myśląc o tym wtuliła się w jego ramiona wbijając lekko paznokcie, jakby bała się, że jej obawy mogą zaraz się spełnić...

wtorek, 28 października 2014

Rozdział 28 Lód i wilki…to groźne połączenie!

Soreczki! Krótki rozdzialik. Mam dużo na głowię, ale o was nie zapomniałam. Jutro będzie dłuższy i ciekawszy. Może i ten wam się spodoba...Miłego czytania! 

Elsa nie mogła spędzić całego dnia w ramionach Anny i użalać się nad sobą. Musiała coś robić, działać…pomóc Jackowi. Tylko jest mały problem jak? Nie wie jak to zrobić. O mało jej nie zabił, choć istniała szansa, że wracał do siebie. Widziała jego czarne łzy, ale później dostrzegła przebijający się błękit w jego oczach. Zawsze jest nadzieja!
Wstała szybko prawie przewalając Annę. Siostra nie mogła się nadziwić, że Elsa tak szybko się pozbierała. Otrzepała sukienkę i posłała uśmiech pełen podziwu. Kristoff stał troszkę oddalony od nich i wpatrywał się w zgliszcza pożaru.
Anna podeszła do niego i machała rękoma przed jego twarzą. Jakby nie wspomogła się pocałunkiem w policzek, pomyślała by sobie, że jest coś nie tak. Ale Kristoff od razu na nią popatrzył. Na jego twarzy pojawił się ogromny rumieniec. Zagarnął kosmyk swoich dłuższych włosów za ucho i tym razem odwzajemnił pocałunek.
Elsa nie mogła na to patrzeć. Wiedziała, że jest to niemądre z jej strony, ale nie mogła. Myśl o tym, że była tak szczęśliwa z Jackiem przeleciała w jednej chwili. Tak krótko była z nim…zdecydowanie za krótko. Ale zastanowiła się i doszła do wniosku, że ona jest śmiertelna, a on? On może, żyć wiecznie. Widziała, że ten moment będzie musiał nadejść, ale czemu tak szybko. Znów zapiekły ją oczy, ale tym razem nie pozwoliła sobie na powiększaniu mokrej plamy na sukience Anny. Zacisnęła mocno szczęki i zgromadziła dość mocy, aby się zdeterminować do działania.
-Macie jakiś pomysł?!- odwróciła się do nich i przeszyła ich wzrokiem. Anna od razu odskoczyła od Kristofa i zrozumiała powagę sytuacji. On chyba też, bo rysował na ziemi czubkiem buta małe kręgi. Kręgi…
-Widzieliście ten dziwny krąg w sali, gdzie był Jack?-
-Tak! Przez niego zostaliśmy zesłani na ławkę rezerwową.-
-Nie o to chodzi!- spiorunowała go wzrokiem. Chłopcy…pomyślała.
-Mówię o tym, że my przeszliśmy, przez jeden z nich. Drugi był koło Jacka. Obtaczały go takie same symbole jak na jego ciele.-
-Tak to prawda. A nie uważacie, że on jest za młody na tatuaże.-
-Kistoff! On ma ponad 300 lat! A poza tym chodzi o ich sens. Ona go opętała. Zmusiła aby zapomniał o mnie…to znaczy o nas.- Kristoff tym razem już się nie odzywał. Czuł się jak uczniak, któremu wytknięto błędy na lekcji i postawiono jedynkę.
-No dobrze! Ale jak masz zamiar mu pomóc. To nie będzie zwykłe pstryknięcie palcami.
-Wiem! I tu jest problem. Nic nie wiemy o tych symbolach. Może coś znajdziemy na temat Simona. Może to on był specem od tych znaków.-
-Albo walniemy Jacka młotkiem…- dodał cicho Kristoff.
Elsa jednak to usłyszała i rzuciła w niego potężnym blokiem lodu.
-Hej to bolało! Elsa…-
-Widzisz nie pomaga! Nie podziałało na ciebie. Nie zmądrzałeś wciąż jesteś idiotą, a na Jacku to nie zadziała.-
-Dobra jestem idiotą, ale to ja z Anną zostaliśmy i przeszukiwaliśmy tę zatęchłe księgi.
-Co?- zdziwiła się.
-No tak! Kiedy ty wbiegłaś do tego pokoju, to my zostaliśmy na korytarzu przy schodach. Pamiętasz, były tam księgi i różne łańcuchy i kajdany.-
-Tak pamiętam.-
-Właśnie. Przeszukiwaliśmy te książki i natrafiliśmy na coś ciekawego. Kristoff nawet zwiną kawałek łańcucha.
-No co! Jak mi ta płoza znów od sań odpadnie to się wścieknę. Pomyślałem, że może to jakiś dobry metal, skoro przetrwał tyle czasy bez rdzy…-
Elsę oświeciło. Mieli praktycznie wszystko czego potrzebowała. Mają kawałek metalu na którym są zaznaczone symbole z ciała Jacka i kręgu, oraz księgę.
Anna ostrożnie wyjęła starą poniszczoną książkę z torby Kristofa. Inne rzeczy ją nie za bardzo interesowały, jak np. zdjęcie małego Svena.
-No co noszę je zawsze przy sobie. A ty mój mały Reniferciu! A gudziu gu!!- Elsa przewróciła oczami na jego dziwaczne zachowanie. Praktycznie nie odbiegało od normy. Anna idealnie do niego pasowała. Ona miała zbyt dużo energii, a on był dość ,,nietypowy’’. Poczuła ból w klatce piersiowej. Złapała się lekko za nią i objęła ją rękami.
-Musimy wracać do pałacu. Uspokoimy ludzi informacją o powstrzymanym pożarze, a potem zastanowimy się nad sprawą Jacka.- zaproponowała Anna.
Elsa wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. Czyżby takie złe i drastyczny przeżycia kształtowały Annę na przyszłą Królową. Może zdoła przekonać Filipa i innych z rady, że nie musi na siłę wychodzić za mąż. Oczywiście przez głowę przeleciała jej myśl, że jedynym chłopakiem, który mógłby stanąć z nią przy ołtarzu to Jack. Znowu…poczuła ból. Tak za nim tęskniła. To takie dziwne, kochać kogoś tak mocno, że aż boli. Rozłąka z tą osobą to jak najgorsze katusze, podczas których rozpada się serce na drobne kawałeczki. Każda jej cząstka chciała go znaleźć. Musiała wiedzieć, czy wszystko z nim w porządku…
Robiło się coraz ciemniej. Słońce chowało się za dziwnie, bardzo ciemnymi chmurami. Nie zapowiadały burzy, ale był bardzo mroczne. Ze zgliszczy lasu, zaczął wiać bardzo silny i mroźny wiatr. Wszyscy we trójkę, zatrzęśli się czując jak wiatr przedostaje się przez cienkie ubrania i mrozi ich od środka. W oddali słońce już praktycznie zaszło pozostawiając miejsce dla pięknej srebrnej tarczy księżyca. To wszystko było do zniesienia, ten wiatr, ale słychać było przeraźliwe warczenie i wycie wilków.
Kristoff ponaglił ich gestem, aby ruszały się szybciej. Ani Elsy ani przede wszystkim Anny nie trzeba było do tego zachęcać. Anna wciąż widziała te scenę, gdy jechała z Kristoffem na Lodowy Wierch do Elsy. Zostali napadnięci przez stado wściekłych wilków. Goniły ich i biegł z niezwykłą szybkością. Sven ledwo dawał radę, a byli w saniach. Teraz sytuacja była gorsza. Byli zmarznięci, zmęczeni, bez żadnego ognia lub światła i bez powozu. Sanie Jacka były oddalone z kilka ładnych kilometrów obok zamku Simona.
Wycie stawało się coraz głośniejsze, a każde warczenie przechodził po nich jak dreszcze.






Nie mogli swobodnie iść…biegli. Przedzierali się teraz przez nienaruszoną gęstwinę drzew, mając przed sobą tylko zbliżające się bezpieczne mury. Byli już prawie na miejscu, gdy przed nimi pojawiły się wilki…Ale nie były zwyczajne. Teraz wszyscy zapragnęli spotkać normalne, ale nigdy w życiu takich…Nigdy więcej. 

poniedziałek, 27 października 2014

Rozdział 27 Ból… Znajomy, a jednak odległy.

 Ten rozdział będzie z perspektywy Jacka. Wiem, że nie możecie się doczekać dalszego ciągu, ale teraz na końcu pojawi się kluczowa postać…Od razu ją poznacie. Miłego Czytania!!

Jack nie wiedział co się dzieje. Leżał…chyba leżał na podłodze. Wszystko wydawało się zamglone i niezrozumiałe. Ta dziewczyna…groził jej. Dlaczego? Gdy w jego umyśle pojawiła się, wszystko stało się jaśniejsze. Jego puste wspomnienia wypełniła miłość, taka znajoma, ale nadal odległa. Nienawiść, jaką wcześniej do niej żywił została zastąpiona przez prawdziwe potężne uczucie.
Coś dziwnego i mokrego, które spływało po twarzy, poczuł na policzku. Wziął rękę i zaczął pocierać. Obniżył ją i zobaczył. Łzy…chyba to łzy, ale czarne. Mroczne jest teraz jego życie lub było. Znów zagościła w nim Elsa. Wypełniła dziwna pustkę ,ale Elizabeth, on jej nie kochał. Dlaczego przed chwilą to czuł tak mocno, że chciał zabić Elsę. Nic nie rozumiał…
Rozejrzał się nie przytomnie po sali. Zobaczył ją… to Elsa! Stała przed nim, odwrócona. Coś krzyczała, ale dźwięki zdawały się jakby były słyszane pod powierzchnią wody. Spojrzał dalej…Elizabeth. Co ona robi?! Trzymała nóż na gardle jakiejś dziewczyny. Znał ją…widział ją kiedyś, jakby lata temu. Miała rude włosy, jasną cerę i była podobna do Elsy. Poczekaj…
Na pewno, poznaję ją,  to Anna! Anna! Poznał ją jeszcze niedawno, a już zapomniał?! Czuł się jakby uczył się wszystkiego od nowa. Czarny potok znów poleciał mu po twarzy. Zaczęło robić się jaśniej. Jego wzrok się poprawił, widział teraz wszystko inaczej. Wracały kolory.
Przetarł zmęczone oczy swoją ubrudzoną od łez ręką. Trochę zapiekły go i znów czerń. Co to było?
Głowa go rozbolała. Schował ja w rękach, chciał się skupić. Natłok informacji wbijał się w osłabiony umysł, jak pocisk, z którym nie można walczyć. Otworzył oczy gotowy na kolejną mocną dawkę.
Koło Anny, tak Anny leżał chłopak. Był starszy od nich wszystkich. Chyba, tak wyglądał. Miał jasne blond włosy, źle i niedbale ulizane. Ubranie poniszczone, a widoczna zaszyta dziura na tyle spodni wydawała się znajoma. Nagle przed oczami przeleciały mu obrazy. Chłopakowi rozrywają się spodnie pod nimi miał bieliznę w reniferki. Kto normalny ma takie coś normalnie w szafie. No chyba, że Nord. Ale kto to? Dlaczego…i znów masa informacji. Św. Mikołaj w swojej bazie, Zając, Ząbek, Piasek i Mrok…Kristoff! Poznał go tak jak Annę i Elsę.
Rozejrzał się znów szukając rozwiązań na pytania. Ale coś się stało. Elsa zrezygnowana, odwróciła się do niego. Wypowiedziała coś nie używając dźwięków. Chyba było to -Wrócę po ciebie.- Ale dlaczego odchodziła? Poszła do znajomego kręgu, a potem po kilku minutach doszli Anna i Kistoff. Oboje patrzyli na niego z przerażeniem… Wielkie wytrzeszczone oczy zajmowały 1/3 powierzchni twarzy. Prawie zobaczył swoje odbicie. Było dziwne. Spojrzał teraz ze trzeźwym umysłem na samego siebie. Nie miał bluzy…leżała podarta i spalona na podłodze. Spodnie tak samo zniszczone. Ale na ciele miał dziwne symbole. Jarzył się i wbijały w skórę. Dotknął lekko jednego z nich. Poczuł przeszywający ból…rozchodził się po całym ciele. Ponownie czarne łzy zleciały powiększając kałuże obok niego.
Nagle w dziwnym pomieszczeniu zrobiło się cieplej i jaśniej. Popatrzył w stronę źródła. Ujrzał ostatni raz obraz Elsy, Kristofa, Anny i po chwili obtoczył ich ogień. Jack bez zastanowienia i odruchowo wstał podlatując do nich. Nie zdążył…zniknęli. Tylko Elizabeth przeszywała go teraz rozwścieczonym wzrokiem.
-Nie! Cała ta praca…NA NIC!! Znów ją pamiętasz co!- Jack stał zdezorientowany. Elizabeth krążyła wokół niego jak wściekły pies piekieł. W dłoniach pojawiły się płomienie rozchodzące się wyżej po rękach.
-Sprawiałam ci minimalny ból Jack! Naprawdę! Ale teraz przez tą szmatę będziesz jeszcze bardziej cierpiał… Ona nigdy cię nie dostanie, jesteś mój!- rzuciła się na niego z niebywałą prędkością.
Jack odruchowo uniósł się w powietrzu robiąc zgrabne salto i lądując tuż za nią. Jeszcze nie zdążyła się odwrócić, a Jack uderzył w nią najmocniej jak mógł. Powalona na ziemię i zła strzelała płomieniami. Jack jak zręczna i zawodowa baletnica, wirował pomiędzy nimi wychodząc z tego nawet bez najmniejszego oparzenia. Nie wiedział co robi. Wszystko wydawało się tak, jak w zwolnionym tempie.  Już chciał ją znokautować, pozbawić przytomności, gdy pochłonęła go ciemność. Poczuł jeszcze przenikliwy ból w plecach i z tyłu głowy. Upadł na zimną, kamienną posadzkę jeszcze z lekko uchylonymi powiekami. Słyszał jakieś szmery oddalające się coraz bardziej.
-Nareszcie! Już nie mogłam… Znów jest sobą przez tą Elsę!-
-Spokojnie! Teraz ja się nim zajmę.- usłyszał na koniec jakiś mroczny drażliwy głos i odpłynął. Ale nie był obtoczony przez ciemność. Ból był teraz jego sprzymierzeńcem. Pamiętał ją! Pamiętał Elsę. Wszystkie informacje, zdarzenia i przeżycia wracały coraz szybciej. Niewidzialna gruba ściana odgradzająca go od niej powoli pękała. Widział ją. Jej piękną białą porcelanową twarz. Niebieskie błyszczące się jak lód oczy. Piękne wydatne usta podkreślone lekko czerwoną szminką. Włosy wspaniale upięte w luźny warkocz spadający jej na ramię. Jej suknia, jakby zrobiona z samych płatków śniegu iskrzących się w promieniach słońca. Błękity, które na niej górowały doskonale podkreślały jej oczy. A teraz przypomniało mu się jakieś wydarzenie. Ona i on sami na łóżku. Śmiali się i całowali. Stykali się w jedno…nie byli jednym. Jej usta były wszędzie. Przyśpieszony oddech i bicie serca grzmiały im w uszach…Było pięknie! Nie znów! Wracał do rzeczywistości. Ból znów znajomy, a odległy…powracał. Usłyszał przenikliwy przez mrok śmiech i otworzył oczy.
Był przywiązany. Nie, skrępowany kajdanami. Nie mógł się ruszać. Łańcuch przechodził mu przez dłonie i nogi aż po samą szyję. Jeden ruch, mały ale gwałtowny, a by się udusił. Na metalu jarzyły się znajome symbole. Widział je już na swoim ciele. Przed nim stały dwie postacie. Jedną i druga poznał bez problemów. Elizabeth i…
-Mrok!- powiedział to z nienawiścią dobrze słyszalną w głosie. Znów wyszczerzył swoje szare zębiska. Czarne jak smoła włosy, tak samo jak kiedyś zagarnięte do tyłu. Szaty, które go okrywały wyglądały jakby utkanego z samego mroku i ciemności. Jego skóra pasowała do zębów. Szara i pozbawiona kolorów. Oczy przenikliwe i na pierwszy rzut oka podstępne.
-Ja też się cieszę Jack! Miło znów cię widzieć.-
-Ja się nie cieszę. Zabieraj swój spopielony tyłek bo wezmę odkurzacz!-
-Jack Frost nieugięty i hardy jak zawsze. Bądź grzeczny!-
-Nie byłem wzorowym uczniem w klasie Norda. Powiedźmy, że prawie zasłużyłem na poprawne.-
-Nie igraj ze mną chłopcze. Możesz wziąć za duży kęs i się udławić.-
-Ty już straciłeś zęby na tym kęsie. Byłeś na wizycie kontrolnej u Zębuszki. Wszystkie pozostałe twoje perełki powybija gratis. Może za dzielnego pacjenta dostaniesz limo pod okiem.- Jack szczerzył się do niego, a Mrok widocznie tracił nerwy. Pamiętał jak ostatnim razem Ząbek uderzyła go w twarz i wyleciał mu ząb. Powiedziała, że są kwita za ukradzione z jej pałacu.
Mrok dał się ponieś i uderzył Jacka z całej siły w brzuch. Momentalnie spiął mięśnie, ale ból przeszył jego ciało. Po chwili otworzył oczy i splunął krwią na but Mroka.
-Dzisiaj pastowania dla niedobrych gnojków odwołane.-


Mrok już go nie bił odszedł wściekły podchodząc do dziwnej szafeczki pod ścianą.
Przeszukiwał szuflady mamrocząc gniewnie pod nosem. Jack momentalnie się uśmiechnął. Jego miejsce zajęła Elizabeth. Mimo iż była tą dziewczyną, która chciała go zabić i sprawiała mu ból, patrzyła na niego z uczuciem.
-Jack. Nie denerwuj go! Będzie jeszcze gorzej jeśli będziesz się upierał.-
-Bo co! To on zaczął. Powinien pójść do konta.-
Sapnęła i machnęła na niego ręką. Wciąż jednak zerkała na niego z ukosa.
-:Elizabeth.-
Znów stałą do niego przodem. Na jej twarzy malowało się rozpogodzenie, a oczy zabłyszczały. Nie zapłonęły jak ogień tylko iskrzyły się rozświetlone własnym balaskiem.
-Dlaczego ty? Co ja ci takiego zrobiłem?-
-Ty praktycznie nic, ale…-
-To dlaczego mi to robisz?-
-Nie tobie…Nam! Robię to dla nas!-
-Niby jak. Więzisz mnie, sprawiasz mi ból, zadajesz się z tym… I do tego ranisz moich przyjaciół. I po prostu mi mówisz, że robisz to dla nas.-
-Tak! Nasza miłość jest taka Jack. Niszczyła nas, na początku. Teraz poniszczy innych, a potem już nic. Będziemy dla siebie. Będzie idealnie.-
-Nie Elizabeth! Ja cię nie kocham!- powiedział to patrząc jej prosto w oczy. Nagle znów przybrała gniewną maskę zasłaniając prawdziwą i dobrze mu znaną Elizabeth.
-To przez tą sukę! To ona mi ciebie zabrała. Nie martw się! Niedługo będziesz tylko mój! Mój, a nie jej. Wrócisz do mnie!-
-Nie, ja nie wrócę! Ona jest moją miłością. Moim życiem, a nawet energią.-
-Nieprawda! Kłamiesz!! Zatruła twój umysł!!!-
-Nie, ty masz zatruty. Mrok cię zmienił! Nie widzisz tego?!-
-Dzieciaczki spokojnie! Kłótnię małżonków poćwiczcie gdy będzie po sprawie. Elizabeth wszystko przygotowane?- wtrącił się Mrok. W rękach miał dziwną księgę z symbolem podobnym do tego, który jest na piersi Jacka.
-Tak! Mam zaklęcia i nóż z zamku Simona.- powiedziała skruszona i w pełni mu poddana.
-Dobrze zaczynamy!- powiedział zadowolony. Wyszczerzył się tak, że było widać puste miejsce w dziąśle.
-Niby co?- odezwał się zdezorientowany Jack. Wodził wyrokiem na jedno i na drugie, na zmianę.
-Zrobimy coś, co od dawno mi się należało!- Elizabeth chrząknęła.
-I równie dla niej.- dodał pośpiesznie.
- Wiem, że powinieneś iść do psychiatryka. Może mają specjalnie dla ciebie czarny kaftanik. Biały do ciebie nie pasuje.-Nikt już na niego nie patrzył.  Elizabeth zaczęła rysować znów swój ognisty krąg, a Mrok szukał czegoś w tej zakurzonej księdze. Gdy znalazł, Elizabeth też skończyła. Jack patrzył na nich lekko przerażony. Zamknął odruchowo oczy i pomyślał o Elsie. Nie mógł jej zapomnieć. Nie znowu! Nie! Usłyszał głos Mroka. Mówił w jakimś dziwnym, starym dialekcie. Nie znał tych słów i nie dało się ich porównać do żadnego innego znanego języka. Otworzył oczy. Elizabeth poszła za niego z lśniącym nożem, którym wycinała znaki na jego ciele. Poczuł piekący ból na dłoni. Krew lekko ściekała po jego dłoni, a Elizabeth ją zbierała do pucharu. Podeszła z nim do Mroka dorzucając dziwne rzeczy. Po chwili, gdy Mrok skończył, znaki na ciele Jacka, a nawet na kajdanach i nożu zapłonęły żywym ogniem. Jack czuł jak więzy wpalają się w jego skórę. Czuł nawet jej zapach. Czuł go po całym ciele, ale to mu nie przeszkadzało.
 Myślami wciąż był przy Elsie. Zadowolony z tego co mu pozostało…wspomnienia, wyszczerzył się triumfująco do nich. Ale on nie stał spokojnie, rozciął tym razem swoją rękę i Elizabeth. Złączył to wszystko do tego samego pucharu. W naczyniu dziwnie zabulgotało, a unosząca się para przyprawiała o mdłości.
Pij!- wyciągną naczynie do Jacka. Przyłożył do jego ust. Znów poczuł ten okropny smród.
-Nie dzięki. Śmierdzi jakby tam coś zdechło. Oj to chyba twoja krew. Współczucie stary. To dlatego tak od ciebie capi.- Mrok nie pozwalał się długo obrażać i zmusił go do wypicia.
Było okropnie, nawet gorzej niż przy wypalaniu znaków. Smak już nie miał znaczenia. W ciele Jacka wszystko ulegało zmianie. Czuł się okropnie, jakby kości się po kolei łamały, mięśnie zanikały, a krew gotowała. Znów ten ból…nie fizyczny. Tracił to co było najcenniejsze. Elsa zanikała, zaczął płakać. Mógłby zginąć lub ponosić najgorsze tortury, ale chciał pozostawić Elsę w swoim umyśle, sercu. Niestety…obraz zanikał. Przyjaźń, miłość zostały zastąpione nienawiścią i
udawanym uczuciem do Elizabeth. Ale coś jeszcze…poczuł, że chce się oddać Mrokowi. Być na każde jego skinienie. Chciał być posłuszny…Zrozumiał wtedy, że umiera. Nie dosłownie, ale stracił coś bez czego nie można żyć…samego siebie.


Rysunek- Jack Frost

Kochani! Postarałam się wam pokazać Jacka ze znakami zrobionymi przez Elizabeth. Wiem nie jest to dzieło
sztuki, ale się starałam...Mam nadzieję, że znośny i narysowałam go specjalnie dla Marty Kot.
Natchnęłaś mnie abym zaczęła rysować... Może kiedyś ci dorównam!
Mroźne całusy...aby te znaki was nie rozpuściły!!!

niedziela, 26 października 2014

Rozdział 26 Ogień rodzi ogień.

Anna podskakiwała koło Kristoffa i pocałowała go w usta. Kristoff ze zdziwieniem go przyjął i odwzajemnił. Był jeszcze trochę otępiały. Potem ruszyła szybko ku siostrze. Rzuciła się jej do szyi w żelaznym uścisku.
-Jesteś niesamowita!- krzyczała jej do ucha. Normalnie by jej nie pozwoliła, ale  w tej sytuacji. Odwzajemniła uścisk i nawet podskakiwał z siostrą. Nie wierzyła do końca, że jej się uda. Myślała, że bez Jacka nie ma dość mocy. Myliła się. Miał racje. Kiedy mówił jej, że ma dar i wielką moc, nie wierzyła mu. Teraz z pewnością powiedziałby coś w stylu ,,A nie mówiłem!’’ Elsę zapiekły oczy. W chwili wielkiej radości zaczęła płakać. Zadowolenie zmieniło się w rozpacz i strach.

-Elso! Co jest?!- Anna przytulała ją, ale lekko odchyliła głowę by móc ją zobaczyć.
Elsa nic nie mówiła. Nie musiała. Oboje wiedzieli dlaczego płacze.
-Spokojnie znajdziemy go.- zapewniła ją Anna.
-Ta trudno go nie znaleźć. Jest charakterystyczny.- Anna lekko spiorunowała go wzrokiem, ale go poparła.
-Kristoff ma racje. Znajdziemy go, a jeżeli ktoś go widział, na pewno go rozpozna.-
Elsa odkleiła się od Anny pozostawiając wielką, mokr
ą plamę na jej bluzce. Przez załzawione oczy, dostrzegła w oddali coś dziwnego.
-Patrzcie!-
Wszyscy zwrócili się w stronę początku pożaru. Po drugiej stronie tuż przy sąsiedniej górze ..Lodowy wierch’’ zobaczyli coś dziwnego.
-Trzeba to sprawdzić. Ogień nawet nie uszkodził tego czegoś.- zaproponowała Anna.
Elsa też wróciła do siebie i patrzyła z determinacją.
-Do dzieła.-
-Tak znajdźmy tego Mrożka. Kumacie Mrożka jak rożka. Dobre co?!-
-Ty naprawdę jesteś czasem idiotą.- powiedziała Elsa.
-Chodźcie Mrożki!- krzyknęła Anna by znów się nie kłócili.
Elsa szybko stworzyła stopnie obniżające ich do ziemi. Gdy zeszli po nich na dół, wielka góra lodowa znikła pozostawiając piękny niebieski połysk na niebie.
-To co kolejna przejażdżka!- zaproponował Kristoff.
Wsiedli znów do wozu i ruszyli w stronę nieznanego obiektu.
Elsa nerwowo ściskała kawałek sukienki gniotąc go. Anna złapała ja za rękę i wymieniła znaczące spojrzenie.
-Wszystko będzie dobrze.-
-Mam nadzieję!-
-To Frost. Pakuję się w kłopoty, ale jego zmrożony tyłek pozostaje nie tknięty…szkoda.-
-Nie pomagasz.-ryknęła na niego Anna.
Już więcej się nie odzywali. Droga była wyjątkowo trudna. Wszędzie walały się zgliszcza drzew po pożarze. Ziemia była obsypana popiołem i śniegiem. Koła wozu z trudnością brnęły na przód.
Po długiej jeździe nareszcie dotarli. To co zobaczyli było dziwniejsze od wszystkich innych wydarzeń. Stali przed zamkiem zbudowanym z ciemnego praktycznie czarnego kamienia. Nie można było uznać tego do końca za pałac. Był małych wielkości, ale nieliczne wierze i mur sprawiały takie wrażenie. Nie były wcześniej widoczny przez gęstwinę lasu, ale teraz...pozostał nietknięty i widoczny z daleka.
-Co to jest?!- spytał zdziwiony Kristoff.
-Czytałam kiedyś o tym. To był zamek Simona.
-Kogo!?- spytała Anna.
-Powinnaś więcej czytać. Simon był pierwszym człowiekiem w królestwie, który miał takie same zdolności co ja i Jack. Ludzie nie wiedzieli co to jest więc wygnali go z miasta. On jednak nie mógł go opuścić. Miał tam żonę, którą bardzo kochał. Więc pozostał w Arendell i zbudował dom poza terenem miasta. Potem chciał ją sprowadzić do siebie. Niestety okazało się, że ona umarła. Podobno z powodu choroby, on jednak uważał inaczej. Dowiedział się, że była w ciąży. Jeden z potężnych rodów w królestwie zabił ją bojąc się mocy nowego potomka odmieńca. Simon wpadł w szał i ukarał ich za tę niegodziwość. Po tym, z rozpaczy zabił się na skraju miasta. Jego ciało zamieniło się w lód tworząc górę nazwaną teraz ,,Lodowym Wierchem’’.-
-Łał siora! Niezła historia. Myślisz, że to jest jego dom.-
-Chyba tak. Może tam jest Jack. Co szkodzi zobaczyć.-
-No to, że może jest nawiedzony przez ducha Simona.- krzyknął Kristoff.
-Jakby było tu coś nawiedzone to góra, a nie dom.- przewróciła oczami.
-A no tak!- uderzył się lekko w czoło. Pomyślał, że chyba naprawdę jest czasem idiotą.
Przeszli przez uchyloną bramę i wkroczyli do środka. Było tu strasznie ciemno i ponuro. Wszystko było bardzo stare i poniszczone. Kurz unosił się w powietrzu drapiąc w gardle.
Nie było tu dużo przedmiotów. Jakiś dywan, szafki i jeden obraz. Przedstawiał kogoś kto błyszczał w blasku księżyca. Był w jasno srebrnej zbroi o bladej skórze. Włosy długie i w kolorze zbroi, a wzrok czuł i przenikliwy.
Nie było nic poza tym pokojem. Dalej była tylko mała sypialnia wychodząca na kuchnie.
-Nic tu nie ma. Sam kurz. Chodźmy stąd bo zaraz zacznę kichać.- upierał się Kristoff.
Gdy wychodził nadepnął na luźno usadowioną kamienną płytę.
Elsa od razu zauważyła, że to jest coś w rodzaju piwnicy. Razem otworzyli wejście. Buchnęło stamtąd jeszcze więcej przeraźliwego kurzu. Ale coś się zmieniło. Było tam ciepło. Wszyscy wymienili spojrzenia między siebie. Spierali się wzrokiem kto powinien iść jako pierwszy. Kristoff od razu się odsunął, a Elsa wzruszyła ramionami.
-No dobra! Ja pójdę pierwsza.- Elsa odważnie i pewnie stanęła na pierwszy stopień schodów prowadzących w głąb. Zaraz zaczęła się coraz bardziej zanurzać, aż wreszcie nie było jej.
-To chyba kolej na mnie.- Anna podążyła za siostrą uważając na małe schodki.
Kristoff jeszcze nerwowo przechadzał się po korytarzu.
-No nie! Dziewczyny się nie boją, a facet trzęsie portkami.-
Szybko jakby bał się, że zaraz jeszcze zmieni zdanie, poszedł za Elsą i Anną.
Schody ciągnęły się w nieskończoność. Do tego nic nie widzieli. Było strasznie ciemno. Powoli stawiali kroki, aby się nie przewrócić i nie potknąć. Elsa miała coraz większą nadzieję, że znajdzie na dole Jacka. Również rosłą obawa, że coś jest nie tak. Zjeżyły się jej włoski na karku i przeszły ją dreszcze. Czuła coś złego.
-Nie macie jakiegoś światła?- spytał jeszcze lekko oddalony Kristof.
-Chcę widzieć kto mnie będzie macał po ciemku.-
-Nie schlebiaj sobie. Nie mam ochoty cię dotykać. Jesteś wiotki ze strachu.- odezwała się Elsa. Ale na jego prośby wyczarowała mały diamencik. Świecił ładnym błękitnym światłem. Elsie przypominał trochę na wzór kamienia strażnika Jacka. Znów poczuł znajomy ucisk w żołądku i w klatce.
Rozglądali się i zobaczyli wielkie drzwi prowadzące do jakiegoś pomieszczenia.
Na podłodze leżały różne księgi i kajdany. Teraz nie tylko Elsa miała złe przeczucia. Wszyscy nie byli pewni swojej podróży.
Nadzieja na znalezienie tam za drzwiami Jacka zmotywowało Elsę. Pchnęła stare lekko zniszczone drzwi, z głośnym skrzypnięciem. Od razu weszła do środka.
Ten widok, który ujrzała był najszczęśliwszym w jej życiu. Zobaczyła Jacka…to był on. Stał po środku, źle oświetlonej sali odwrócony tyłem. Ale to on…on! Podbiegła bez zastanowienia do niego ze łzami w oczach.
-Jack! Jack! To ja! Jesteś! Tak się martwiłam.-
Gdy zobaczyła go z bliska, kiedy się do niej obrócił, przeraziła się. To było okropne!
Jęknęła głośno, zakrywając usta rękoma. Odskoczył lekko od niego. Jack patrzył na nią, ale to nie był on. Miał nieprzytomny wzrok. Oczy kiedyś lśniły swym blaskiem błękitu, teraz były przygaszone i czarne. Włosy bez zmian, ale posklejane i we krwi. Ubrania zniszczone i spalone. Bluza była rozdarta ukazując jego nagi tors. Nie to było najgorsze. Nawet rany i oparzenia. Jack miał praktycznie na całym ciele jarzące się dziwne znaki. Wyglądały jakby ktoś je wypalił, a one wciąż płonęły na jego skórze. Z niektórych lekko kapały strużki krwi. To było przerażające…
-Jack! Co ci się stało?!- mówiła z przerażeniem i bardzo cicho. Chciała go dotknąć. Chwycić za rękę, ale się odsunął. Za niego wyszła dziewczyna o płomiennych włosach i zielonych przenikliwych oczach. Wpatrywała się w Elsę z nienawiścią i z lekkim rozbawieniem.
-Po co tu przyszłaś?- odezwał się srogi, ale melodyjny głos dziewczyny.
-Jestem tu… bo przyszłam po Jacka.- powiedziała niepewnie patrząc znów na ukochanego.
-Ale on nie chce cię tutaj. I ja też!- podeszłą jeszcze bliżej Jacka.
-To nie prawda!- krzyknęła na cały głos.
-Prawda.- tym razem to był Jack. Powiedział to z takim zimnem i nieczułością. Elsa aż jęknęła cicho. Znów poczuła ukłucie…tym razem w sercu.
-Jack co ty mówisz!?-
-Nie chcę cię tu!- powiedział ostrzej. Patrzył na nią, ale był jakby odgrodzony grubą ścianą.
-Co ty mu zrobiłaś!? Elizabeth, prawda!-
-Tak! Nic mu nie zrobiłam. Odebrałam co moje. Jack nigdy cię nie chciał. Byłaś tylko zastępcą na moje miejsce. Gdy uczyłam się panowania nad mocą on się zabawiał. Pozwoliłam mu na to…-
-Kłamiesz!-
-Nie! On cię nie kocha. On kocha mnie. Zawsze tak było i będzie.-
-To nie prawda. Coś ty mu zrobiła!-
-Chodzi ci o te znaki. To tylko niewinne tatuaże. Nigdy nie byłaś młoda.-
-Jack…to ja Elsa. Kocham cię ty też tak mówiłeś.-
Spojrzał na nią. Jego wzrok był pusty. Oczy aż wypalały Elsie serce. Co ona mu zrobiła. To nie był on. Był opętany…przez nią.
-Nie, nie kocham cię Elso!- powiedział zimno. Nie brzmiał jak Jack.
-Jack to ona….to ona cię kontroluje. Proszę! Walcz z nią!-
-On nie walczy. On jest świadomy tego co robi. To jego wybór.-
Elsa aż gotowała się ze wściekłości. Nie wytrzymała kiedy Elizabeth podeszła i zaczęła całować się z Jackiem. Przebiegła na drugą stronę i strzeliła w nią pociskiem z lodu. Oberwała w plecy. Lód wbił się w nią, ale po chwili stopniał pozostawiając małą dziurkę na skórzanej kurtce.
Elizabeth odsunęła się od Jacka i wbiła ogniste spojrzenie w Elsę.
-Będziesz jeszcze tego żałować szmato!-
-Widzisz jesteś zwykłą prostaczką. Nie masz manier. Jack nigdy by cię nie pokochał.-
Elizabeth nie wytrzymała i strzeliła w nią wielką kulą ognia. Ona szybko zrobiła unik i znów zaatakowała. Strzeliła w nią błękitnym promieniem, który po przybliżeniu się do Elizabeth zmienił się w wielką lodową kulę. Już myślała, że ją ma. Ale ona tylko wyciągnęła rękę przed siebie jakby chciała ją zatrzymać. Kula leciała prosto na nią z niebywałą siłą, ale przy dotknięciu znikła zostawiając samą parę. Rozprzestrzeniła się po całym pokoju. Elsa nie widziała nikogo. Krążyła wypatrując czegoś…nagle zobaczyła jakąś sylwetkę. Wytężyła wzrok i to był Jack. Stał nieruchomo. Wpatrywał się w nią z odrazą i nienawiścią. Jego teraz czarne oczy płonęły.
Elsa przybliżyła się do niego bardzo powolnymi krokami.
-Jack. To ja Elsa. Kocham cię! Pamiętasz…ty nie kochasz Elizabeth. To ona…coś ci zrobiła. Wysłuchaj mnie! Proszę!- Była już bardzo blisko niego, na wyciągnięcie ręki.

Już myślała, że zrozumiał. Jego twarz zrobiła się lepsza. Jego małe zmarszczki przy przymrużonych oczach zelżały. Jego nienawiść i wściekłość znikła. Czerń ustępowała lekko błękitowi.
-Jack pamiętasz prawda. Kocham cię ty też. Nasza ubiegła noc…pocałunki.
Chciał już go dotknąć, gdy zauważyła nóż. Trzymał za rękojeść ściskając go mocno. Jego blada skóra wyglądała jeszcze bardziej biało. Zaczął się trząść. Uniósł go do góry w stronę Elsy. Ona zrobiła przerażoną minę i wytrzeszczyła oczy. On jej grozi…nożem. Co ona mu zrobiła. Zabiję ją!!!
-Jack nie skrzywdzisz mnie! Ufam ci.- Elsa jeszcze bardziej przybliżyła się do niego. Wypięła pierś i opuściła w rezygnacji ręce. Przymknęła powieki i czekała…
On zaczął walczyć. Nie mógł…to ktoś znajomy. Nie mógł. Dreszcze przechodził go po całym ciele. Trząsł się trzymając niedbale nóż. Popatrzy przytomniej na swój gest. Groził dziewczynie. Ale jej nienawidził…dlaczego. Ona go kocha? Elsa…
-Elsa…-powiedział cicho.
W tej chwili nóż wyleciał mu z ręki. Elsa otworzył zdumiona oczy. On płakał. Jego łzy ściekały po bladych policzkach. Ale były czarne… ciemne i dziwne. Do oczu napłyną błękit.
Opadł na kolana i zakrył w dłoniach twarz. Cierpiał…ból przeszywał mu ciało. Walczył sam za sobą. Z tym co kochał, nienawidził.
Elsa podbiegła do niego i ukucnęła obok niego. Wzięła jego dłonie. Odkryły jego twarz. Przeszywał go ból bardzo widoczny. Łzy wciąż leciały. Popatrzył wreszcie na nią. Tym razem z uczuciem. Ujęła jego twarz i wyszeptała.
-Wróć do mnie…-
Chciała go pocałować, ale w tym momencie mgła opadła. Rozejrzała się i zobaczyła leżącego Kristoffa. Był nieprzytomny, a obok wierciła się niespokojnie Anna. Krzyczała, a on się nie budził. Anna nie mogła do niego podbiec. Był skrępowana, a przy gardle miała nóż. Był inny iż ten Jacka. Błyszczała mu rękojeść. Elizabeth przybliżyła go jeszcze bliżej raniąc ją i pozostawiając małą cienką kreskę. Popłynęła mała strużka krwi.
-Nie! Zostaw ją!- Elsa wstała i przybliżyła się do nich.
Elizabeth uśmiechnęła się dumnie. Zaśmiała się mrocznie.
-A co zrobisz jeśli tego nie zrobię?- znów przycisnęła go mocniej. Anna jęknęła.
-Elsa ściskała dłonie wbijając sobie paznokcie.
-Wszystko. –powiedziała przez zęby.
-To odejdź. Zostaw Jacka! Nie wracaj!-
-Co?!-
-To co słyszałaś odejdź!- Mówiła poważnym tonem. Linia na powierzchni gardła Anny się zagłębiała i poszerzała.
-Nie rób tego.- powiedział prawie bez głośnie Anna. Ale ona to usłyszała.
-Milcz. Albo zmienię zdanie i od razu poderżnę ci gardło. Będziesz się wykrwawiała na podłodze na jej oczach.
-Stój nie rób tego! Zrobię to, odejdę!-
-Dobrze. Idź do tamtego kręgu.- wskazała wzrokiem na naznaczony lekko promieniami okrąg. Elsa spuściła głowę, ale na chwilę odwróciła się do Jacka.
-Wrócę po ciebie.-powiedziała bezdźwięcznie poruszając ustami.
Jack nadal leżał na podłodze. Łzy kapały po policzkach robiąc na ziemi czarną kałużę.
Poszła wolno do wskazanego miejsca i odwróciła się do Elizabeth.
-Wypuść ją!-
Elizabeth niechętnie i z obrzydzeniem zabrała nóż. Anna od razu z jękiem podbiegła do nieprzytomnego Kristoffa. Miał małą ranę z tyłu głowy. Pewnie został znokautowany od tyłu.
-Kristoff!- szepnęła mu do ucha.
Niechętnie otworzył oczy łapiąc się za głowę. Rozejrzał się i przeraził. Elsa stała w jakimś ognistym kręgu, Jack wyglądał potwornie ze czarnymi łzami i symbolami na skórze, a Anna miała ranę na szyi. Wziął niedbale dłoń i dotknął jej.
-Nic mi nie będzie.- powiedziała trochę nieprzekonywająco.
-Szybciej! Bież go i idź do siostry!- krzyczała przybliżając się do Elsy.
Kristoff wsparł się o Annę i wolno pomaszerował z nią. Gdy byli na miejscu Elsa pomogła jej z drugiej strony. Krąg się zaświecił i odgrodził ich wysokimi płomieniami. Nie widzieli nic poza nimi. Usłyszeli Elizabeth mówiącą w jakimś dziwnym niezrozumiałym języku.
Po chwili płomienie zniknęły, a oni stali przed zamkiem zdezorientowani.
Elsa rzuciła się na ziemię płacząc.
-O matko! Jack! Prze-praszam Cię! Jakbym była silniejsza…-
Anna się do niej schyliła upewniając się przedtem czy Kristoff utrzyma się na nogach. Po skinieniu głową uklękła obok niej. Przytuliła ją mocno i zaczęła ją uspokajać.
-Nic więcej nie mogłaś zrobić. Uratowałaś mnie i Kristoffa. Nie miałaś wyboru. Następnym razem uratujemy go. Zobaczysz…-
-Niby JAK! Ona ma go! Nie poznawał mnie. Chciał mnie zabić. Prawie by to zrobił…-
-Ale nie zrobił! Jack wciąż tam jest. Walczy z nią. Musimy mu pomóc i pomożemy.-
Elsa wtuliła się w Annę, a Kristoff pochylił się ku nim.
-Damy radę…

Długi rozdział...Ale mam nadzieję, że się podoba!


Rozdział 25 Niszczycielska siła.

 Wiem, że ciekawi was fakt co się dzieje z Jackiem, ale wszystko po kolei. Najpierw sprawa tego ognia, a potem następna. Postaram się dać następny rozdział jeszcze dziś... Miłego czytania!


-Kto to jest Elizabeth?- spytali oboje.
-Jack mi o niej opowiadał. Była pierwszą osobą, która go zobaczyła jako strażnika. Dostała moce…władała ogniem.
-Co!?
-Tak, ogniem. Jack podejrzewał, że to jest jego przeciwieństwo. Mówił, że wszystko musi pozostać w równowadze. Gdy Księżyc stworzył go jako pana Lodu, to musiał wybrać taż Ognia.
-Czyli ona wywołała ten pożar, dlaczego?-
-Nawet nie wiem czy to ona. Jack uważał, że zginęła. Nie panowała nad mocą.-
-Może nie umarła i nadal szuka Jack.-
-Może. Najważniejsze jest to, że musimy teraz powstrzymać pożar.-
-Dobra!-
-Jaki masz plan?-
-To bardzo proste. Jeżeli to normalny płomień to zgaśnie pod wpływem śniegu. Wywołam gigantyczną śnieżyce, która zasypie ogień.
-Dobry plan.-
-A dasz sobie radę.-
-Raczej…gdyby Jack tu był.-
-Byłby z ciebie dumny.- powiedziała z uśmiechem Anna.
Elsa go odwzajemniła i zaczęła iść w stronę bram. Wciąż bała się o Jacka. A może Elizabeth chcę się na nim wyżyć. Może uważa, że to wszystko, jej moce to jego wina. Nie wiedziała o co chodzi. Przecież Jack nic takiego je
j nie zrobił.
Oboje podążyli za nią.
-Śnieg w lecie. Mam deja vu…-
-JA też!- powiedziała ponuro Elsa.
Doszli wreszcie do ostatniej z bram i wyszli na plac. Było już tutaj dużo mieszkańców. Rozmawiali i tłoczyli się w małych grupkach. Podchodzili do nich pytając o pożar.
-Wszyscy zachowajcie spokój. Zajmiemy się tym. Jesteście bezpieczni za murami zamku.-
Przyśpieszyli kroku i doszli do ostatniej wielkiej bramy. Była otwarta i przez nią wchodziły kolejne grupy poddanych.
-Elsa jak zamierzasz zbliżyć się do pożaru?-
-Właśnie nie mamy powozu. Jeszcze nie załatwiłem następnego. A do tego Sven lubi zimno i boi się ognia.
-Weźmiemy ten Jacka.-
-Tak bardzo mądre brać wóz z lodu na misję, gdzie zagraża nam ogień. Będzie ciepło i mokro!-
-Nie musisz być sarkastyczny. Od tego jest Jack. Wyćwiczył cię na swoją nieobecność.- nakrzyczała na niego z wielkim gniewem w głosie.
Gdy zobaczyła zdziwioną i lekko przestraszoną twarz Kristofa zrozumiała co robi.
-Przepraszam cię.-
-Nic nie szkodzi. JA też się o niego martwię.-
-Przecież się kłócicie przez cały czas.
-To tak jak masz w stadzie dwóch samców Alfa, walczą o wyższość.-
-Naprawdę! Nawiązujesz do wilków?- spiorunowała go wzrokiem i skrzyżowała ręce.
-No dobra inaczej. Braterska przyjaźń. Kłócimy się, ale kochamy.
-Lepiej! –uśmiechnęła się Anna.
-Jack mi opowiadał, że jest to nierozpuszczalny lód. Stworzył nawet kanapę, która nie topiła się na słońcu.- chwaliła go z uśmiechem, ale znów poczuła ból. Przypomniała sobie jak gadali, śmiali się, przytulali…całowali. Po twarzy popłynęły jej łzy. Bała się o niego…
-Oh Elso! Od razu zaczniemy go szukać, gdy skończysz z pożarem.- przytuliła ją Anna.
-Wiem…dzięki.- otarła łzy i ruszyła w stronę małej polanki koło muru.
Tam właśnie strażnicy schowali powóz. W stajni ani do pałacu by go nie upchnęła. A teraz na placu był tłum ludzi. Nie miała czasu mówić wszystkim, że jest to coś normalnego i akurat stworzonego przez nią. Nie chciał się chwalić, że to jej wspaniałe dzieło. Tylko Jacka. Nie ma teraz czasu na tłumaczenie ludziom, że w mieście jest nowy strażnik władający lodem.
-O  jest tutaj!- pokazała na piękną lodową karetę. Konie nie były zaprzężone, ale stały na baczność czekając na rozkazy.
Kristof się wzruszył.
-Naprawdę niezniszczalny lód…kocham tego chłopa!-
-No wiesz takie wyznania. Powiedz to jemu, ale raczej on woli Elsę. A ja jestem zazdrosna.-
-Przestań. Wiesz, że ty jesteś moją miłością.-
-Chodźcie…Jak znajdę Jacka to nie będę rzygać na takie widoki.-
Siostry wsiadły, a Kristof zajął miejsce woźnicy. Konie były już przypięte i galopowali w stronę rosnącego zagrożenia.
Powietrze stawało się cięższe i brudniejsze. Spowiła ich lekko mgła dymu i popiołu. Byli już blisko. Czuli narastające ciepło bijące od rozpowszechniającego się ognia.
-Zatrzymaj się!- krzyknęła Elsa przez okienko w saniach. Byli już na tyle blisko, że przybliżenie się jeszcze dalej byłoby niepotrzebnym zagrożeniem.
Wysiedli z powozu i nagle stanęli jak wryci. Widok ich przeraził. Ku nim zbliżał się nie ubłaganie największy pożar jaki w życiu widzieli. Drzewa po kolei zapalały się od siebie. Przewalały się i niszczyły kolejne. Zwierzęta uciekały, wielkie plamy nie były tylko dymem, lecz ptakami. Uciekały w stronę królestwa. Sarny, zające i inne leśne stworzenia szły ich śladem.
Elsa odwróciła się do nich z napięciem widocznym na jej twarzy i postawie ciała.
-Posłuchajcie. Zaraz stworzę wielką górę lodową, aby być wyżej i dosięgnąć całego pożaru.
-Dobra!- odezwali się oboje.
Kristof podszedł do Anny i objął ją ramieniem. Elsa powoli unosiła ręce ku górze i spod ich stóp wyrastał lód. Unosili się coraz wyżej…i wyżej, aż wreszcie ujrzeli wszystko co chcieli zobaczyć.
-O matko!- wyrwało się Kristofowi.
Anna zakryła ręką usta, ale w jej oczach zagościło przerażenie. Elsa zrobiła podobnie.
Zobaczyli gigantyczną plamę czarnego wypalonego i zniszczonego miejsca narodzin pożaru. A bliżej prawdziwe morze ognia. Było nie do powstrzymania. Zalewało kolejne miejsca nie pozostawiając nic przy życiu.
Elsa nie zastanawiała się długo. Zabrała całą swoją moc. Nie pozwoliła aby strach wziął górę. Starała się być opanowana i skupiona. Myślała o Jacku, jak w nią wierzył. Powtarzał, że jest silna i ma wielki dar. Do oczu napłynęły jej łzy, ale od razu wyschły od ciepła bijącego od pożaru. Znów uniosła ręce i po chwili na niebie pojawiły się wielkie chmury. Zakryły większość nieba pozostawiając szarość przyćmiewającą błękit. Słońce znikło…cień zakrył doliny, ale nie było ciemno. Ognia było zbyt dużo.
Nagle z wielkiej ciemnej chmury, spadł śnieg. Nie był to pierwszy lekki puszek. Leż potężna burza śnieżna. Na płomienie spało ich tak wiele, że po chwili zaczęło robić się biało. Ogień nie miał szans. Śnieg atakował go z podwójną mocą. Było go zbyt dużo i szybciej walczył. I jeszcze kilka sekund…nareszcie. W dolinie nie było najmniejszego płomienia. Ciemne plamy zniszczenia, jasność ognia, siła destrukcji zastała zastąpiona przez białą powłokę śniegu. Większość się rozpuściła w kontakcie z ogniem, ale mała część pozostała.

Elsa opuściła ręce i nagle chmura znikła pozostawiając blask słońca i błękit nieba.

sobota, 25 października 2014

Rozdział 24 Ogień, żądza i ból...

  Jacka stał jak słup, kiedy ona patrzyła na niego z takim uczuciem, aż bolała go głowa. Może to od wypadku, ale jednak nie. Jak mogła coś takiego powiedzieć! O mało się nie załamał po jej ,,niby’’ śmierci, a teraz zjawia się tu po ponad 200 latach, że niby go wciąż kocha. Nie mówiąc i wspominając o drobnym szczególe, że chciała go sfajczyć z całym lasem.
Gdzie była kiedy on zmagał się ze swymi uczuciami, z mrokiem z samotnością.
-Mrok…- powiedział szeptem mrugając szybko.
-Tak Jack. Mrok.-
-Czyli to on! Prawda? On ci pomógł…-
-Tak! On jeden oprócz ciebie.-
-Elizabeth jemu nie można ufać! On jest zły! Wykorzysta cię do okropnych celów…-
-Niby jakich?! Obiecał mi coś co chcę posiąść za wszelką cenę.-
-On nic ci nie da. Potrafi tylko zawodzić i niszczyć. Nie obiecał ci nic. Dostaniesz tylko ból-
-Oj wątpię w to. To czego ja pragnę, on również chce posiąść. Chcę tego i dostanie, tak jak ja.-
-Niby co takiego…-
-Ciebie.-
-Co?!-
-Ciebie Jack! On chcę cię mieć po swojej stronie, a ja nie pogardzę częścią ciebie.-
-Elizabeth. Ja nigdy do ciebie nie wrócę. Kocham kogoś innego. Przykro mi. Ale ja już oddałem jej serce i ani Mrok i ani ty tego nie zmieni.- patrzył na nią z obawą jak to przyjmie. Starał się dobierać dobrze słowa, aby jej nie zdenerwować. Jakby rzuciła się na niego miałaby przewagę. Wciąż ledwo stał o własnych siłach, wspierając się laską.
Zacmokała i znów zaczęła przechodzić nerwowo po sali. Było w niej ciemno, a światło pochodziło z małych ogników pochodni, widzących na ścianach. Podłoga była w barwie ciemnej czerwieni jak krew…Przeszedł go lekki dreszcz gdy o tym pomyślał. Było tu chłodno i to tylko sprawiało, że nie chciał wybiec stąd z wrzaskiem. No oprócz obrażeń. Stał po środku sali. Była wielka z oddalonym w górę sufitem z wielkim kryształowym żyrandolem. Jego blask był bardzo słaby w kolorze szkarłatu. Zamiast przeźroczystych kamieni był czerwone. Nie widział nic pod ścianami. Było pusto…choć coś tam stało. Jakiś mały stoliczek. Jack wytężał wzrok, ale nic nie dostrzegł w tym półmroku.
-Jeszcze mój drogi zmienisz zdanie.-
-Raczej wątpię.- Jack poczuł ściskanie w żołądku i napinanie się mięśni. Dziwne, ale czuł, że nie powinien tu dłużej sterczeć.
-Elizabeth dziękuję za miłe zaproszenie i gościnę, ale chyba pójdę się przewietrzyć.-
-Jack, Jack, Jack zawsze byłeś zawsze taki wyluzowany i ironiczny. To w tobie kocham. Ale nigdzie stąd nie wyjdziesz. No bo widzisz nie skończyłam wszystkiego z tobą.-
Jack zaczął się wycofywać do widocznych w oddali drzwi, gdy zdarzył się z czymś. Odepchnęło go to z taką mocą, że upadł na ziemię. Jego rany otworzyły się sprawiając ból rozlewający się po całym ciele. Przewracał się z boku na bok wijąc się. Jak takie oparzenia mogą tak boleć.
-Widzisz Jack, znajdujesz się właśnie w moim kręgu. Kręgu ognia. To tak strefa, z której nie pozwolę ci wyjść. Chyba, że ja tego zechcę.
Jack właśnie zrozumiał. Był w pułapce. Ognisty krąg stworzony przez Elizabeth więził go nie pozwalając wyjść. Rany które nosił na ciele, nie goją się. Ten ból nie jest normalny, tak jak pożar który go stworzył. To była Elizabeth.
-Przykro mi, że sprawiam ci ból, ale inaczej nie chcesz ze mną być. Wolisz tę sukę z Arendell! Co ty w niej widzisz? Jest beznadziejna. Umie tylko wrzeszczeć, że jest sama i nie umie opanować swych mocy.-
Jack złapał ledwo dech. Ból paraliżował go, nie mógł się poruszać. Jednak udało mu się odkręcić głowę w jej stronę. Była wściekła. Znów widział płomienie, które powstawały w jej dłoniach. Ścisnęła mocno pięści i oddychała szybko. Po chwili zgasły.
-Elizabeth. Ty też taka byłaś.-
Popatrzyła na niego z wściekłością.
-Co?! Nieprawda. Ja zawsze byłam wyjątkowa. Zawsze mi to mówiłeś. Za to mnie kochałeś i będziesz kochać. Nie porównuj mnie z tą…- krzyczał podchodząc nerwowo w stronę Jacka.
-Nie Elizabeth! Nigdy nie będę cię kochać! Nasza miłość nie była prawdziwa. To było chore masochistyczne przywiązanie. Niszczyliśmy się nawzajem.-
-Trudno…Ja nie żałuję i ty też już nie będziesz. Zamierzam cię zmusić do miłości do mnie. Jeżeli tak bardzo się upierasz.
-Nigdy!- jego głos odbił się od ścian głośnym echem.
Jack poczuł znów wściekły ból. Jakby jego krew była ogniem. Wszystko go bolało, piekło. Na jego skórze pojawił się pot i pierwszy raz od przemiany poczerwieniał. Były teraz widoczne wszystkie jego niebieskawe żyły. Oczy miał ściśnięte i wszystko napięte. Wił się teraz na kamiennej posadzce i krzyczał. Elizabeth stała przez chwilę nie wzruszona, a potem poszła do tego drobnego niewidocznego dla Jacka stolika. Wzięła coś z niego. Blask odbił się od tego rzucając promień na Jacka. Znieruchomiał, a ból przestał być aż tak uciążliwy. Był teraz z powrotem sparaliżowany.  Oddychał ciężko i nierówno. Kolory powracały. Chłód kamienia na którym leżał dawał mu przyjemną i zimną ulgę.
Otworzył oczy i zobaczył Elizabeth  kucającą obok niego. W ręku okazało się, że trzyma nóż.
Był bardzo dziwny. Biło od niego jakieś mroczne światło. Na rękojeści widział takie same symbole co na jej rękach. Ogniste, wypalone. Płonęły i błyszczały. Sam nóż był drobny, ale o długim cienkim ostrzu. Jack odruchowo przełknął głośno ślinę.
Zaczęła go głaskać po głowie mierzwiąc włosy.
-Oj kochany. Jakby miłość była prosta. Czasem przechodzi przez ból. Ty go nie czułeś od dawna. Nie martw się, to się zmieni. Gdy z tobą skończę nareszcie będziemy razem.
Chciał przybliżyć się do niego jeszcze bardzie, ale Jack odsunął się lekko od niej.
Urażona sprawiła mu kolejną falę bólu. Teraz leżał głową do góry, a ona pochylała się do niego. Nie mógł protestować….
Zaczęła kreślić na jego rękach podobne symbole do swoich. Znów we krwi poczuł ogień. Chciał walczyć, krzyczeć, ale nie mógł. Napinał wszystkie mięśnie, adrenalina pulsowała mu w żyłach tak jak płomienie, ale leżał wciąż bez ruchu.
W jego głowie pobrzmiewały jej słowa ,,Kiedy z tobą skończę będziesz nareszcie mój’’.
Z policzku spłynęła mu łza. Pomyślał o Elsie. Chciał być przy niej…Zobaczyć ją. To było jego ostatnie pozytywne myślenie, że kiedyś ją zobaczy. Elizabeth kreśliła po kolei znaki na jednej i na drugiej ręce. Ból był straszny, a on myślał o niej. Nagle znikła. Uczucie do niej, jej twarz…wszystko co kochał. Znikło. Został sam ból i zrodziło się nowe uczucie. Żądza o jakiej nie miał pojęcia.
-Teraz należysz do mnie. A ta suka zapłaci, że dałeś jej choć kilka chwil swojej miłości…