Frozen Love

Frozen Love
Forever

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Rozdział 60 Kiepskie lądowanie

-Cholera Frost! Na prawdę nie myślałem, że jesteś aż tak powalony, aby mnie puścić.-Jack zaśmiał się donośnie. Chris cały dygotał od kąpieli w zamarzniętym jeziorze. Najpier Jack go puścił i musiał przebić się przez grubą taflę lodu, by wpaść do lodowatej wody. Mimo iż jest połączony z Jackiem nie jest tak oporny na zimno jak on.
-Ej jakbyś był pieskiem to byś się szybciej wysuszył. Chcesz postój?- zapytał spoglądając na niego z góry. Trzymał go za ramiona, a laskę trzymał pod pachą. Może to wyglądało dziwnie, ale Chris był cały mokry. Jack nie chciał się do niego przysówać, by się nie zamoczyć.
-A co boisz się troszekczkę zminej wody, Frost.- specjalnie mahał głową i jego mokre włosy wyrzucały na Jacka zmine krople. Skrzywił się na chwile, ale jego uśmiech wciąż powracał.
Za tym Chris bardzo tęsknił. Nie widzieli się ponad dwa tygodnie zastanawiając się co się z nim dzieje. Znów nie mógł się znim połączyć, a do tego wszystkiego dochodzi tajemnicza blokada. Wszyscy myśleli, że przekonają Jacka i opowiedzą mu prawdę, ale nie mogą. Każda nowa informacja na temat jego przeszłości źle wpływała na Jacka.
Nawet teraz był jeszcze bardziej blady niż zwykle, a pod oczami wystąpiły mu fioletowe cienie.
Bał się, że jeszcze trochę, a Jack nie wytrzyma.
-Pasażer się uciszył. Łał. Wyświetlono film w samolocie, czy oglądasz widoczki.
-Tak marzyłem o patrzeniu na ciebie z dołu.-zaśmiał się, a Chris kazał mu się kierować w stronę gór.
Mijali właśnie Lodową Dolinę, którą porastają gęste lasy iglaste z najróżniejszymi rodzajami drzew. Widzieli w dole małe niezamarznięte strumyki górskie i rozległe zbiorniki pokryte lodem.
Po chwili widok się zmienił i zostały tylko skaliste pokryte śniegiem góry.
-Może poprowadzić? Nie wyglądasz za dobrze.-zawrócił się do Jacka.
-Tak? A już myślałem, że aż za dobrze. No nie wiem. Jeszcze nakierujesz nas na górę, a nie chcę umierać młodo. -Chris zaśmiał się, a w górach zatrzęsło się.
-A zamawiałem wczoraj lawinę. Trochę się spóźniła.- uśmiechną się pod nosem. -A właściwie dlaczego wiatry i burza śnieżna chciała mnie strącić wtedy z nieba?- zapytała o coś co jest trudnym tematem, a Chris nie mógł mu teraz tego powiedzieć.
-Ah tak. Rozumiem. Mój mózg nie jest przygotowany na takie rewelacje. Jak myślisz, że jak odstawię kawę to będzie lepiej?- znów się zaśmiał.
-Widać, że jestes na głodzie kofeinowym. Co ty robiłeś przez te dwa tygodnie?- Jack spochmurniał.
-Może później pogadamy o wspomnieniach włóczęgi. Ej co to?- Chris spojrzał w stronę wskazaną przez głowę Jacka i uśmiechną się szeroko.
-To jest biegun północny.- Przed nimi wyrosła baza świętego mikołaja.
Złożona z wielu części prawdziwa twierdza składała się z dachów przypominające kopuły pokryte stożkami śniegu niczym góry. Dominowały drewniane wkończenia i marmurowe podpory.
Chris odetchną widząc tak bliski cel, ale nagle zaczęli się zniżać.
-Znów chcesz mnie gdzieś wrzucić?- spojrzał na górę i zobaczył jak bardzo biały jest Jack. Jego oczy były dziwne, jakby zbyt jasne. Twarz miał wykrzywioną bólem.
-Jack! Musisz lądować! Musisz wytrzmać już blisko- słyszał jak szybko bije mu serce, a oddech miał niemiarowy. Ledwo utrzymywał się w powietrzu i chyba jeszcze chwila i straci przytomność.
Zniżali się coraz bardziej, ale na szczęście baza też była bliżej. Po chwili Jack go puscił i wylądował w zaspie. On poleciał dalej i uderzył w skałę. Poleciał na stromy wierzch góry i zatrzymał się przed przepaścią. Chris szybko wylazł ze śniegu i pobiegł w stronę przyjaciela. Po drodzę znalazł jego laskę i gdy do niego dotarł oddetchną z ulgą.
-Oddycha...- powiedział na głos, aby sie uspokoić. Był nieprzytomny i tylko lekko pokierszowwany. Po chwili dopiero zobaczył dziwnie ułożenie ramię. Miał przestawiony bark.
-No chłopie to nie będzie miłe.- wziął go pod ramię chwytając za zdrowy bok i udał się do frontowych drzwi.
Jack nie był cieżki, jakby przez te dwa tygodnie nic nie jadł. Może to i lepiej w tej sytuacji, ale bał sie o niego. Źle znosil zanik pamięci, a jego blokada może go wykończyć.
Resztkami sił dobijał się do drzwi głównych. W tych niepewnych czasach biegun stał się jeszcze większą i niedostepną fortecą.
Po chwili wielkie drzwi się otworzyły, a w nim pojawił się Pit.
-Pomóż mi.- Yety szbko wzią Jacka na ręce i razem wszli do środka.

-Gdzie on jest? Myślicie, że go znalazł?- pytała zdenerwowana Elsa przechadzając się nerwowo po głównej sali. Strażnicy byli w komplecie. Zębowa wróżka miała zastępstwo w Wróżkolandzie dzięki mleczuszkom, a Piasek przychodził od razu po skączeniu roboty w nocy. Święta już są zapasem, ale już wszystko było gotowe. Przez zaistniałą sytuację wszyscy strażnicy pomagali w tworzeniu zabawek dla dzieci.
Siły zła za sprawą zaćmienia Księżyca rosną z każdą sekudę w siłę, a Jacka nie odnaleziono.
Martwiła sie o niego, tak bardzo i czuła okropne wyrzuty sumienia. Gdyby przybyli wcześniej to może byłoby lepiej. Demony siedziały by w swoim wymiarze, a Hunter umarłby w inny sposób, nie pozbawiając Jacka pamięci.
-Elso. Nie lataj tak bo już mi się kręci przez ciebie w głowię.- powiedział North łapiąc się za brodę. Też się martwił o Jacka tak jak reszta strażnikow. Przez te dwa tygodnie wszyscy wciąż go szukali.
North wysyłał Yety szukając w górzystych terenach, piasek przeszukiwał miasta podczas pracy szukając go podczas snu. Ale jego sny były niedostępnę jakby za barierą. Zając pomagał przemierzając lasy,  wróżki latały wszędzie. I nic...
Nawet Chris pomagał wzywając na pomoc wszystkie wilki. Prosił je o przysługę i jakby zauważyły go to by go poinformowały.
Dopiero teraz Elsa dowiedziała się, że Chris jest jakby także samcem Alfa wszystkich wilków. Dzięki łączności z Jackiem i jego drugiej formie, opiekunowie mogli kontaktować się z innym ze swojego gatunku.
-Ale nie ma go już tak długo. Powiedział, że miał jakiś sygnał u podnuża bieguna. To przecież niedaleko, a on przepadł.-
-Elso. Chris jest odpowiedzialny i na pewno nie wpakował się w kłopoty.- powiedziała spokojnie Ząbek.
Nagle drzwi do pokoju się otworzyły, a w nich staną Chris, Pit, który miał na rękach nieprzytomnego...
-Jack!- Elsa podbiegła do nich jak najszybciej, a za nią poszli inni strażnicy.
-Co się stało? Czy nic mu nie jest?- pytał North spglądając na czerwone od krwi futro Pita.
-Musimy mu nastawić ramię.- powiedzial zdeterminowany Chris.- Pit posadź go na kanapie.- Yety mrukną coś w swoim języku na kształt zgody i położył delikatnie Jacka.
Elsa była przerażona. Wyglądał strasznie blado, nawet jak na niego. Miał wielkie sińce pod oczami, jakby nie sypiał ostatnio zbyt długo. Wyglądał też jakby schódł. Jego kości policzkowe były barszo napięte, jakby skóra zaraz miała pęknąć.
Przyklękła przeciskając sie przez tłum koło niego dotykając jego czoła.
-Jest ciepły, ale przecież nie powinien.- powiedziała przejęta.
-To blokada. Chciałem go przekonać, że wiem o jego przeszłości, ale ona nie pozwala sie do niego przebić. Każda nowa informacja szkodzila Jackowi. Na razie musimy mu nastawić bark. North przytrzymaj go.
Mikołaj podniósł do pozycji siedzącej nieprzytomnego Jacka i mocno przytrzymał za zdrową stronę. Chris z bólem na twarzy podszedł do Jacka i jednym mocnym ruchem szarpną za jego ramię.
Jack krzykną i otworzył oczy przepełnione bólem i zdezorientowaniem. Szybko je zamkną i zagryzł mocno wargę.
Jego ramię było już nastawionę, a krew przestała spływać z otwartej wcześniej rany.
North położył go na poduszki, a Jack nie protestował. Na jego czole pojawił sie pot i oddychał szybko. Wciąż nie otwierał oczu. Zapewne znów stracił przytomność.
Elsa znów przysunęła się bliżej i odgarnęła do tylu jego białe włosy.
To był jej Jack, ale jej nie pamiętał. To tak bardzo ją bolało ,ale chociaż jest tu z nią.
-Musimy go zanieść do pokoju aby wypoczą. Nie możecie się na razie do niego zbliżać. Ledwo przyją mnie do swojej podświadomości. Na razie musimy zacząć powoli.- Elsa odkręciła się szybko w stronę Chrisa.
-Nie mogę się do niego zbliżać? Co to znaczy?- krzyczała piorunując go wzrokiem.
-Elso. On cierpi. Może umrzeć gdy cię zobaczy. Jego blokada jest za silna, a nie wiem jak zareaguję na ciebie. Przecież on cię kocha.- Elsa zagryzła wargę. Z chęcią broniła by Jacka przed wszystkim, ale nie przed nią.
-Dobrze. Ale myślcie szybko, bo nie wytrzymam długo.- Strażnicy lekko zachichotali.
-Pit przenieś go do jego pokoju.- Yety posłuszne wziął znów Jacka na ręcemi wyszedł z pokoju.
-To co jakieś pomysły?- zapytała Elsa z determinacją w głosie.

niedziela, 25 stycznia 2015

Rozdział 59 Rozmowa z opiekunem

Dzisiaj nudny rozdział z przechwałkami Jacka i jego aroganckim poczuciem chumoru. Tak jak wspomniałam nudy... Lepszy rozdział juz niedługo. Miłego czytania!

-Sorry, ale nie potrzebuję niańki. Sam o siebię zadbam. Możesz wracać do lasu.- prychną Jack dalej trzymając wyciągnietą laskę, gotowy do ataku, na nieznajomego.
-Nie jestem twoją niańką, chociaż przez ten czas spędzony z tobą to uważam, że jej potrzebujesz. Gdy spuszczam cię z oczu, to ty już robisz sobie krzywdę. Jak dziecko.- uśmiechną się przybliżając się coraz bardziej do Jacka.
-Nie podchoć. Spotkałem już parę osób i szczerze nie zamierzałem poznać następnych.- bronił się przed nim, ale sam siebie oszukiwał. Chciał spotkać kogoś kto by go nie okłamywał i wreszcie powiedział mu, choć bolesną, prawdę.
-Tak? To dlaczego leciałeś w stronę bieguna północnego?- zapytał z chytrym uśmieszkiem na twarzy. Jack zastanawiał się czy to tak wygląda gdy ma jakiś plan. Przerażało go to, że stojąca przed nim jego własna kopia zna go lepiej od niego samego.
-Sam nie wiem. Chciałem uciec, odłączyć się od tego wszystkiego...- westchnął cieżko i popatrzył już trochę mniej wrogo na chłopaka.
-Ale wciąż nie wiesz czemu to miejsce? - zapytał prześwietlając go wzrokiem.
-No...- podrapał się zdrową ręką mierzwiąc włosy.- Wiatry mnie tu prowadziły.- nieznajomy uśmiechną się szeroko, jakby Jack powiedział coś śmiesznego.
-Widzisz. A jakbyś przyją fakt, że znam cię, a ciebie ciągnie na biegun, bo to twoj dom?- Jack parskną śmiechem patrząc na niego wątpiąco.
-Dobra wyjaśnię ci coś. Może i wyglądasz podobnie do mnie i coś tam o mnie wiesz, mówiąć, że jesteś moim opiekunem, ale poznałem już kogoś kto zapewiał mnie podobnie. Więc nie mam zamiaru zaufać ponownie nieznajomemu.- powiedział to marszcząc groźnie brwi, gotów odlecieć stąd jak najszybciej.
-A jakbym ci powiedział, że znam sposób abyś odzyskał pamięć?-
-A jakbym ci powiedział, że nie lubię tych twoich głupich pytań i poleciał zostawiając cię tu?- nieznajomy zaśmiał się serdecznie.
-Jesteś wciąż taki sam Frost.- Jack znieruchomiał. Jeszcze nie nazywał go po nazwisku, ale Edona także tak mówiła.
-Naprawdę mnie znasz? To kim była Edona?- zapytał starając się brzmieć łagodnie. Nieznajomy zmarszczył czoło i popatrzył dziwnie na Jacka.
-A więc to tak cię nie znaleźliśmy po wybuchu. Ta demonica widocznie cię polubiła i wyprowadziła z walącej się groty. Jak uciekłeś?- Jackowi pulsowała znów głowa, a jego kamień palił żywym ogniem.
-Ja... Jakim wybuchu?- zapytał nie mogąc się skupić. Głowa go bolała i ledwo widział na oczy. Zachwiał się i oparł o pień drzewa.
-Wszystko dobrze?-
-I tak się pyta niańka. Może coś mówisz do rzeczy.-zamkną oczy chcą zapanować nad bólem. Usłyszał śmiech nieznajomego i ciche kroki skrzypiące na śniegu.
-Nie podchodź. Nie zam cię aż tak dobrze abyś zmieniał mi pieluchy, nianiu.- usłyszał westchnienie, a nieznajomy się zatrzymał. Jack otworzył oczy, a obraz był teraz tylko trochę zamazany. Odetchną chcąc uspokoić swoje serce i przyśpieszony oddech.
-Napewno wszystko dobrze? Zbladłeś.- usłyszał i zobaczył niepokuj na twarzy i w tonie głosu nieznajomego.
-Tak, a myślałem, że dobrze się maskuję. Nie widzisz tej opalenizny?-
-Dobra Jack pożuć na chwilę swoją tarczę przed nieznajomymi i mnie wysłuchaj, dobra?-
-Jasne. Lubie słuchać, ale nie ciebie.-
-Nie chcesz się czegoś o sobie dowiedzieć? Kim jesteś? Dlaczego nic nie pamiętasz? Kim była Edona? Co się stało?
-No już dobra! Ale wiedz, że moja głowa nie lubi rewelacji.- staną pewniej na nogach odpychając się od drzewa.
-Czyli blokada jest silniejsza niż myśleliśmy.- zamyślił się.- Na biegun poleciałeś ze względu, że jesteś strażnikiem, a tam jest wasza baza. To muszę ci powiedzieć.- Jack poczuł jak głowa mu ciąży, ale pokiwał nią na znak, że może w to uwierzyć.
-Dlaczego akurat to?- zapytał walcząc z mroczkami przed oczami. Wcześniej już tak miał, gdy Edona wyjawiła mu jego imię, ale teraz było jeszcze gorzej.
-Bo właśnie tam cię zabieram...
-Nie mam ochoty wybierać się z tobą gdziekolwiek.- zaprzeczył kierując się w stronę miasta po swój plecak z szopy. Nie miał zamiaru tam wracać, ale też nie chciał być przez kogoś kierowany w nieznane mu miejsce. Szedł przed siebie nie zważając na nieznajomego. Już prawie świtało, a słońce szykowało się aby zastąpić księżyc.
-Hej Jack.- usłyszał za sobą głos nieznajomego.
-Nie mam ochoty z tobą rozmawiać. Twoj głos aż boli. Przyprawiasz mni o migrenę.-
-Nie ja tylko twoja blokada niepozwala ci poznać prawdy.- Jack przystaną i odkręcił się do nieznajomego.
-Naprawdę? To jak masz na imię?- chłopak zrobił zdziwioną minę jakby to przeoczył na swojej liście rewelacji.
-Chris. Byłem...jestem twoim przyjacielem.- powiedział smutno patrząc wyczekująco na Jacka. On nie poznawał go, nic mu nie mówiło to imię, ale tylko znów kamień zaczął pulsować na jego piersi.
-Nie znam cię... Chris. Nie znam siebie. Nie możesz oczekiwać, że z tobą pójdę, bo twierdzisz, że mnie znasz. Nie wierzę już samemu sobie, nie mówiąc o innych.
Gdzie byłeś gdy obudziłem się na górze, a jakaś demonica na moich oczach zabijała ludzi. Pozwalałem jej na to, bo ona jedyna coś wiedziała. Gdzie byłeś gdy nic nie pamiętałem i potrzebowałem wsparcia!?- jego emocje wylały się z niego potokiem słów i mieszaniną irytacji. Nic nie pamiętał, ale jak próbował sobie przypomnieć, to nie mógł. Każda nowa informacja wbijała się w jego głowę niczym tłuczone szkło i niemal zwalało z nóg. Miał dość.
Westchną i spojrzał na Chrisa, który wyglądał jakby był czemuś winny i zarazem współczuł Jackowi.
-Przepraszam cię Jack. Jako twój opiekun i zarazem przyjaciel zawiodłem.- podchodził powoli do niego, ale tym razem go nie powstrzymywał. Miał wyciągnięte ręce do góry pokazując, że jest bezbronny i nie ma zamiaru go zaatakować. Jack sam czuł, że nie jest jego wrogiem.
-Pozwól sobie pomóc. Zaprowadzę cię do miejsca, gdzie wspólnie pomyślimy co zrobić. Proszę- spojrzał na niego błagalnie z iskrą nadziei w oczach. Jack westchną i lekko przymkną oczy.
-Obym tego nie żałował.- Chris uśmiechną się szeroko. - Ale chyba nie zamierzasz mnie zanieść na swoim grzbiecie...wilczku?- zesztywniał nagle.
-Pamiętasz? Przypmniałeś sobie?
-Nie, ale kojarzę twoje oczy z lasu. Masz charakterystyczny kolor, wśród wilków- Chris lekko westchną zawiedziony.
-Trudno. Ale chociaż kojarzysz fakty, a to już coś.- wzruszył ramionami i zaczą kierować się w stornę lasu.
-Ej ty z buszu. Wiem, że cię wzywa, ale mieliśmy gdzieś iść, a las raczej tym nie jest.- Chris parskną śmichem kręcą głową.
-Tęskniłem za tobą, ale to nie oznacza, że nie mogę cię tu zostawić.
-Jestem zbyt ujmujący, żeby mnie opuszczać. To ja zostawiam innych.
-Coś w tym jest.- westchną smutno.- Jak już zauważyłeś mogę zmieniać się w wilka, ale twoja głowa może nie znieść kolejnych wspomnień. Więc musimy iść pieszo, lub zmuszę się do tego abyć ze mną poleciał.
-Dlaczego niby moja głowa nie znosi mojej przeszłości? Co to jest za blokada?
-To wszystko będzie dla ciebie jasne, gdy dotrzemy na miejsce, ale na razie, będziesz mnie niósł na rękach.- uśmiechną się szyderczo.
-Ej co ja jestem? Tragarz? A gdzie napiwek za piękny wygląd. -Chris oceniał go wzrokiem.
-Hym. No nie wiem. Mam trochę kostek dla psów. Chcesz liza?
-Nie dzięki. Obejdę sie bez tych bezcennych doświadczeń.- Chris zaśmiał się i podszedł do Jacka.
-To co? Ja jako twoja bezbłędna nawigacja, a ty mój tragarz? Zgoda?- Jack uśmiechną się diabelnie.
-Nie obiecuję, że nie bedzie wiało, albo, że cie niechcący nie wypuszcze kilka razy.-
-Zawsze ląduję na cztery łapy.-
-Ej mylisz rasy. Ty to wielki włochaty pies, a koty do tego nie mieszaj.
-Obrońca zwierząt się odnalazł. To co lecimy.
-Ja lecę. Ty będziesz upierdliwym wrzodem.- chwycił go niespodziewanie i już oderwali sie od ziemi zostawiając po sobie tylko powiew powietrza i małe płatki śniegu.

czwartek, 22 stycznia 2015

Rozdział 58 Dziwnie znajomy

-Cholera! Nie...Wyrównaj. Nie w lewo. Cholera, bo cię przedmucham... Ał!- Jack próbował balansować w powietrzu i utrzymać równowagę. Przelatywał właśnie nad miastem, który uważał przez te tygodnie za prowizoryczny dom. Ale teraz chciał stąd jak najszybciej uciec.
Wszystkie uczucia się rozwiały, pod wpływami przyjemnego i orzeźwiającego wiatru, jakby właśnie przebudzał się ze długiego i dziwnego snu.
Jego myśli bładziły i już tak nie bolały wspomnienia, których tak naprawdę nie posiadał.
Leciał nie tylko aby uciec od Edony i tego miasta, ale w poszukiwania odpowiedzi. Czuł, że wielokrotnie kiedyś tak robił i nigdy nie żałował. Niekiedy przebłyski pamieci niemal rozrywały mu czaszkę, ale teraz było lepiej.
Nagle prądy się zmieniły i poczuł jak kieruję się w stronę północy. Niewiedzieć czemu czuł, że już tędy leciał, a wiatry same go niosły w tym kierunku.
Wieczór zmienił się w gwiaździstą noc z pełnią księżca. Jack spoglądał co jakiś czas w stronę srebrzystej tarczy, ale miał jakieś dziwne wrażenie, że księżyc wygląda jakoś mizernie i niemal smutno. Albo to on tak się czuł.
Temperatura się zniżała, a wiatry przenikały go tworząc przyjemne dreszcze. Nie od chłodu, ale od dziwnej błogości. Zaciągną się w świeżości i dziwnej wolności, której nie czuł przy Edonie.
Po chwili wiatry zrobiły się dzikie i nawet sam jak to określiła Edona,jako Pan Mrozu, nie mógł nad nimi zapanować.
Czuł się jak kilkanaście silnych i nieprzyjaznych mu prądów biegunowych wyrywają go sobie niczym zabawkę, lub skarb, który muszą podzielić lub zdobyć dla siebie.
Nie orientował się już nad kierunkiem i praktycznie nic nie widział. Burza śnieżna pojawiła się niesłychanie szybko i znikąd, jakby pomagała wiatru się go pozbyć z przestrzeni.
Nie miał już siły. Wiatry i śnieżyca wymęczył go do tego stopnia, że zdołał dostrzec tylko majaczące się w ciemności światełka domost. Wycelował w ich kierunku i już tylko spadał. Leciał ku ziemi niczym kometa, która nie ma w zakończeniu szczęśliwego i przede wszystkim bezpiecznego końca lotu.
Po chwili śnieżyca ustępowała i twarz Jacka nie szarpały dzikie wiatry tylko coś twardszego. Wleciał w las, a gałęzie drzew raniły go niczym małe ostrza.
Poczuł ból i wszelkie optarcia i zadrapania gdy wylądował we własnie zbudowanym przez siebie kraterze.
Oddychał spontanicznie, jak po biegu, ale on leciał i uciekał przed czymś nad czym nie mógł, a powinien panować.
Rany się zasklepiały, ale ból w kościach pozostał. Gdźwigną się na wątłe nogi i zobaczył, że kurczowo ściska się swojej laski, jakby tylko ona była dla niego punktem bezpieczeństwa lub ostoją w tym chaosie.
Wyskoczył lub raczej wyleciał z krateru, by po chwili zapaść się w wielkiej zaspie świeżego śniegu.
-Kurde! Co jeszcze. Zamawiam lawinę śnieżną.- krzykną i usłyszał nieprzyjazne dudnienie.
-Ej. Ja żartowałem. - wygramolił się z pomocą mocy ze swojego dołka i otrzepał ze śniegu. Rozejrzał się, ale widział tylko ciemność i jaśniejące w oddali jasne punkciki.
Chwycił mocniej plecak w dłonie i powędrował w stronę światła. Mimo iż wiatry próbowały go zabić, czuł jak powietrze robi się chłodniejsze.
-No to już blisko biegun. -podsumował zbliżając się coraz bardziej do miasteczka.
Szedł tak jeszcze przez pięć minut, gdy nagle coś się zmieniło. Cały się napią słysząc szelesty w ciemnej gęstwinie lasu.
Nagle wilk zawył tak głośno i blisko niego, że przeszedł go dziwny dreszcz. Nie był spowodowany strachem, ale jakimś dziwnym deja vu.
Przeskoczył swoim lotnym krokiem ostatnie metry, ale czuł wlepiony wzrok w jego plecy. Ciekawość zwycieżyłani odwrócił dyskretnie wzrok.
Zobaczył żółte ślepia jaśniejące w mroku, ale jedno z nich było błekitne, po chwili tak szybko jak je dostrzegł, zniknęły.
Jack czuł się dziwnie. Nie wiedział co ma teraz zrobić, ale poszedł dalej drogą do miasta.

Nie było to obszerne i ładne miasteczko, wręcz przeciwnie. Większość domostw była opuszczona i zrujnownpana. Większośc miała pozapadane przez śnieg dachy, lub ściany o spróchniałej powierzchni leżało dalej odrzucone przez wiatr.
Nie było tu żadnej zieleni tylko ten smutny i szary widok. Jack zastanawiał się przez chwile czy aby napewno woli zostać tutaj w tym nawiedzonym strasznym miejscu, czy poczukać tych dziwnych wilków.
Nagle przed nim pojawił się dziwny cień jakiejś postaci. Nie wiedzieć czemu, ale Jack nie miał ochoty zapytać go o samopoczucie. Wszedł w mniejszą poczną drogę miasta, przechodząc między budynkami czuł się obserwowany i śledzony.
Podleciał szybko na górę i wyładował w zagłebienie nikłego dachu. Czuł, że jest to niepewne podłoże, wiec położył się płasko unikacjąc wstających niczym szpikulce drzazg.
Jack wyjrzał na ciemną drogę i nikogo nie zauważył. Wychylił się bardziej i drewno nieprzyjemnie zatrzeszczało.
-Podnieś się polwoli i podejdź do mnie Strażniku.- usłyszał groźny to męskiego głosu. Odwrócił głowę do tyłu i zobaczy podobieństwo Edony.
Nawet z tej odległości dostrzegł szkarłatne obwódki źrenic i przeraźliwie bladą skóre.
Miał jak Edona brązowe włosy i był drobnego lecz muskularnego pokroju.
-Strażniku? Nie jestem strażnikiem.- powiedział to z mocą, ale nie był pewien swego. Nie pamiętał niczego o sobie, ale czuł, że kiedyś słyszał to określenie.
-Czyli nie należysz do tej świty na biegunie, ale czuję wyraźnie, że jwsteś nieśmiertelny.- Jack powoli wstał z dachu czując kolejne skrzypnięcia i łamanie się struktury.
-Tak. Podobno jestem niezwykły. Spotkałem kogoś podobnego do ciebie. Pomogła mi i tak twierdziła.- na jego twarzy pojawił się dziwny grymas.
-Nie wierzę, że jedna z nas pomogła plugawemu Obdarzonemu.- powiedział to marszcząc nos, jakby Jack śmierdział najgorszym i najobrzydliwszym zapachem na świecie.
-A jednak. Jestem tutaj i raczej się na mnie nie rzuciła, a mogła. Jesteście strasznie gorący.- facet zastanawiał się chwile, ale Jack widział jak jego oczy zmieniały się na ciemny czerwony. Pora posiłku.
-Jak mniemam nieśmiertelni sa dla was pożywni, ale dziekuję nie mam ochoty na kolacje.- prychną i prozesmiał się.
-Czy ty wiesz w ogóle co się dzieje między demonami, a Obdarzonymi. Czy jesteś poprostu taki głupi. My nie możemy się wami żywić. Wasza energia jest wręcz nasycona mocami ksieżyca. To by ciebie i mnie zabiło. Ale w naturalny sposób z przyjemnością cię załatwię. Może awansuję w hierarchi.-Jack czuł sie jak uczniak, który przespał większosć zajęć i teraz ma zaległości w materiale.
-Kim są Obdarzeni?- demon rykną śmiechem.
-Ty naprawdę nie wiesz. Gdzie się chowałeś, że przegapiłeś tysiące lat wojny. Wy Obdarzeni jesteście pupilkami Księżyca, który ochrania ten świat przed nami. Jesteśmy skazani na życie w ciemnościach naszego wymiaru, bo boicie się o waszych cennych ludzi. Ale teraz wszystko się zmieniło. Basriera naszych światów została przerwana podczas zaćmienia księzyca. Została przelana krew pradawnego i teraz jesteśmy tu i nie zostawimy tego świata w spokoju. Zbliża się wojna, a ty jesteś moim wrogiem.- ruszył powoli w jego stronę z zacięciem i już czarnymi oczami.
-Nic nie pamiętam, ale świadomość, że chcecie zniszczyć ten świat nie jest ciekawa.- chwycił mocniej laskę kierując ją na demona.
-Nie czujesz jak Wasz ukochany Księżyc słabnie. Jest nas coraz więcej, a was zbyt mało.-
-Trudno.- Jack już chciał wystrzelić promień, ale demon ruszył na niego zbyt szybko i razem runeli w dół, dach się zarwał od ich wspólnej masy i ostatnie niespruchniałe deski przełamały się.
Jack wylądował na twardej podłodze jakiegoś składzika budowlanego, ale demon nie miał tyle szczęścia. Nadziany na metalowe pręty rusztowania miotał się nieprzyjemnie, a dziwna czarna krew spływała na podłogę.
-Wszys...cy... Umrz... Cie- wychrypiał, a jego oczy były całkiem białe.
Jack zamkną mu powieki i wyfruną z nieprzyjemnego składzika.
Rzucił się w stronę lasu, uderzając mocno w pobliskie drzewo. Usłyszał trzask własnych kości w dłoni i rykną z bólu.
Upadł na śnieg, opierając się o drzewo. Jego plecak pozostał w tamtej szopie, ale nie miał zamiaru do niej wracać.
Spojrzał z niechęcią na swoją dłoń i zobaczył jak jego kostki, aż po nadgarstek sinieje.
-Pięknie. Mój ulubiony kolor.
-A myślałem, że niebieski.- Jack spojrzał w stronę gęstwiny i znów ujrzał błysk niebieskich ślepi, ale tym razem ludźkich, a nie wilczych.
-Sory, ale nie jestem w nastroju na przyjazne uściski dłoni.- poruszał ręką i sukną.
-Wiesz, że jesteś nieśmiertelny, ale nie niezniszczalny.- jego ton był jakoś dziwnie znajomy i nie taki nieprzyjazny jak tego demona. Jack wytężył wzrok i zobaczył błysk białych włosów.
-Kim jesteś? Tylko nie mów, że moim ojcem, bo nie uwierzę. Albo tak... Nic mnie już ni zdziwi.- usłyszał miły śmiech i błysk zebów, w tym było cos z wilka.
-Mimo iż nie pamiętasz, jesteś taki sam.- wyszedł z cienia i Jacka zmurowało. Był praktycznie jego kopią. Wstał szybko chytając laskę.
-Gadaj. Kim jesteś?
-Twoin opiekunem.

wtorek, 20 stycznia 2015

Rozdział 57 Nic mnie tu nie trzyma

Obudził się całkowicie skołowany i bardzo obolały. Leżał na czymś przyjemnie chłodnym, ale nie od tego był tak bardzo sztywny. Każdy mięsień w jego ciele krzyczał, a kości chciały same się łamać. Miał wrażenie, że jego głowa zaraz eksploduje.
Odważył się otworzyć niechętnie oczy i znów jękną. Leżał na dworzu, a słońce rzucało swoje promienie prosto w jego twarz.
Uniósł się do pozycji siedzącej by zobaczyć gdzie jest i  zauważył nadchodzącą do niego dziewczynę.
Była drobnej budowy z długimi brązowymi włosami. Cerę miała bardzo bladą, oczy ukrytę pod dużymi ciemnymi okularami.
Oderwał na chwilę od niej wzrok i zobaczył, że leży w śniegu, a do okoła były gęste zielone drzewa. Zdziwniony tym bardziej, bo nieznajoma była w czarnej krótkiej sukience na ramiączka bez żadnej kurtki, a nawet butów.
-Hejka. No nareszcie, ile można spać? Już się bałam, że to podejrzane bo spałeś prawie dziesięć minut.- był jeszcze bardziej skołowany.
-Jakbym spał może dziesięć godziny byłoby to dziwne, ale nie dziesięć minut.
-Prawie dziesięć. Nieważne ja się nie znam na tym, bo nie sypiam.- powiedziała rozglądając się poza nim. Wytrzeszczył oczy i spojrzał na nią wątpiącą miną.
-Ty sobie żartujesz. Prawda?- Uśmiechnęła się drapieżnie do niego i nachyliła nad nim, jakby chciała zdradzić mu tajemnicę, a pośród gęstwiny ukrywali się niepożądani  słuchacze.
-A chciałbyś by była?- zapytała zadziornie i wzniosła głowę ku niebu. Rozłożyła ręce i okręciła się niczym w deszczu.
-Ah. Tak długo o tym marzyłam. Stać w blasku. Nigdy więcej w cieniu. Wy macie to na codzień i tego wcale nie doceniacie.- próbował się podnieść i momentalnie nieznajoma mu pomogła.  Była bardzo ciepła, jakby miała nieustającą gorączke. A to było dziwne, bo na jej twarzy nie było, żadnego rumieńca.
Po chwili bliskości sykną i wyswobodził parzącą rękę.
-A no tak. Znów zapomniałam. Ach, ale mamy czas.- zamrugał gwałtwonie odchodząc od dziewczyny.
-Kim w ogóle jesteś?- zapytał, bo atmosfera robiła się napięta i dziwna. Ona znów uśmiechnęła się jak lis, ściągając szybko okulary.
-A ty wiesz kim jesteś?- zapytała, ale on już był wchłaniany przez szarłatne dwa klejnoty osadzone tam gdzie powinny być normalne oczy. Ich barwa po prostu hipnotyzowała, ale także powodowała ciarki na ciele.
-Twoje oczy...- zaczął kręcąc głową. Nagle jeden z kosmyków jego włosów wpadł mu do oczu. Zdziwnił się bo były białe. Nie opruszone przez padający w tym czasie śnieg, ale po prostu całkiem białe.
-Twoje włosy...- powiedziała bawiąc się z nim.
Pomyślał przez chwilę i faktycznie nie wiedział kim jest. Nie mógł sobie nic przypomnieć, a jak próbował widział tylko błękit oczu i lekko fioletowy blask.
-Nie pamiętam... Ja..Kim jestem? Kim ty jesteś?- dziewczyna uśmiechnęła się bardziej znów robiąc obrót.
-Jesteśmy wolni.

Po dwóch tygodniach wcale nie czuł się wolny, wręcz przeciwnie. Tkwił w swoim własnym więzieniu nie pamiętając nic ze swojej przeszłości.
Czuł się obco we własnym ciele. Otaczany przez innych wyróżniał się i nawet nie wiedział dlaczego.
Mimo iż był wysoki i dobrze zbudowany miał całkiem białe włosy. Dochodziła do tego bardzo śnieżnobiała cera i jaskrawe niebieskie oczy. Od samego patrzenia w lustro mogły boleć oczy od jego widoku.
Był jakby nienaturalny. Jakby odchodził od normy i nie miał szans na wyrównanie jej.
Na ciele miał lśniące srebrem małe blizny i jeden dziwny symbol na ramieniu.
Wyglądał nieco jak płatek śniegu.
Jedyne co choć trochę łączyło go z przeszłością był drobny srebrny łańcuszek z fioletowym kamieniem. Miał czasem wrażenie, że z jego środka próbuje wydostać się niebieskie światło.
Przez ten cały czas dowiedział się od Edony, że są oboje niezwykli i jedyni w swoim rodzaju. Opowiadała także o niebezpiecznych istotach, które grasują po świecie i próbują go nam odebrać.
Twierdziała, że nazywa się Jack Frost i panuję nad lodem i śniegiem z pomocą jakieś drewnianej laski. Przypominała prosty badyl zawinięty nieco na górze.
Nie wiedział czy to prawda, bo szczerze nie wierzył w to wszystko.
Nie czuł zimna, było mu wręcz przyjazne i rozróżniał wiejące wiatry jakby go przyzywały i wołały, ale czy naprawdę był Panem Lodu?
Owszem potrafił coś lekko zamrozić lub oszronić dotykając, ale czy to od razu potęga. Jeśli tak to co będzie gdy dotnie tej laski?

Wstał z brudnej ziemi i przeniósł się do środka klubu.
Można powiedzieć, że tu zamieszkali. On i Edona może się niezgadzali w różnych sprawach, ale znaleźli tu swój bezpieczny kąt.
Był właśnie w mieście Winterdark w pobliskiej spelunce. Dobre i grzeczne osoby się tu nie zapuszczały chyba, że wpakowały się w nałogi lub długi.
Jack chciał aby go widziano, nie lubił być duchem jakby był martwą zjawą, więc założył spowrotem sygnet z czerwonym kamieniem, który dostał od Edony.
Co to za zabawa jeżeli inni nie zdają sobie sprawy, że robisz to na ich koszt.
 Wsześniej nie wiedział co miała na myśli, ale po tych czternastu dniach wolał zapomnieć tak jak resztę ze swojego życia.
Pierścień był złoty i obszerny z małymi wygrawerowanymi symbolami. Na górze widniał niszym kropla krwi mały kryształ, który po założeniu na palec lekko zawibrował, a teraz lśnił dziwnie groźnym światłem.

Szedł między stolikami z kotarami, dla napalonych kochanków i stołów bilardowych. Zszedł na niższy lepszy poziom i zobaczył bardziej wyposażony bar i stoliki z pokerem. Jego kąt z stołem był jak zwykle zarezerwowany, a Edona już zabawiała się z jedym chłopakiem. Odrażało go to co robiła, ale nie miał nikogo oprócz niej.
Podszedł do nich z obrzydzeniem na twarzy.
Siedzieli na sofie, a Edona już zaczęła zabawę. Chłopak robił się już szarawy i wtedy wkroczył Jack.
Padł na kanapę lekko strącając dziewczynę z zaszokowanego chłopaka.
-Ej!- warknęła, a jej oczy nie były jeszcze tak czerwone jak powinny. Nie skończyła.
-Oj. Przepraszam.- zrobił zdziwioną minę zasłaniając teatralnie usta ręką.- Czyżbym w czymś przeszkodził?- zapytał z udawaną skruchą, ale już nie powstrzymując uśmieszku.
-Ja... Właśnie... Lepiej.. Już pójdę.- wyjąkał chłopak, który już odzyskał kolory i zabierał się z kanapy. Przeszedł przez klub szybkim krokiem i znikną na schodach.
Jack parskną śmiechem i założył rękę za głowę Edony.
-Musisz przejść na dietę, bo enrgia ci rozerwie żołądek. Ale wiesz co, spróbujmy kiedyś, tylko ja nie będę cię składał klejem do kupy.- spiorunowała go wzrokiem i przyłożyła dłoń do jego chłodnego policzka. Momentalnie się odsuną czując zbliżające się oparzenie trzeciego stopnia.
-Nie mogę tego robić na tobie, bo cię osłabiam. Mogłabym zrobić to w złej chwili i co? Mogą nas przypadkiem znaleźdź. Muszę się posilać śmiertelnikami.
-No tak, bo oni mogą stracić młodość, a ja się już nawet nie zsiwieję. Dosłownie.
-Jack, wiesz o czym mówię.
-Właśnie nie wiem!- zerwał się z kanapy.- Nie wiem o kim mówisz, bo ich nie widziałem, nie pamiętam! Sam nie wiem kim jestem, mówisz, że jesteśmy tacy sami, ale ja uważam, że nie.- wybiegł z klubu na świeże zimowe powietrze. Oddychał szybko jakby właśnie nurkował i łapał zachłannie każdą ilość odzyskanego powietrza.
W pobliżu nie było nikogo tylko śnieg sypiący grube płaty osiadał na już zaśnieżonej drodze. Jedynym budynkiem oddzielonym od miasta był właśnie ten klub. Głośna i tak muzyka nie dawała by spokoju normalnym mieszkańcą, więc wybudowano go na obrzeżu.

Nienawidził magazynu, który był dołączony do klubu, ale praktycznie był nie używany. Wszedł do środka i padł na stos starych kartonów, które były jego posłaniem.
Spoglądał niewidzącym wzrokiem w ciemność i rozmyślał co robić.
Nic go tu nie trzymało. Co miał zatęsknić za szczurami, brudem i spaniu na spleśniałych kartonach?
Jedyne co go tu trzymało to Edona.
Znalazła go samotnego w górach, bez pamięci i niczego. Powiedziała co nieco o nim i mu pomogła.
Zamknął oczy i znów zobaczył te same obrazy. Fiolet, niebieskie oczy, ból.
Zerwał się szybko z kartonów łapiąc się za pulsującą pierś. Zdjął kurtkę i wyszukał pod bluzką dwie małe blizny . Jedna znajdowała się obok serca, a druga centralnie na nim. Zawsze go bolały i czuł w nich jakby żywy ogień.
Edona znów mu nic nie mówiła. Jedyne co robiła to z niego żarty i zabawy. Nie powiedziała co im grozi tylko, że ktoś na nich poluje.

Miał dość. Zabrał swój kamień i przewiesił go przez szyję, zapakował do plecaka parę ukradzionych przez Edone ubrań i trochę chleba na drogę.
Zerkną jeszcze raz po zniszczonym magazynie i zaciągną się zapachem pleśni i zgnilizny. Ktoby pomyślał, że można się do niego tak przyzwyczaić.
Gdy miał już wychodzić, jego uwagę przykuła ta jego ,,magiczna laska''.
Patrzył na nią sceptycznie, ale niechętnie i powoli się do niej zbliżał.
Była po prostu badylem! Ale jednak coś w nim było. Nie wiedział co i odruchowo dotkną powierzchni drewna.
Zaświeciło jaskrawo niebieskim światłem i zamroziło ścianę, o którą się opierała.
Przyjrzał się ścianie, która była nie tylko pokryta lodem, ale także przyozdobiona pięknym szronem.
Jack chwycił niepewnie ją w dłonie i znów zaświeciła błekitem i pokryła się takim samym szronem co ściana.
Chciał zrobić krok w stronę drzwi na zewnątrz, ale jego noga jakby pociągnęła całe ciało do góry.
Spadł na ziemie z hukiem, a laska zamroziła podłogę magazynu. Przeleciała przez jego długość ślizgając się i zatrzymując dopiero po przeciwnej stronie.
-Ała! Co do cholery?- wstał obolały i z obtartym łokciem, z którego teraz leciała krew.
Zabarwiony czerwienią lód i tak był wyzwaniem do chodzenia. Jack ściągną buty i przeszedł spokojnie do laski.
Chwycił ją już pewniej i pomyślał, że chcę podfrunąć w stronę zakurzonej apteczki.
Lekki podmuch wiatru uniusł go, odrywając nogi od podłoża by wylądować spokojnie koło spruchniałej szafy.
Jack zaśmiał się do siebie i otworzył wiszącą koło szafki czewoną wyblakłą skrzynkę. Wziął opatrunek i już chciał go zawinąć na ranie, ale po niej na skórze została tylko srebrna blizna, która i tak już zanikała.
-Dobra. Czyli Edona zapomniała mi powiedzieć, że jestem jakimś cholernym super odmieńcem. Może wyrosną mi rogi, lub włosie na ciele.- mrukną zdenerwowany i zirytowany Edoną.
Teraz na prawdę nic go tu nie trzymało. Edona może nie kłamała, ale także nie mówiła prawdy. Zarzucił plecak na ramię, ścisną mocniej laskę w dłoni i wyleciał w zimną noc.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Taki dodatek

Kochani jestem zakręconą i szaloną bloggerką. Wiem, że to wiecie, ale to się u mnie pogłebiło. Wstałam dzisiaj i niespodziewnie zaczęłam zakładać nowego bloga o Jelsie.
Wiem wiem.... Ale nie bójcię się. Będę pisała dawa rozdziały dziennie. Jeden na jednego, a drugi na drugiego. Ale jestem nakręcona. Mam już tam nowy rozdział z całkiem innej historii. Zimno zapraszam i daję linka

http://jelsasercezlodu.blogspot.com

Bardzo was proszę o zalukanie do mnie i ocenę. Jakby co następny rozdział z tego bloga pojawi się jutro, ale uwierzcie, że jest ciekawy. Nie spodziewaliście się takiego obrotu sprawy.... To do jutra!

niedziela, 18 stycznia 2015

Mroczny Księżyc

                                           III cz. Historii Obdarzonych
                                                                         Prolog
Co jeśli poprosiłeś o coś gdy górą była Mroczna Magia. Co jeśli ten, na którego liczyłeś był inny?
Co jeśli Księżyc zostanie przesłonięty przez ciemność? Co zrobisz gdy wypowiesz życzenie podczas Zaćmienia Srebrnej Tarczy i twoje lęki się spełnią?
Będziesz miał siłę, aby zmierzyć się z rzeczywistością i co utracisz?

Poświęcenie nic nie da, gdy osoba którą kochasz jest utracona. Gdy na Ziemi panują ciemności Zaćmienia do głosu dochodzą złe Istoty.

Jack wybrał złą chwilę na szlachetne gesty.
 Hunter to przewidział....
 Podczas Zaćmienia Księżyca dobre uczynki obracają się przeciwko tobie...
Mrok ogarnia czyste serca i nieskażone umysły. Co zrobisz przeciwko takiej sile? Jedynym sposobem na ciemność jest światło.

Jakieś domysły? =)

Już niedługo opublikuję nowy rozdział z następnej historii. Mam kolejny pomysł na akcję, w której wyjaśnię wasze wątpliwości i odpowiem na pytanie ,,Co się stało?''
Wiem, że martwicie się o Jacka, ale już niebawem zrozumiecie o co chodzi.
Przed tym z przyjemnością posłucham waszych domysłów na to co się właściwie stało i pomysły.
Możecie pisać i snuć historię na ten temat. Z chęcią poczytam i możliwe, że coś zdradzę.
Piszcie szybko to szybciej pojawi się pierwszy rozdział z III części Historii Obdarzonych.
Trzymajcie się zimno!!!
Pytanie dnia ,, Co się stało z Jackiem?''
Jakieś pomysły....Już czekam! =)

piątek, 16 stycznia 2015

Nominacja do LA!!!

 Bardzo dziękuję za nominacje do LA. Jestem bardzo szczęśliwa, że mój blog zasłużył sobie na taki miły gest. Z przyjemnością dalej będę go prowadzić i tworzyć miłosne historie Jelsy. Dziękuję osobie, która mnie nominowała czyli

Verba - Drozda

1.Co jest twoją weną?
Moja wena jest ze mną po prostu złączona. Biorę natchnienie z książek, z telewizji, ale najbardziej samą weną i natchnieniem jest to, że osoby zainteresowane Jesą odwiedzając i komentują mojego bloga mnie inspirują. Każdy może pisać dla siebie, ale dla innych jest jeszcze lepiej...  
2.Znasz chłopaka, który interesowałby się Jelsą? 
Mój blog i tak jest tajnym stowarzyszeniem przed moją rodziną i najbliższymi. Ale mój znajomy oglądał te dwa filmy i uważa, że Jesla do siebie pasuję.  
3.Dlaczego założyłaś bloga o tej tematyce?
Zainspirowała mnie miłość dwóch tak podobnych osób. Taka sama moc, odpowiedzialność i samotność zwalczona pod koniec ich historii. Dlaczego nie stworzyć ich wspólną?!  
4.Twoje pierwsze wrażenie o Jelsie?
Moim pierwszym wrażeniem było to, że są dla siebie stworzeni.  
5.Kiedy najczęściej piszesz opowiadanie na bloga?
Najczęściej wracam ze szkoły lub po ciężkim dniu wieczorami biorę komputer i odcinam się od zamartwień. Piszę kiedy jestem zdenerwowana i uczucia przelewam na bloga. Najczęściej piszę gdy jest już późno wieczorem...  
6.Czytasz inne blogi o podobnej tematyce?
Mam jeszcze jednego bloga, ale o trochę innej tematyce. Piszę o Darach Anioła. Kultowej serii książek o Aniołach, demonach i Nocnych Łowcach. Autorka tej serii zainspirowała mnie do tworzenia własnej historii na temat jej bohaterów.  
7.Co jest dla ciebie najtrudniejsze w  pisaniu bloga?
 Nic nie jest najtrudniejsze. Ale istnieją lekkie przeszkody i obawy. Zawsze zastanawiam się czy dobrze piszę i czy spodoba się mój nowy rozdział. Ciężko jest wtedy gdy nie mam czasu, a przepełnia mnie chęć rzucenia wszystkiego i pobiegnięcia do komputera i pisania przez całe godziny... Ale tak zawsze nie może być.


8.Styl muzyki której słuchach?
Mój styl ciągle się zmienia. Często zadziwiam samą siebie jak szybko. Kiedy słyszę piosenkę niezależnie z jakiego gatunku może mi przypaść do gustu. Nie wiem kiedy i nie wiem jaka będzie, ale wiem, że będzie do mnie przemawiać.

9.Ulubiony zespół muzyczny?
Tu mam lepiej niż z muzyką, bo mogę podać przykłady zespołów w odróżnieniu od muzyki ,,One Republic'' i ,,Imagine Dragons''. Najbardziej lubię ten pierwszy.  
10.Ulubione zwierzę?
Uwielbiam koty i także jednego mam. Mogę nawet, że n wam zdradzić, że nazywa się Rudi i pewnie się domyślacie dlaczego. Często przezywam ja Garfield.  
11.Ulubiona książka?
Mam ulubioną serię i właśnie o niej prowadzę drugiego bloga. Są to Dary Anioła złożone z sześciu części.

Mam nadzieję, że was nie zanudzę swoją osobą i niedługo utworzę własną listę nominowanych blogów. Aby pokazać jak bardzo mnie inspirują poświęcę im całego posta...
Wpadajcie do mnie i czytajcie o miłości Jelsy z mojej perspektywy. Może ją podzielicie...? 
 

Rozdział 56 Największe poświęcenie cz.2

Przepraszam za wtrynienie rozdziału ,,Pradawni''. To jest ten sam rozdział, ale wystąpił mi błąd i znów się udostępnił i zaktualizował. Trudno. Mała powtórka była, ale czas na wielki Finał.
Właśnie udostępniam ostatni rozdział z tej historii. Będzie się działo! A i proszę nie oceniajcie mnie za szybko przez to co przeczytacie na samym końcu. Wiecie, że muszę mieć nową historię... Wybaczcie za błędy, a u mnie to jak najbardziej możliwe. Ale za to postaram się stworzyć nowy rozdział z następnej historii już na następny dzień....

 Jack wytrzeszczył oczy, nie wierząc w to co widzi przed sobą albo raczej kogo.
-Niemożliwe. Ty nie powinieneś żyć Księżyc zabrał ci dar. Zabrał ci nieśmiertelność- wyszeptał, ale w wielkiej sali jego głos rozszedł się echem. Hunter Dark uśmiechnął się zadowolony z takiego obrotu spraw.
-Sprawiłem ci zawód, że żyję?- zapytał ze śmiechem.
-Tak! To może naprawisz swój błąd, dając przebić sobie serce soplem.- jeden z demonów uderzył go mocno w brzuch. Jękną i od razu wrócił wzrokiem do Huntera.
 -Jak to możliwe?!- powtórzył wciąż zdumiony. Kręcił głową na tyle na ile pozwalały mu przytrzymujące mu głowę za włosy dłonie Eloida. Demony, które poznał jeszcze parę godzin temu musiały nimi być.
Zmiennokształtni...na ziemi?! I jeszcze on! Ale to nie może być ON!
-Nie cieszysz się, że masz zaszczyt mnie ujrzeć?- zapytał z udawaną urazą i bólem rozczarowania.
-Przecież jestem sławą wśród waszych okropnych nudnych historii. Jestem najstarszym Obdarzonym chodzącym na tym świecie.- powiedział to ze słyszalną wyższością.
-Nie jesteś Obdarzonym!- zaprzeczył krzycząc tak głośno, że zabrakło mu tchu, a gardło pulsowało tępym bólem.
- Jesteś zdrajcą nas wszystkich! Sprzeciwiłeś się Księżycowi, chciałeś zniszczyć świat! A teraz wyskakujesz mi, że jesteś jednym z nas! Nie! Może i jesteś staruszkiem, ale to nic nie zmienia. Zawsze będziesz zakałą wśród nas.
-No nie mów, że nigdy nie marzyłeś o czymś lepszym od ratowaniu tych wszystkich plugawych istot ludzkich. Jeszcze dochodzi nasz Kochany Pan Księżyc. Odległy o kilkanaście wymiarów i głuchy na prośby o pomoc. Ile razy ludzie cię zawiedli nie wierząc w ciebie. Ile razy prosiłeś Księżyc o pomoc lub choćby o radę, a on milczał. -Jack zaczął się trząść ze złości. Wszystko co mówił było prawdą, a on nie mógł zaprzeczyć.
-Widzisz. Znam cię. Jack Frost.- schodził powoli z podwyższenia, stawiając z delikatnie i z uwagą stopy wciąż wpatrując się przeszywającym wzrokiem.
 Chłopak, który został wybrany za ratunek siostry. Uratowany, ale z utraconą pamięcią, odrzucany od innych strażników. Gdyby Księżyc łaskawie się nad tobą nie zlitował i nie wybrał na jednego z nich, wciąż byłbyś ich utrapieniem. Myślisz, że zaczęli z tobą rozmawiać z własnej woli, czy tylko po to aby cię wykorzystać by zabić mojego Brata.- powiedział ostatnie słowo ze wstrętem i wyraźnym obrzydzeniem na twarzy.
-Gdyby nie moja jak to ująłeś zdrada, Mrok nie byłby Obdarzonym tylko śmiertelnikiem. Ja byłem panem Mroku, ale nie chciałem nim być. Zostałem posługaczem na niemych rozkazach Okrągłej Tarczy Nieba!
-Mrok był twoim bratem?- zapytał zdziwiony, zapominając o groźnej minie na twarzy.
-Oczywiście. Oczywiście, że nie powiedzieli ci prawdy. Jesteś Strażnikiem, ale nie znasz ich tajemnej wiedzy. Jesteś taki jak ja! Wykorzystywany!
-Nie.- szepną.
-Tak. Wiesz kim jesteś? Wiesz dlaczego został przydzielony do ciebie Chris? Wiesz kim jest twoja ukochana? - Jack milczał nie wiedząc co powiedzieć.  Hunter stał teraz metr od niego prześwietlając go na wskroś.
-Czy zdajesz sobie sprawę, że jesteś niechciany i odrzucany od innych, bo jesteś naj[potężniejszą istotą na tym świecie?
-Co masz na myśli?
-Czy wiesz kim są Pradawni?- ciągną wciąż swoją listę pytań, alby upokorzyć Jacka przez jego niewiedzę.
-Nie.- odparł beznamiętnie.
-Pradawnymi są istoty wybrane jeszcze raz przez Księżyc. Ich moc jest także kolejnym przekleństwem. Musisz wiecznie sam przemierzać świat i szukać wybranych ludzi na Obdarzonych. Niezrozumiany, nawiedzany przez niespokojne sny i najpotężniejszy. Mają moc nadawania darów. Wyczuwają ich potencjał i wybierają odpowiedni z drów. Ich zadanie jest także zachowanie równowagi mocy. Pewnie wiesz o co chodzi.- Jack przypomniał sobie ciemny i gęsty las. Duszne powietrze i pęd powietrza w locie. Jedyne światło płomiennych włosów Elizabeth i ten moment. Dotknięcie i płomień...
-Nie.- wytrzeszczył oczy, a Hunter się uśmiechną.
-Tak Jack. Już kiedyś przywróciłeś równowagę dotykając pewną młoda dziewczynę. Hym- udawał, że rozmyśla szukając czegoś w pamięci.- Jak ona miała na imię? Czyżby Elizabeth?- uśmiechnął się jeszcze bardziej, a Jackowi zaparło dech.
-Tak, zgadłem. Przekląłeś dziewczynę obarczając mocą, której nie chciała, bo jesteś Pradawnym.
-Nie.-znów kręcił głową, a ręka na jego włosach wzmocniła uścisk.
-Oczywiście, że tak. Zaprzeczasz temu co jest oczywiste. Może i jestem tym, który was zdradził. Tym, który sprowadził Eloidów  na ziemię. Tym, który obiecał im wolność i świat. Tym, który zaplanował wszystko, by mieć cię tu kiedy nie jest zachowana równowaga.
-CO?- wszystkie informacje rozsadzały mu czaszkę, ale tak przykuła jego uwagę.
-Równowaga jest zachwiana. Brakuje daru Mroku i Ognie, a są Światłości czyli nadziei, oraz ty i Elsa.- Jack zamarł.
-Tak Elsa. Hym. A właśnie. Czy wiedziałeś o tym, że twoja dziewczyna jest Pradawną.- Jack znów zaczął się szarpać i zaliczył kolejny cios w brzuch.
-Pierwszym pradawnym był Simon, a zapewne wiesz, że ona jest jego ukochaną córunią, która odziedziczyła moce po tatusiu.- mówił przesłodzonym głosem, udając dziecko.
-Dlaczego przekazując moc Lodu nie mógłby podarować jej gwiazdkę samotności. Przekleństwo bycia samotną i zamrożoną w czasie i w wciąż zmieniającym się świecie. Ty też jesteś taki sam jak ona. Zabawny kochający życie, ale nie zmieniający się. Zamrożony. Dlaczego nie obarczyć cię klątwą? Przecież nie zawadzi.- wzruszał ramionami, jakby mówił o błahostkach, lub nieistotnych sprawach. Jack jeszcze nigdy nie rozumiał wszystkiego tak jasno. On był Pradawnym razem z Elsą. Zamrożeni mocą i przeklęci przez kolejny dar. Skazani na bycie samotnymi. Zawsze czuł się inny, jakby nie mógł być szczęśliwy. A wtedy w lesie. Dał Elizabeth moc. Dar wyrównujący równowagę na świecie. Był Lód to musiał powstać Ognień. Dlaczego Księżyc mu to zrobił?
-Dlaczego?- zapytał, ale nie chciał wypowiadać tego na głos.
-Dlaczego wybrał ciebie. Już mówiłem. Myślał, że nic ci nie zrobi samotność. Na początku miałeś być obdarzony lodem, bo wszechwiedzący Księżyc nie wiedział o Elsie. Twoją natura jest wiatr Jack. Samotny, nieujarzmiony i dziki. Lód pasuje do ciebie tylko w połowie. Przekleństwo było ci pisane, więc jest potężniejsze od Elsy. Ty jesteś od niej potężniejszy.
-Przecież jest taka jak ja.
-Nie. Ona otrzymała wszystko od Ojca. Przekazanie osłabia dary i także Klątwę. Więc się ciesz Jack. Jesteś numerem jeden.
-Dlaczego chciałeś mieć jeszcze Else. Schwytałeś mnie, ale po to aby ją zwabić. Dlaczego?- Hunter uśmiechnął się chytrze.
-No weź. Jesteście zakochani. Czyż nie będzie romantycznie jak drugie zobaczy śmierć pierwszego. Jak ona zobaczy i będzie cierpieć, gdy umrzesz.- Jack przerażony wytrzeszczył oczy. Nie ze strachu przed śmiercią. Przez to o czym się dowiedział podróż w zaświaty mu niestraszna, ale widok cierpiącej Elsy...Tego nie zniesie. Hunter widział rozterki Jacka i nie dał mu czasu do myślenia i ciągną dalej.
-Gdy ty umrzesz, ona straci jedyną osobę, którą mogła kochać pomimo Klątwy. Jesteście jak to się mówi dla siebie stworzeni, nie ,,Wybrani''. Widok jak ostatnia z Pradawnych zabija się z rozpaczy, a ja, który przeją twoją moc został jedynym i najpotężniejszym Obdarzonym.
-Przecież nami gardzisz. Jak możesz chcieć być znów jak dawniej i do tego Pradawnym.- znów przebiegły uśmiech. Hunter sięgną ręką do tyłu i wyciągną za pasa laskę.
Była metalowa i lśniąca srebrem. Na jej powierzchni ciągnęły się czerwone jarzące się linie. Ale nie to było warte oglądania w niej. Na samej górze był przymocowany fioletowy Antykryształ.
-Jak go znalazłeś? Przecież on przepadł po Nadaniu Simonowi pierwszej mocy. Skąd masz dar Księżyca i cię nie niszczy?- ktoś kto nie niej Obdarzonym nie ma prawa dotykać tak potężnych przedmiotów. Mogło to go zabić, a nawet przekląć na wielki.
-Mówiłem ci. Jestem najstarszym Obdarzonym. Byłem wyjątkowy. Księżyc może i zabrał mi moc, ale pozostał nieśmiertelność, a ona wystarcza by zrobić to.- sięgną do laski, a ona zalśniła porażającym fioletowym blaskiem.Wiedział co zamierza Hunter. Chciał zabrać mu moc. Zabrać i zabić. Nie może tego zrobić. Nie przez wzgląd na niego, ale na Else.
Po chwili światło zgasło, a w pomieszczeniu pojawiło się z tuzin nowych demonów. Eloidzi wpatrywali się w Jacka czerwonymi ślepiami.
-Antykryształ lub jeszcze zwany Antyklejnotem nigdy nie zaginą. Po prostu czekał spokojnie i bezpiecznie u mnie czekając na zachwianie równowagi. Aby zabrać ci Moc Pradawnego musiałem czekać na taki moment.
-Jaki? Gwiazdkę? Wątpię czy Nord da ci prezent.- wiedział co niedługo nastąpi, a tylko sarkazmem mógł znieść myśl, że niedawno odnalazł sens, życia, a teraz go straci. Elsa zostanie sama. Może jest szansa, może nie kocha go aż tak mocno, aby tak cierpieć.
Hunter uśmiechną się i kiwną głową do strażników Jacka. Zaczęli go pchać w stronę podium.
 Jack zaczął się jeszcze bardziej szamotać. Wyrywał się i próbował skupić się na swojej mocy. Poczuł przyjemny podmuch zimnego wiatru. Wiedział, że ma małe szanse na pokonanie tylu demonów, ale nie podda się bez walki.
 Od zastrzyku energii zyskał pewność, że bez swojej laski nie jest całkiem bezbronny. Pomyślał o ostrych soplach i usłyszał krzyk jednego z demonów. Stał koło Jacka i pozostałych, ale był przebity od dołu na wylot. Czerwień trysnęła z niego jak fontanna.
 Dostał mocno pięścią w twarz i usłyszał gruchot własnej szczęki i nosa. Gdyby nie trzymały go
z osiem rąk, zapewne by już leżał na podłodze i szukał gwiazd. Znów przytrzymany przez żelazne ręce znieruchomiał. Poczuł na twarzy coś ciepłego i mokrego. Po chwili na czarną kamienną posadzkę poleciała strużka szkarłatnej krwi. W ustach poczuł gorzki i słony smak. Dziwne, ale dla niego smakowała przewagą. Jednego mniej, a on nie był całkowicie bezbronny.
Uśmiechną się zwycięsko ukazując zabarwione na czerwono od krwi zęby. Hunter momentalnie, widząc jego minę, skiną głową w stronę swoich ludzi. Znów nieprzyjemny ból, który zamroczył mu umysł. Przed oczami zobaczył ciemne plamy, a oprócz bólu poczuł jak jego głowa krwawi. Szkarłat, który zabarwił jego zęby i pozostał na twarzy pojawił się na białych włosach sklejając je ze sobą.
Jack wiedział, że Hunter kazał go obezwładnić. Czuł jak jego głowa opada ciężko i całkowicie bezwładnie.
Po chwili mocny ucisk na dłoniach znikną, a jego położenie się zmieniło. Teraz czuł chłód płynący od podłogi. Próbował na nią popatrzyć, ale obraz się rozmywał.
-Zakuć go!- wrzasną, a groźny głos Huntera rozniósł się po pomieszczeni z nieprzyjemnym zgrzytem.- Nie! Te z Mrocznego Metalu!- usłyszał ciężkie kroki, głośny trzask i stukot. Poczuł jak podłoga lekko zadrżała. Wytężył wzrok zwracając obolałą i otępiałą głowę w  stronę nieprzyjemnych odgłosów. Zobaczył jak Hunter stoi nad jednym z jego strażników. Leżał w kałuży własnej krwi, a w jego piersi tkwiła jego broń. Kamień z fioletowego zmienił się w czerwony. Hunter wyszarpał z piersi Eloida laskę i teraz Jack widział, że dolny jej koniec jest zaostrzony niczym ostrze miecza.
Od razu lekko oprzytomniał i próbował się poderwać, ale nie mógł.
Był przykuty do ziemi. Nawet nie poczuł jak strażnicy przemieścili go na drugi skraj sali nie mówiąc o przykuwaniu łańcuchami. Były dziwne... Jakby utkano ciemność z jedyną iskrą światła w czerwonej barwie. Próbował je rozerwać, ale na próżno. Osłab. Nawet chłód posadzki nikł przy cieple bijącym od jego kajdan. Próbował przyzwać moc, ale to nic nie dało. Nie wytworzył lodu, wiaterku, a nawet jednego płatka śniegu.
Zdenerwowany i wściekły znów szarpną się do przodu. Rozejrzał się i stwierdził, że jest już na podwyższeniu, na którym przedtem stał Hunter. Zwrócił głowę w lewa stronę i zobaczył jego siedzenie, a raczej tron.
 Tak jak jego laska była z tego samego metalu z płynącymi w nim strumieniami czerwonego światła. Jack od samego patrzenia w jego stronę poczuł się słaby.
Ledwo odwrócił wzrok i zamarł zdenerwowany.
Hunter stał przed nim, a Jack teraz sobie uświadomił, że przed nim klęczy. Na tylko taką pozę pozwalały jego kajdany.
Na jego twarzy pojawił się grymas obrzydzenia i złości. Próbował się poderwać, zrywając kajdany i stając na nogach, ale znów poczuł zmęczenie. Po niecałej minucie opadł bezsilnie miotając gromami wzrokiem w kierunku Huntera.
Ale on wciąż stał przed nim z wyższością, przyglądając się i uśmiechając, jak drapieżnik zadowolony z przybliżającej się śmierci ofiary.
-Nie próbuj. Nie warto. Specjalnie dla ciebie odwiedziłem pewne miejsce i przywiozłem ci pewne pamiątki. Na przykład te skuteczne na ciebie kajdany. Dodałem nawet łańcuchy. Jak myślisz działają?- specjalnie ukucną przed Jackiem szczerząc się ze zadowoleniem. Jack znów wychylił się na tyle na ile pozwoliły jarzma. Byli teraz na jednym poziomie i prawie na wyciągnięcie ręki.
-Tak.- powiedział to przeciągając każdą z liter i ukrywając w nich tyle jadu ile można.
- Ale nie bój się. Zapomniałeś o kagańcu. Przywiozłeś dla mnie łańcuchy, jak dla psa, a zapomniałeś, że on gryzie.- powiedział z drgającą wargą, unosząc brew ku górze.
 Hunter nawet nie mrugną. Wyglądał jak uszkodzony posąg, który ktoś zadrapał lub zniszczył pewien fragment. Jego blizna była jeszcze bardziej czerwona z bliska, a jego oko płonęło szkarłatnym płomieniem.
 Wstał powoli i znów miał ten swój uśmiech mówiący ,,Jesteś żałosny i nie masz ze mną szans''. Gdyby Jack był robakiem, pewnie Hunter zabawiłby się w Niszczyciela próbując go rozdeptać, ale nie jest! Jack nie jest robakiem! Nie pozwoli na traktowanie siebie w ten sposób. Spluną na Huntera, a jego ślina przed celem zamieniła się w lód. Hunter jękną bardziej ze zdziwienia niż bólu. Wytrzeszczył oczy i otarł ranę, z której już kapała krew. Jack trafi w niego prosto w bliznę tuż pod okiem.
-Jak to możliwe?- zapytał, ale raczej mówił do siebie niż do Jacka. Mimo zaniepokojenia jego głos był groźny i niebezpieczny. Wyciągną przed siebie swoją laskę. Jack teraz zauważył, że była  umazana krwią martwego Eloida leżącego nieopodal na podłodze. 
-Przytrzymać go!- rozkazał, a Jack nawet nie mrugną jak koło niego zaroiło się od demonów pokroju Edony. Przytrzymały go i odchyliły do tyłu. Trzymany przez kajdany i unieruchomiony przez demony nie mógł się poruszyć. Jeszcze jeden pociągną go z tyłu za włosy, że teraz patrzył wprost na pochylającego się nad nim Huntera. Patrzył śmierci prost w oczy, ale nie mógł się na nim skupić. Myślami był z Elsą. Gdy się przed nią otworzył. Jak ja rozśmieszał, jak ją obejmował i całował.
Znów poczuł przypływ energii, bo wiedział, że częścią jego mocy była Elsa. Ostatnia iskra przed zgaśnięciem uleciała z niego pod postacią lodowych promieni. Sześciu Eloidów zostało trafionych prosto w środek głowy i padli na ziemie już nie wstając. Jack momentalnie znów się szarpną, zapominając o kajdanach. Znów klęczał i oddychał głęboko. Podniósł wzrok i napotkał zdziwione spojrzenie Huntera i lekko podniesioną brew.
-Widocznie jesteś już silniejszy niż zakładałem wcześniej. Zakażony Kamień Strażnika nie pomaga tak dobrze jakbym chciał.- Jack pamiętał jak Edona przepraszał go za oddanie kamienia. Był czymś zakażony, by nie mógł się chronić. Ale jego moc jest podzielona. Nie wszystko jest od Księżyca. Jego miłość do Elsy dodaje mu chęci by walczyć. Za nią, dzięki niej i dla niej.
Ciepło kajdan spadło, a ciemny jak mrok metal pękł z trzaskiem spadając na posadzkę. Hunter nawet nie zdążył zareagować, jak Jack wstał jak burza śnieżna i stworzył Istoty Lodu.
W sali zaroiło się od istot stworzonych z jego mocy. Wilki wyglądające jak chmury burzowe, niedźwiedzie niczym śnieżne zaspy oraz inne groźne i gotowe do ataku.
W jednej chwili Piekielne istoty walczyły z Istotami Lodu. Ogniste i mroźne charaktery rzuciły się na siebie. Eloidy zmieniały postaci by wyrównać szansę i rzucały się w morderczym szale.
Jack już nie przejmował się walką Istot. Patrzył jak żyły na łysej głowie się pogrubiają i pulsują. Jego blizna jeszcze bardziej zczerwieniała, aż wreszcie zsiniała. Jego oczy zabijały cząstki Jacka tylko na niego patrząc.
-TY...- zaczął, ale przed jego nosem przeleciał lodowy pocisk. Poniżej podium stała... NIE!
-Elsa!- krzyknął przerażony Jack. Ta chwila wystarczyła Hunterowi. Rzucił się do przodu i przebił go swoją laską. Chłód metalu od razu zniknął wypełniając ciało Jacka płomieniami. Czuł jak metal przebija jego ciało i wychodzi na wylot. Krzyknął, obserwując jak czerwone linie zmieniają się na niebiesko, a Antyklejnot na górze laski lśni i osłabia Jacka.
Jack wrzeszczał i czuł jak jego mięśnie zanikają i stają się jak gąbki, a kości topią się od temperatury w jego ciele. Jego skóra piekła jakby palono go żywcem, ale on stał w miejscu i krzyczał.
Ból był za duży, aby z nim walczyć, a nawet się ruszyć. Stał tak patrząc w roześmiane oczy Huntera, które nagle zalśniły błękitem.
Ten błękit go wypełnił i już był tylko on. Jego wzrok wędrował we wszystkie strony, ale widział tylko ten kolor. Po chwili znów jego serce zwolniło, a jego bicie stało się miarowe. Ogień, który ogarniał i paraliżował jego ciało wracał do jego przebitej laską piersi. Po sekundzie opadł bezwładnie na podłogę i jednocześnie wypychając broń Huntera która wyleciała z jego rany. Zamrugał kilkakrotnie i wreszcie obraz nie składał się tylko z błękitu. Dostrzegał kształty i inne kolory.

Nagle wszystko nastąpiło zbyt szybko, a Jack był zbyt przytłumiony, żeby wszystko dostrzec.
 Ale jedno wiedział na pewno. Usłyszał szybki wdech Huntera, krzyki, zwodzenia w bólu, śmierci oraz jedno i najważniejsze....Krzyk Elsy, który roznosił się w sali. Wszystko stało się nieważne. próbował spojrzeć w stronę melodyjnego i cudownego odgłosy dziewczyny. Jego serce i dusza znów były szczęśliwe, a ciało przestało niszczyć samego siebie. Teraz cierpiał i przechodził przez to, aby tylko być z Elsą. Krzyki i gwary bitwy się wzmocniły. Usłyszał kolejne krzyki, ale jeden tylko go obchodził. Elsa...wypowiadała jedno imię. Zamknął oczy próbując otulić się ciemnością i złączyć się z jej głosem i widokiem jej pięknej twarzy
 Znów wołanie imienia...Jego.... Wołała go, a on otworzył oczy pod wpływam jej chłodnego,ale przyjemnego dotyku. Wszystko było zamazane, ale jej twarz lśniła w białej poświacie. Wpatrywała się w niego, a w oczach miała łzy. Chciał je otrzeć, ale był bezwładny. Nie czuł nic... Nie mógł się poruszać.
-Jack.- wyszeptała z przejęciem i troską. Nagle jakieś silne dłonie uniosły go do pozycji siedzącej i oparły o ścianę. Zaczął wyczuwać jej chłód, a dźwięki i obrazy nabierały kontur i wyrazistości.
Zamrugał szybko. Przed nim stała Elsa i Chris. Czemu patrzyli na niego z przerażeniem?
-Co zrobimy? Co ,,możemy'' zrobić?!- mówiła Elsa próbując przekrzyczeć gwar. Jack zaryzykował i spojrzał poza nią. Pierwszy raz w życiu zobaczył Piekło na własne oczy Eloidzi stawali w płomieniach niczym Anioły Ciemności, a Istoty Lodu stały patrząc na ich śmierć. Jack rozglądał się po sali, ale nie widział Huntera. Zniknął, a może uciekł, albo zaczaił się by dokończyć dzieła. Wciąż się rozglądał, ale napotkał tylko zielono-fioletowe drobne skrzydła. Zobaczył czerwone ocieplane ubrania, złotą, piaskową postać i szare furto.
Strażnicy walczyli zacieklez Hunterem odpierając jego ataki i oddalając od Jacka.
-Jack?- zapytał tak dobrze znany mu głos. Chris pochylał się nad nim i po chwili ukucną obok niego. Wpatrywał się w niego z troską, a jego oczy patrzyły na niego niczym jego własne. Widział jak jego skóra staje się szara, a oczy tracą blask. Przeniósł wzrok na Else, ale ona na niego nie patrzyła. Spoglądała nieobecnym wzrokiem na bitwę, zagryzając wargi i zaciskając mocno pięści. Paznokcie wbijały jej się we wewnętrzną stronę dłoni powodując rany.
Mimo bólu, który był obecny w jego odrętwieniu wyszeptał
-Elso- wypowiedział jej imię i nie musiał dodawać nic więcej. Spojrzała na niego czułym wzrokiem. Usłyszała ile miłości i czci dodał do tego jednego ,ale najważniejszego dla niego Imienia. Imienia dziewczyny, dla której żył, dla której dzisiaj walczy, ale przegrał.
Podeszła do niego klękając jak Chris po jego drugiej stronie. Wyciągała dłonie, ale pi chwili je cofała bojąc się go dotknąć. Na jej twarzy malował się ból i przerażenie. To go zmotywowało. Oderwał się od tego odrętwienia rzucając się bez muru na czołg. Ból rozlał się po całym ciele, ale poczuł, że może się poruszyć. Jękną, ale z zaciśniętymi szczękami wyciągną drżącą rękę w stronę Elsy. Próbując zahamować drżenie dotkną delikatnie dłonią jej twarz. Przejechał palcami po jej ustach i policzkach.
-Zostań ze mną.- poprosiła, ale bardziej błagała na skraju szaleństwa i rozpaczy.
-Ja zawsze będę z tobą Elso. Nawet kiedy odchodzę jestem z tobą...- wskazał ręką na jej serce, a ona uchwyciła jego dłoń.Przycisnęła ją do swojej piersi.
-Elso.
-Tak?
-Jesteśmy dla siebie stworzeni.- powiedział to słowo i już wiedział. Nigdy nie odejdzie nie może.
Ignorując ból...Ignorując brak sił na nawet zgięcie ręki, próbował wstać.
-Jack? Nie!- jeszcze bardziej zdenerwowana patrzyła jak Chris pomaga mu stanąć na nogach jak z waty. Mimo iż miał w piersi obok serca dziurę na wylot z rany nie ciekła krew. Czuł ból, jakby skubano mu po kawałkach serce. Wiedział co musi zrobić. Wiedział, że to szalone. Widział, że Elsa będzie cierpieć, ale umierając zabierze największe zło ze sobą.
Przeniósł wzrok na Huntera i Strażników. Skutecznie bronili Jacka przed Hunterem i jego laską z Antyklejnotem, ale to właśnie jego cel. Jego jedyna szansa.
Ostatni raz. Ostatnim tchnieniem wyzwolił resztki mocy rzucając w przyjaciół promieniami lodu. Zbyt zaszokowani nie mieli szans na obronę.
Lód rzucił ich do ścian pomieszczenia unieruchamiając. Wszyscy spojrzeli zaszokowani na jacka, bo teraz stał sam i to ledwo się trzymając na nogach przed Hunterem. On też nie krył szoku, ale błyskawicznie pojawił się na przeciwko bezbronnego Obdarzonego o szaleńczym panie.
-Jack co robisz?- zapytał Chris. Spojrzał ostatni raz na Else, ale ona już wiedziała, że może go nie zobaczyć. Odwróciła wzrok i płakała, ten ból na jej twarzy przeważył nawet nad tym nowy. Ponowny ogień. Ponowna laska wbita w niego, ale tym razem trafiająca serce, ale wszystko się zmieniło.
Hunter zdążył tylko zrobić przerażone spojrzenie, a Jack wyszeptać
-Kocham cię Elso.- wszystko przesłonił blask fioletu wydobywający się z Antyklejnotu, który popękał i uwolnił to co musiało się uwolnić...

Rozdział 51 Pradawni

Dziękuję wam za cierpliwość. Ostatnio wiele się działo i to mam zamiar zrobić w blogu. Oto lekka odpowiedz cz.1 ... Miłego czytania.

Chris wycofał się trochę od Elsy i Norda, którzy rozmawiali o nudnych dziejach strażników. Zawsze z Jackiem zasypiał na historii. Wspomnieniami wrócił do dwóch drewnianych ławek, jak dla normalnych uczniów. W jednej siedział roześmiany Jack, który właśnie strzelił w odwróconego Norda papierowa kulką.
Rozgniewany podszedł do niego, potarmosił mu włosy i założył czapeczkę z napisem ,,Nicopoń''. Pamiętał jeszcze ból jaki wywoływał jego krzyk, gdy zdarzyło im się zasnąć podczas wykładów.  
-Jack nie śliń książki!- zaśmiał się mimowolnie i wrócił do rzeczywistości. Stał oparty o jedną z marmurowych kolumn dokładnie w jej cieniu. Szczęście związane ze wspominkami tak jak szybko przyszło, tak łatwo zmieniło się w smutek i żal. 
Tyle przeżył z Jackiem,a on zawsze traktował go jak przyjaciela, a nie zwykłego opiekuna. Są ze sobą związani od tak dawna, a świadomość, że znowu wpakował się w kłopoty jest nie do opisania. Wyraźnie czuję, że coś jest nie tak. Nie może go znaleźć, ale wyczuwa, że coś się z nim dzieje. Ta niepewność... Walną odruchowo w kolumnę i napotkał zwrócone twarze pozostałych. U Norda tak jak zwykle troska, ale Elsa była zaniepokojona. Spojrzał na nią znacząco, aby się nie martwiła, widać było, że odruchowo wstrzymała oddech. Podeszli do niego szybko, a Nord obciążył go swoją mocną ręką. Gdyby nie setki lat praktyki upadłby na podłogę, oceniając czy jest twarda. (Można zapewnić, że sprawdzał te kwestie.)
-Przepraszam. Przybyliście tu z problemem jak widzę, a ja was zanudzam.
-Szczerze mówiąc...- już chciał powiedzieć, że tak, ale zobaczył ciskane w niego pioruny w oczach Elsy.
Wziął głęboki oddech i spojrzał n a Norda. Nic się nie zmienił. Biała gęsta broda, starsza, ale zarazem młoda twarz, a przede wszystkim niebieskie oczy, które czasami były gniewne lub przyjazne, świdrujące cię spod krzaczastych brwi.
-Chodzi o Jacka.- na jego twarzy nie widać było zdumienia tylko ponownie głębokie zaniepokojenie i troskę. Na jego policzkach zaczął pojawiać się różowy rumieniec.
-Wiedziałeś?- spytał. Jeżeli on wiedział, że coś jest nie w porządku, to dlaczego nie pomógł. Jego głos mieszał się z gniewem i zaszokowaniem, ale zarazem słyszał go jakby oddalone echo.
-Tak. Wszyscy strażnicy widzieli. Wybacz Chris, ale ostatnio z Jackiem jest wiele wspólnego.- widać coś go gnębiło, ale nie chciał wszystkiego na niego zrzucać. Ale on właśnie tego chciał. Marzył aby ktoś mu wreszcie powiedział co się dzieję. Wyrzucił ręce w górę i zmarszczył nerwowo brwi. Czuł, że ledwo hamuje się w tej  postaci. Niczego tak nie pragnął niż przemiany i odprężenia się w biegu.
-Chris nie gniewaj się na mnie. Wiem, że się martwisz. Wiele razem przeżyliście...-
-No właśnie! Tyle razy go ratowałem, a nawet on mnie. A teraz znów tak jest! Nie ma go i czuję, że coś mu grozi. Nie mogę go znaleźć! Czuję się...- nie mógł się opanować. Stracił na chwile kontrolę i wszystko to co się w nim od dawna zbierało, zostało wyrzucone na Nroda. Wiedział, że nie powinien i zdawał sobie sprawę, że później znów będzie go zżerało sumienie.
-Chris spokojnie...- powiedział to cicho, ale Chris zbyt długo spędzał czas z Nordem. Mógł wyczytać z jego twarzy choćby najmniejszą emocję. Mógłby napisać bardzo szczegółową książkę o tym co teraz się z nim działo. Zapewne to działało w drugą stronę. Spuścił wzrok.
-I jak myślisz mam teraz spokojnie sobie usiąść, posłuchać kolęd, zjeść ciastko i latać ze Elfami.
-Chodźcie, porozmawiamy.-
 Wciąż nie patrząc na Norda poszedł razem z Elsą prowadzony przez Świętego w głąb jego domu.
Nie musiał pytać, ani się rozglądać. Wszystko było mu tak dobrze znane. Drewniane, antyczne meble, zmieszane z elementami marmuru były nierozłączne z tym miejscem. Piękne obrazy przedstawiające znane mu wydarzenia ze świata strażników, które teraz poznawała Elsa. Rozglądała się uważnie i podziwiał wszystko dookoła. Nagle napotkała jego wzrok i niepewnie się uśmiechnęła. Widział napięcie w jej ciele i twarzy. Przygryzła lekko dolną wargę i powiedziała prawie szeptem
-Pomogą nam go znaleźć. Jeśli nie oni to kto?- 
-Tak. Może masz racje. -uśmiechnęła się promienniej i wyprzedziła go.
Ale on miał mieszane uczucia. Właśnie miała racje, ale nie do końca. Jeśli strażnicy im nie pomogą to kto może...?
Rozmyślania nękały jego zamroczony umysł i nawet nie dostrzegł, że znaleźli się w gabinecie Norda. Nagle objęły go barwne zielone ramiona, które wyciągały z niego powietrze.
-Chris. Na wszystkie trzonowce świata! Tak dawno cię nie widziałam.- usłyszał radosny głos Zębuszki. Widocznie nie tylko aparat na zęby dobrze ściskał. Wypuściła go wreszcie z ramion, oczywiście robiąc darmowy przegląd dentystyczny.
-Ząbek. Ręce.- usłyszał kolejny głos. Po paru chwilach nareszcie znów miał na wyłączność swoją buzię.
Pierwszy raz od wejścia do gabinetu rozejrzał się dookoła.
Wszystko uległo zmianie. Wielka kolejka Norda budowana przez niego od kilku wieków znikła, pozostawiając wielki drewniany stół po środku pokoju. Na nim leżały różne księgozbiory z wylatującymi z nich papierami. Zobaczył także kubki z kawą, czekoladą i świeże ciasteczka.
Zdziwienie było głębsze gdy zobaczył prawie cały skład strażników. Był Zając, Piasek, Zębuszka i Nord.
-Zebraliście jakąś naradę?- sam zadziwił się surowością swojego głosu.
-Tak. Od dawna spotykamy się omawiając pewna sprawę.- Zając podrapał się nerwowo za uszami, a nagle zobaczył gniewne spojrzenie Ząbek i Piaska.
-O co chodzi? Powiedzcie wreszcie? Chodzi o Jacka?- znów kolejny wybuch. Nawet teraz nie mogli mu wszystkiego wyjaśnić. Stał przed nimi prosząc o odpowiedź, a dostaje tylko współczujące spojrzenia.
-No dobrze.- powiedział zrezygnowany Nord.
-Ale Księżyc nic nie wspominał o...-zaczął Zając
-Nie. On ma prawo wiedzieć. Jest jego opiekunem.- przerwał szybko Zającowi, uciszając gestem dłoni i natarczywym tonem.
Piasek wzruszył ramionami, a Ząbek posłała mu czułe spojrzenie. Elsa stała z boku i przypatrywała się wszystkim z napięciem.
-Usiądźmy i wszystko zacznijmy od początku. To będzie długo rozmowa.- wskazał na krzesła zastawione przy stole, ale nie zgadzała się liczba. Było tylko pięć. Jakoś nie wyobrażał sobie siedzenia z Elsą na jednym, trzymając ją na kolanach.
Nord siadając pstryknął palcami i po chwili do gabinetu wleciał jeden z Elfów, a za nim wleciało chyba z tuzin. Nad głowami dźwigały wielkie, tapicerowane krzesło. Elsa szybko podbiegła do nich i zdjęła z nich ciężar. Uśmiechnięte stworzyły wieże i ten najwyżej ucałował ją w policzek. Zarumieniona podeszła do stołu i usiadła jak na królową przystało.
-Co się dzieje Nord. Wiem, że na pewno ta wasza narada jest związana z Jackiem.- zaczął nerwowo Chris.
Strażnicy spojrzeli po sobie i wreszcie Nord z westchnieniem zabrał głos. Oparł się wygodnie w siedzeniu i skrzyżował ręce na brzuchu.
-Zapewne każdy już wie, że tu oto młoda dama jest córką Simona.- wskazał ręką na zdumioną Elsę.
-Ale skąd wy...- zaczęła niepewnie, ale on mówił dalej.
-Gdy wieść się rozniosła, każda magiczna kraina o tym trąbi. Z naszych legend wiadomo, że ojca Elsy bał się pewny ród nazywany
-Bractwo Cienia- odezwał się zaszokowany Chris.
-Tak. Bało się tej pierwszej pradawnej mocy danej Simonowi przez Księżyc. Gdy dowiedzieli się, że matka Elsy jest w ciąży wygnano go i zamierzono się na nią.
-Tak znam tę historię. Elsa także. Chcieli zabić potomka Simona i nie udało im się.- dodał zniecierpliwiony Chris. Święty zmierzył go wzrokiem i potakną głową.
-Masz racje co do ich niepowodzenia, ale nie znasz ich celu.
-Co masz na myśli?
-Zgadza się, że na początku chcieli zgładzić Else, ale przywódcy się zmieniają Chris. Ich wódz został zabity i na jego miejsce pojawił się ktoś o wiele gorszy. Nazywał się Hunter Dark. Jeden z największy kanalii marzących o potędze na świecie. On nie miał zamiaru zabijać Elsy tylko zabrać jej moc.
-Co?- powiedzieli razem Elsa i Chris.
-Jak wiadomo nic z tego nie wyszło. Matka Elsy dobrze ją ukryła nawet przed Simonem. Niestety po odejściu jednego z Obdarzonych świat uległby zagładzie. Dlatego my zostaliśmy wybrani do pomocy. Ty Chris jesteś wybierany przez naturę, a ty... Elso.
Jesteś potomkinią Simona.
-I co z tego?. Mam taką samą moc co Jack i do tego słabszą. - oznajmiła cicho.
-Mylisz się. Jak myślisz dlaczego Hunter chciał właśnie ciebie?
-Może dlatego aby zwabić mojego ojca i z niego wykraść moc.
-Ale jaką?
-Nie wiem.
-Elso. Ty masz pierwszy dar powierzony nam na ziemi, abyś tworzyła Obdarzonych. 
-Niemożliwe!
-Księżyc musiał pomagać ludziom dając drugą szansę i czynił ich Obdarzonymi, bo myślał, że jego dar przepadł. Jednak nie. Jesteś tu z nami i nawet nie wiesz jaką masz moc.
-Nie mam żadnej.
-Naprawdę...? A nie śniłaś przypadkiem ostatnio o kimś niezwykłym, niepoznanym wcześniej. 
-Tak, ale to był tylko sen.
-Nie to wizja. Widziałaś osoby wybrane przez dary, które trzeba uzupełnić w naturze. Po śmierci dwóch wybranych masz zadanie dać ich talenty innym.
Byłem wstrząśnięty. Siedziałem obok dziewczyny, która jest całym uśpionym zbiornikiem pradawnej mocy. Niby niepozorna, a tu proszę... Jej wyraz twarzy mówił sam za siebie. Ona to musi mieć mocną psychikę pomyślał.
-Jesteś Pradawną, a nie Obdarzoną.
Masz moc jakiej prawie nikt nie ma na tym świece.
Znów ten sam wyraz twarzy Norda.
-Co masz na myśli mówiąc prawie?- dopytał Chris.
-Elsa nie jest jedyna.
-CO? Jest ktoś jeszcze? Kto to?- pytała podekscytowana Elsa. Nord patrzył na nią wielkimi smutnymi oczami, które błyszczały, ale jakoś dziwnie...Strachem
-Jack



środa, 14 stycznia 2015

Rozdział 55 Największe poświęcenie cz.1

 Nie wiem jak wy, ale nie wiem co sadzić o tym rozdziale. Sami osądzicie, a ja się zrehabilituje w cz.2. Miłego czytania.

 -Jak to nie chce?!- Elsa energicznie machała rękoma i chodziła w tę i z powrotem niczym na warcie żołnierskiej. Chris wątpił czy była świadoma tego co teraz robi. Prawie nie zważając gdzie stawia nogi, raz prawie zmiażdżyła jednego z Elfów, który przyniósł na tacy ziółka na uspokojenie. Niestety po tym jak ledwo wyszedł cało, wypił wszystko jednym duszkiem.
-Jak on może być aż tak samolubny. Idiota....Kretyn...!- Chris miał dość jak Była królowa traci resztki godności na niesamowite wyzwiska. Szczerze, często ich używał na Jacku, ale o niektórych nawet by nie pomyślał.
-Gdy go znajdę to przypalę mu tę egoistyczną dupę, a zmrożony mózg...- Chris podbiegł szybko do niej, łapiąc ją za ręce aby uniknąć wydłubania oka lub nawet gorzej. Teraz dopiero go zauważyła, jakby przed chwilą była gdzie indziej i Chris włączył ją do życia. Może wyobrażała sobie że podpala Jacka. Zarumieniła się nerwowo, a Chris uśmiechną się na ten widok. Może naprawdę tak myślała, uśmiechnął się szerzej.
-No, no. Zaimponowałaś mi. Niektóre wyzwiska muszę sobie zapisać, ale nie trać ich tu teraz, gdy nie ma go przy tobie. -widząc, że już jest dobrze rozluźnił uścisk. Elsa wsadziła zwisający przed oczami kosmyk za ucho i spojrzała smutno na Chrisa. Widać było, że się martwi, a w oczach malował się strach i świeże łzy. Uśmiechnął się jeszcze raz pokrzepiająco i położył delikatnie dłonie na jej ramionach. Poczuł jedwabny materiał jej sukni, który lekko łaskotał jego skórę. Odetchną jeszcze by zebrać myśli i spojrzał jej głęboko w oczy.
-Jack wie co robi, Elso. Gdyby groziło mu niebezpieczeństwo to by o tym wiedział. Znam go i ty też. Umie wywęszyć podstęp mimo, że to ja mam zwierzęce zmysły.- dostrzegł, że jej zbolałe rysy się łagodzą.-  Wiedział, że im chodzi wyłącznie o ciebie.- spiorunowała go i jednocześnie zmroziła wzrokiem i mocą. Poczuł jak chłód jej ciała rozchodzi się po jego rękach i idzie dalej. Mimo to nie puścił jej.
-Elso. Oni nie wiedzą o Jacku.- strąciła jego dłonie z ramion i Chris poczuł jak ciepłe powietrze kuję go w zamarzniętą powierzchnię skóry. Przyjemne fale rozpływały się po ciele, ale nie opuszczały. Elsa cały czas groziła mu wzrokiem, który mroził go do szpiku kości.
-I co?! Mam teraz skakać z radości. No tak, nie mają mnie, ale jego tak. Wszystko jest dobre, a ja sobie wymyślam problemy!
 Jack wie, że chodzi im o mnie, ale on też jest ważny. Nie chodzi tu o moce! Może być nawet włochatym kuzynem Wielkiej Stopy, ale mi chodzi wyłącznie o niego. Kocham go! Kocham tego poświęcającego się dla mnie imbecyla. Nie wyznałam mu tego nigdy i nie zostawię go na pastwię tych sadystów z porąbanego bractwa.- Chris pomyślał, że nikt jeszcze nie widział takiej Elsy. Nie wiedział czy ma być zaszczycony czy uciekać i schować się w piecu przed jej mocą.
-Elso.- odezwał się spokojnie, jakby przemawiał do bomby, która może być zdetonowana w każdej chwili.
-Nie! Nie zmyjesz mnie zapewnieniami, że jest dobrze!!
-Wiem.
-To dobrze, bo nie wyjdę stąd dopóki nie wymyślimy, jak wyciągnąć mojego chłopaka.- usłyszał i wiedział, że jeszcze  nigdy nie wypowiedziała tego ostatniego słowa. Ledwo zauważalnie przełknęła mocniej ślinę, jakby miała wielką gule w gardle.
-Dobrze. Ale proszę cię uspokój się, bo jeszcze bardziej zamrozisz Biegun Północny, a to nie jest łatwe.
                                                                           *  *  *

Jack siedział pod marmurową ścianą, przyjemnie chłodzony od kamiennej podłogi. Delikatne zimno dodawało mu otuchy i pozwalało się skupić. Czuł jak jego ciało jest bardzo zmęczone, jakby przebiegł maraton, choć wcale nie trenował. Każdy mięsień miał jakby obity, a kości ważyły z tonę.
Głowę miał lekko odchyloną do tyłu i spoglądał w ciemny i niski sufit. Nawet nie można to uznać za sufit, tylko jak sklepienie w wydrążonej jaskini. Westchnął i duszne powietrze przepełnione zgnilizną i pleśnią wypełniało jego płuca. Czuł pulsowanie krwi i bicie serca, które odbijało się echem od pustych ścian. Nie chciał leżeć jak prosiak czekający na rzeź na tym metalowym stole. Może siedzenie koło rozkładających się myszy miało wyrazić jego bunt, tego nie wiedział.
Chciał pomyśleć, a w tym rogu było najchłodniej. Zawsze czuł się lepiej w mrozie i jego ciało się szybciej regenerowało.
Coś jest nie tak.- kierował do siebie te myśli. Czuł się dziwnie osłabiony. Nie czuł się jak ktoś wyjątkowy wybrany przez Księżyc. Jak Obdarzony, który może pomagać innym. Ale teraz jest tutaj przetrzymywany przez jakieś istoty, które chcą zejść na ziemie.
Jak ma się stąd wydostać?
Na pewno nie będzie narażał swoich przyjaciół i przede wszystkim Elsę na niebezpieczeństwo.  Chcieli mieć przynętę to maja. Proszę! Jest tutaj! Pośród brudu, trupów i śmieci, ale rybki nie przyjdą. Suną ku górze pod ścianą zachowując równowagę. Nogi miał jak z waty, a na jego czole wystąpiły krople potu....Potu?
Obdarzeni się nie męczą. Obdarzeni się...nie pocą.
Na pewno coś jest z nim nie tak. Może to te jezioro? Albo Edona
Przepraszam
Powiedziała kiedy tu z nim była... Zachwiał się, a nogi same się pod nim ugięły. Wylądował na kolanach i poczuł otrzeźwiający ból. Szybko szarpnął łańcuch na szyi.
Jego kamień. Jego niebieski jak dotąd kamień święcący błękitem w najgłębszych ciemnościach był brawie biały. Nie widać było jego pełnego niebieskiego koloru. Wyglądał jakby ktoś go otworzył i dolał białą farbę. Zdruzgotany swoim odkryciem wstrzymał oddech i od razu się zakrztusił.
Jego kamień był raz na przykład mniej jasny, a nawet czarny, ale nigdy dotąd nie był wyblakły.
Od bieli i słabego światła zakręciło mu się w głowie.
Dotknął czoła i się przeraził. Jego czoło było...gorące.
Nie było ciepłe, a nawet normalne jak dla ludzi tylko piekielnie gorące.
Poderwał się z kolan lekceważąc wirujący mu obraz i z pamięci dotarł do stołu. Stał tak przez chwilę czekając aby coś się wyostrzyło przed jego oczami. Dostrzegł wreszcie metalowe odbicie i wiedział, że tak będzie. Na policzkach i czole miał czerwone wypieki. Pot zlepiał mu włosy, łącząc się z brudem i kapał po jego bokach.
CO ma zrobić? Nic nie wiedział o takich zjawiskach. Obdarzeni nie mieli swojej własnej księgi z chorobami lub niesfornymi kamieniami. Ale z chęcią odwiedziłby bibliotekę z czasów średniowiecza i spalił na stosie pewną małą istotkę.
Zacisnął pięści i starał się coś wymyślić. Podszedł powoli do krat naprzeciwko stołu i chwycił mocno zardzewiały metal. Chwilowy chłód wyostrzył mu wzrok. Nic nie widział, ale słyszał ciche szepty i jakby...śmiech połączony z krokami. Odsunął się jak oparzony od krat, gdy nagle przed nim pojawiła się Edona z dwoma podobnymi do niej facetami. Jeden miał czarne włosy, które wpadały mu do oczu, ale i tak nie ukrywały jego czerwonego koloru. Drugi miał podobnie, ale jego włosy były całkiem białe i przylizane do tyłu. Edona była taka jak wcześniej tylko zmieniła struj. Teraz miała na sobie czarny luźny strój. Jej oczy jarzyły się szkarłatem, a długie brązowe loki plątały się ze sobą na jej ramionach. Tylko ona się nie uśmiechała. Miała spuszczony smutny i zarazem błędny wzrok i zbolałą twarz. O jej towarzyszach nie można było tego powiedzieć. Cały czas się szczerzyli pokazując zęby ostre niczym igły. Wybuchali co jakiś czas śmiechem, szepcząc głośno i mierząc Jacka wzrokiem.
-Więc takie małe siwe chuchro powstrzymuje nas przed zejściem na ziemie.- prychnął, a ten drugi biały parsknął śmiechem.
-Od razu zerwijmy umowę z Hunterem i sami się nimi najmijmy.- zasugerował ten drugi.
-Zamknijcie się!- wtrąciła się zniecierpliwiona Edona. Wyglądała na niezadowoloną z ich towarzystwa. Jack się jej nie dziwił. Jemu często mówiono, że udaje głupa, ale oni tego nie robili.
-Gdyby miał swoje moce nie moglibyśmy się nawet do niego zbliżyć. To jest ochrona Księżyca, palanci. -przeszła swobodnie pomiędzy kratami, a Jack cofną się natrafiając na metalowy stół.
-Tak już widzę. Uciekają przed nami, a nawet przed tobą Edoniu. -zaśmiali się obaj. Edona odwróciła się do nich, a jej oczy zrobiły się ciemniejsze i jakby żywe. Można było powiedzieć, że zapaliły się w niej płomyki wściekłości i to dosłownie.
-Uważajcie! Może i jesteście wielcy, ale ja jestem potężniejsza. Hunter nie powierzył by wam sprawy Obdarzonego, bo jesteście zbyt głupi i słabi na nią. Wiec mordy w kubły i kończmy robotę. Mam jeszcze własne sprawy.
-A co masz na boku coś smakowitego?
-NIE próbuj odchodzić od Góry Taron, bo sam będziesz jedzeniem.
-HA! Groź mi dalej maleńka. Nic ci to nie da!- Edona błyskawicznie skoczyła na niego powalając na kamienną posadzkę. Przeniknęła przedtem przez kraty, jakby w  ogóle ich tu nie było. Przyłożyła dłonie do jego skroni i Jack zobaczył jak Taron robi się coraz bardziej blady, a po chwili szarawy. Skóra się na nim naciągnęła i zmarszczyła. Jego czerwone oczy zgasły pozostawiając dwa czarne punkty niczym kratery w ziemi. Chwile się wił i walczył, ale nagle osłabł i teraz się nie ruszał. Jack nie dostrzegł czy wcześniej oddychał, ale teraz tym bardziej.
Edona wstała z niego i odwróciła szybko w stronę Jacka. Jej oczy, które wcześniej były ciemnym szkarłatem, były jasne i świetliste.  Uśmiechnęła się groźnie, a ten grymas zjeżył włoski na plecach Jacka. Popatrzył na nieruchome i jakby suche ciało na podłodze. Jego skóra była teraz jak szary, bezbarwny papier. Cały pomarszczony, wyglądał jak trup w poważnym stadium rozkładu. Po chwili doleciał do Jacka jego zapach. Wymieszany ze stęchlizna i śmiercią, aż dusił.
-EH. I po moich planach. Trudno. Mamy teraz więcej czasu dla ciebie Jack.- gdy wypowiedziała jego imię zabrzmiało to jak ostrzeżenie.
-Selon wiesz co masz teraz zrobić czy chcesz dołączyć z Taronem?- Selon był teraz taki biały jak jego włosy. Szybko zerwał się z miejsca z widzialnym strachem i szacunkiem do Edony. Po chwili zniknął w ciemności, a stukot jego ciężkich butów ulotnił się razem z nim.
-Przepraszam cię Jack za nich. Czasami...nie są po prostu tacy tępi. Nie dostrzegają waszej i swojej potęgi. Nie widzą różnicy, ale ja tak.- Jack pierwszy raz się nie dołączał. Wciąż przed oczami miał ten jeden widok. Tarona leżącego na posadzce, który zmienił się z jednej sekundy na drugą z groźnego i silnego faceta w kupkę truchła. Edona podążyła za jego spojrzeniem i zachichotała.
-Nie mów Jack, że taki mały pokaz cię do nas zraził. Nic nie poradzę, że tak mają demony.
-Demony?
-No tak. Tak nas nazywają ludzie, ale nie mamy żadnego Szatana za pana. Jesteśmy dzikim ludem, który został zgromadzony przez Huntera.
-Czyli ukrywa różki w czuprynie włosów i czerwony ogonek w spodniach.-Edona mimowolnie zaśmiała się, ale momentalnie spoważniała.
-Raczej wątpię. Sam się przekonasz. Ale wiedz, że z Hunterem się nie zadziera. Wiedzą o nim prawie wszystkie światy. A te, które nie wiedzą to są nieważne lub wymarłe właśnie dzięki niemu.
-Czyli jego urok aż tak powala?- nie wiedział czemu jest aż taki sarkastyczny przy Edonie. budziła w nim mieszane uczucia. Spokojna, drapieżna, zabawna, wyluzowana, poważna i wciąż się zmienia.
-Nie żartuj z niego, dobrze ci radzę Jack. Nie ma istnienia we wszystkich wymiarach, które mogłoby z nim wygrać.
-To taki mocny gracz. Hym pewnie blefuje. Jak w kartach.
-Oj nie. Zobaczysz.
-Czekaj zobaczę całą chwałę i powab Naszego Huntera? Zaprowadzisz minie do niego?
-Oczywiście. Nie zawsze podbija się Ziemie...

                                                                           *  *  *

Elsa miała dość tych beznadziejnych planów i kłótni. Wyszła dyskretnie z gabinetu i teraz przechadzała się korytarzami Bieguna. Czerwony miękki dywan dawał jej się skupić na niezmąconej ciszy, nawet przez jej kroki. Poruszała się lekko i bezgłośnie, ale czuła się jakby dźwigała coś ciężkiego i nie mogła się tego pozbyć. Zdenerwowana przystanęła przed portretem swojego ojca.
Nigdy nie myślała o ich podobieństwach, ale teraz był aż za bardzo rzucające się w oczy.
Ten sam kolor i połysk oczu i odcień włosów. Podobne rysy twarzy, ale coś było inne. Siedział w fotelu, ale nawet w tak zwyczajnej pozie wyglądał na niezwykle silnego i dumnego. Pewność siebie jarzyła się w jego oczach i właśnie tego jej brakowało.
Ale teraz, gdy potrzebuje ją najważniejsza osoba w jej życiu ona stoi przed portretem niepozornego ojca i użalała się nad sobą. Poczuła przypływ energii i zacisnęła mocno pięści. Ruszyła dalej korytarzem nie czekając na zdanie pozostałych strażników, a nawet Chrisa. Jak trudno podjąć decyzję aby uratować kogoś tak ważnego jak Jack? Owszem był Pierwotnym tak jak ona, ale jest od niej lepszy. To w nim kochała. Jest dobry, współczujący, silny i się nie załamywał. Nawet teraz gdzieś w mrocznym więzieniu pod Górą Simona ochrania ją.
 Nigdy nie myślała, że spotka kogoś takiego jak on. A teraz cały czas go traci. Los ją nienawidzi!
Przystanęła przed wcześniej minionymi drzwiami. Widziała jej jak prowadził ich Nord. Przeczytała plakietkę i od razu widziała, że tu wróci.
Westchnęła głośno i otworzyła jasne dębowe drzwi. W środku nie było ciemno, ale cicho i nieswojo. Skrzypnięcie drzwi wystarczająco ja wystraszyło i odskoczyła do tyłu. Skardziła się w duchu i dostrzegła źródła światła.
Wiedziała, że to jest to miejsce. Właśnie to było jej potrzebne. Na półkach ustawionych w równe rzędy niczym w bibliotece stały kryształowe, magiczne kule. W środku jaśniał blask różnych miejsc, ale wciąż się zmieniały. Były nietrwałe jak zamki na piasku. Sam widok w środku przypominał piasek. Chris opowiedział jej chwilę o tym, że stworzyli to Strażnicy, aby poruszać się po światach.
Westchnęła zdenerwowana swoją niepewnością i ociąganiem. Szybko nie tracąc czasu weszła do środka. Drzwi jak na zawołanie, ze intruz jest w środku zatrzasnęły się za nią z nieprzyjemnym głośnym hukiem.
Elsa aż krzyknęła na widok bladej twarzy i jaśniejących błękitem oczu. Chris wysuną się z kąta i podszedł do niej szybkim krokiem. Elsa czekała na kardzące kazania, ale twarz Chrisa pozostała bez wyrazu. Odważyła się spojrzeć mu w oczy. Miał zaciśnięte usta w wąską kreskę i zmarszczone brwi, ale oczy pozostały łagodne lecz chłodne.
-Jak mogłaś się tu włamać z zamiarem kradzieży magicznego portalu. Pewnie też chciałaś się wymknąć w pewne malownicze miejsce. Zapewne byłaby to Góra Siomna.- Elsa spuściła wzrok czekając na wyrok.
-Chciałaś dostać się do Góry pokonać Bractwo i uratować Jacka...beze mnie?- Elsa szybko uniosła zaskoczona głowę. Chris ledwo hamował śmiech, ale uśmiech malował się szeroko na jego twarzy.
-Chcesz iść ze mną i nawet mnie nie zbesztasz?
-Ej! Jack jest moim podopiecznym, kumplem, przyjacielem i rodziną. Dla ciebie to tylko chłopak i może miłość życia. Czyli ja wygrałem. A przy okazji jak chciałaś pokonać całe bractwo i bawić się tak dobrze beze mnie?- Elsa uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami.
-Chciałam ich zaczarować urokiem osobistym nauczonym przez Jacka.
-TAAK... I widzisz gdzie ten urok go zaprowadził. Jeśli chcesz wynająć taki przyjemny pokoik, jaki on m,a to trzeba było prosić nas, a nie pchać się w łapy wygłodniałych istot.
Idziemy razem...

                                                                              *  *  *

Z Selonem przybyło jeszcze więcej tępych i przerośniętych osiłków. Teraz we czwórkę wlekli Jacka przez ciemne korytarze. Edona z cichym stukotem poruszała się spokojnie przed nimi. Co chwila rzucała Jackowi dziwne przepraszające spojrzenie.
Pewnie, że powinna przepraszać. To nie było jego marzenie, aby byś obtaczany przez bandę demonicznych facetów.
Nic nie widział w tym półmroku, chociaż światła pojawiały się regularnie na ścianach. Wyglądało to tak jakby cienie rzucały się na choćby najmniejsze światełko i pożerało je bezpowrotnie. Czuł się słaby, ale wiedział, że musi gromadzić siły. Jeśli dobrze zrozumiał Edone już niedługo spotka tego ,,cudownie'' powalającego Huntera, który wypowie wojnę Ziemi i Obdarzonym.
Szarpnął się próbując się jak głupi wyrwać i dostał na nagrodę pięścią w brzuch. Zachłysną się dusznym powietrzem, a ból rozlał się po jego ciele. Facet zadowolony zachichotał.
-Możesz próbować, a ja się zabawię.- mruknął mu groźnie do uch. Jack zacisną mocno szczęki próbując zahamować gniew. Czuł się jak flak, ale z chęcią zmierzyłby się z nimi.
Gdy już miał próbować coś wymyślić korytarz się skończył. Edona zniknęła w snopie jaśniejszego czerwonego światła, w które teraz kierował się Jack.
Jeden z demonów pociągną go za włosy i zwrócił jego głowę w prawą stronę. Na podwyższeniu siedział wielki i muskularny mężczyzna. Był łysy, a na jego głowie widniała wielka czerwona blizna nachodząca na lewą stronę twarzy. Jedno oko po stronie szramy miał szkarłatne, a drugie normalne czarnego koloru. Ubrany był w ciemną zbroję ze srebrną lewą stroną. Uśmiechną się z wyższością i groźbą. Jack poczuł, że to jest właśnie Hunter.
-Jack Frost!- rozgrzmiał jego głos w wielkiej sali. Był tak dziwny i zniekształcony jakby ocierano metal o metal. Od tego dźwięku bolały uszy. Jack skrzywił się jak wymawiał jego imię. Jakby był od dawna oczekiwanym gościem ,ale on nie miał zamiaru zostać na tym przyjęciu.
-Nareszcie! Spotykam prawdziwą Pradawną Istotę!