Frozen Love

Frozen Love
Forever

środa, 14 stycznia 2015

Rozdział 55 Największe poświęcenie cz.1

 Nie wiem jak wy, ale nie wiem co sadzić o tym rozdziale. Sami osądzicie, a ja się zrehabilituje w cz.2. Miłego czytania.

 -Jak to nie chce?!- Elsa energicznie machała rękoma i chodziła w tę i z powrotem niczym na warcie żołnierskiej. Chris wątpił czy była świadoma tego co teraz robi. Prawie nie zważając gdzie stawia nogi, raz prawie zmiażdżyła jednego z Elfów, który przyniósł na tacy ziółka na uspokojenie. Niestety po tym jak ledwo wyszedł cało, wypił wszystko jednym duszkiem.
-Jak on może być aż tak samolubny. Idiota....Kretyn...!- Chris miał dość jak Była królowa traci resztki godności na niesamowite wyzwiska. Szczerze, często ich używał na Jacku, ale o niektórych nawet by nie pomyślał.
-Gdy go znajdę to przypalę mu tę egoistyczną dupę, a zmrożony mózg...- Chris podbiegł szybko do niej, łapiąc ją za ręce aby uniknąć wydłubania oka lub nawet gorzej. Teraz dopiero go zauważyła, jakby przed chwilą była gdzie indziej i Chris włączył ją do życia. Może wyobrażała sobie że podpala Jacka. Zarumieniła się nerwowo, a Chris uśmiechną się na ten widok. Może naprawdę tak myślała, uśmiechnął się szerzej.
-No, no. Zaimponowałaś mi. Niektóre wyzwiska muszę sobie zapisać, ale nie trać ich tu teraz, gdy nie ma go przy tobie. -widząc, że już jest dobrze rozluźnił uścisk. Elsa wsadziła zwisający przed oczami kosmyk za ucho i spojrzała smutno na Chrisa. Widać było, że się martwi, a w oczach malował się strach i świeże łzy. Uśmiechnął się jeszcze raz pokrzepiająco i położył delikatnie dłonie na jej ramionach. Poczuł jedwabny materiał jej sukni, który lekko łaskotał jego skórę. Odetchną jeszcze by zebrać myśli i spojrzał jej głęboko w oczy.
-Jack wie co robi, Elso. Gdyby groziło mu niebezpieczeństwo to by o tym wiedział. Znam go i ty też. Umie wywęszyć podstęp mimo, że to ja mam zwierzęce zmysły.- dostrzegł, że jej zbolałe rysy się łagodzą.-  Wiedział, że im chodzi wyłącznie o ciebie.- spiorunowała go i jednocześnie zmroziła wzrokiem i mocą. Poczuł jak chłód jej ciała rozchodzi się po jego rękach i idzie dalej. Mimo to nie puścił jej.
-Elso. Oni nie wiedzą o Jacku.- strąciła jego dłonie z ramion i Chris poczuł jak ciepłe powietrze kuję go w zamarzniętą powierzchnię skóry. Przyjemne fale rozpływały się po ciele, ale nie opuszczały. Elsa cały czas groziła mu wzrokiem, który mroził go do szpiku kości.
-I co?! Mam teraz skakać z radości. No tak, nie mają mnie, ale jego tak. Wszystko jest dobre, a ja sobie wymyślam problemy!
 Jack wie, że chodzi im o mnie, ale on też jest ważny. Nie chodzi tu o moce! Może być nawet włochatym kuzynem Wielkiej Stopy, ale mi chodzi wyłącznie o niego. Kocham go! Kocham tego poświęcającego się dla mnie imbecyla. Nie wyznałam mu tego nigdy i nie zostawię go na pastwię tych sadystów z porąbanego bractwa.- Chris pomyślał, że nikt jeszcze nie widział takiej Elsy. Nie wiedział czy ma być zaszczycony czy uciekać i schować się w piecu przed jej mocą.
-Elso.- odezwał się spokojnie, jakby przemawiał do bomby, która może być zdetonowana w każdej chwili.
-Nie! Nie zmyjesz mnie zapewnieniami, że jest dobrze!!
-Wiem.
-To dobrze, bo nie wyjdę stąd dopóki nie wymyślimy, jak wyciągnąć mojego chłopaka.- usłyszał i wiedział, że jeszcze  nigdy nie wypowiedziała tego ostatniego słowa. Ledwo zauważalnie przełknęła mocniej ślinę, jakby miała wielką gule w gardle.
-Dobrze. Ale proszę cię uspokój się, bo jeszcze bardziej zamrozisz Biegun Północny, a to nie jest łatwe.
                                                                           *  *  *

Jack siedział pod marmurową ścianą, przyjemnie chłodzony od kamiennej podłogi. Delikatne zimno dodawało mu otuchy i pozwalało się skupić. Czuł jak jego ciało jest bardzo zmęczone, jakby przebiegł maraton, choć wcale nie trenował. Każdy mięsień miał jakby obity, a kości ważyły z tonę.
Głowę miał lekko odchyloną do tyłu i spoglądał w ciemny i niski sufit. Nawet nie można to uznać za sufit, tylko jak sklepienie w wydrążonej jaskini. Westchnął i duszne powietrze przepełnione zgnilizną i pleśnią wypełniało jego płuca. Czuł pulsowanie krwi i bicie serca, które odbijało się echem od pustych ścian. Nie chciał leżeć jak prosiak czekający na rzeź na tym metalowym stole. Może siedzenie koło rozkładających się myszy miało wyrazić jego bunt, tego nie wiedział.
Chciał pomyśleć, a w tym rogu było najchłodniej. Zawsze czuł się lepiej w mrozie i jego ciało się szybciej regenerowało.
Coś jest nie tak.- kierował do siebie te myśli. Czuł się dziwnie osłabiony. Nie czuł się jak ktoś wyjątkowy wybrany przez Księżyc. Jak Obdarzony, który może pomagać innym. Ale teraz jest tutaj przetrzymywany przez jakieś istoty, które chcą zejść na ziemie.
Jak ma się stąd wydostać?
Na pewno nie będzie narażał swoich przyjaciół i przede wszystkim Elsę na niebezpieczeństwo.  Chcieli mieć przynętę to maja. Proszę! Jest tutaj! Pośród brudu, trupów i śmieci, ale rybki nie przyjdą. Suną ku górze pod ścianą zachowując równowagę. Nogi miał jak z waty, a na jego czole wystąpiły krople potu....Potu?
Obdarzeni się nie męczą. Obdarzeni się...nie pocą.
Na pewno coś jest z nim nie tak. Może to te jezioro? Albo Edona
Przepraszam
Powiedziała kiedy tu z nim była... Zachwiał się, a nogi same się pod nim ugięły. Wylądował na kolanach i poczuł otrzeźwiający ból. Szybko szarpnął łańcuch na szyi.
Jego kamień. Jego niebieski jak dotąd kamień święcący błękitem w najgłębszych ciemnościach był brawie biały. Nie widać było jego pełnego niebieskiego koloru. Wyglądał jakby ktoś go otworzył i dolał białą farbę. Zdruzgotany swoim odkryciem wstrzymał oddech i od razu się zakrztusił.
Jego kamień był raz na przykład mniej jasny, a nawet czarny, ale nigdy dotąd nie był wyblakły.
Od bieli i słabego światła zakręciło mu się w głowie.
Dotknął czoła i się przeraził. Jego czoło było...gorące.
Nie było ciepłe, a nawet normalne jak dla ludzi tylko piekielnie gorące.
Poderwał się z kolan lekceważąc wirujący mu obraz i z pamięci dotarł do stołu. Stał tak przez chwilę czekając aby coś się wyostrzyło przed jego oczami. Dostrzegł wreszcie metalowe odbicie i wiedział, że tak będzie. Na policzkach i czole miał czerwone wypieki. Pot zlepiał mu włosy, łącząc się z brudem i kapał po jego bokach.
CO ma zrobić? Nic nie wiedział o takich zjawiskach. Obdarzeni nie mieli swojej własnej księgi z chorobami lub niesfornymi kamieniami. Ale z chęcią odwiedziłby bibliotekę z czasów średniowiecza i spalił na stosie pewną małą istotkę.
Zacisnął pięści i starał się coś wymyślić. Podszedł powoli do krat naprzeciwko stołu i chwycił mocno zardzewiały metal. Chwilowy chłód wyostrzył mu wzrok. Nic nie widział, ale słyszał ciche szepty i jakby...śmiech połączony z krokami. Odsunął się jak oparzony od krat, gdy nagle przed nim pojawiła się Edona z dwoma podobnymi do niej facetami. Jeden miał czarne włosy, które wpadały mu do oczu, ale i tak nie ukrywały jego czerwonego koloru. Drugi miał podobnie, ale jego włosy były całkiem białe i przylizane do tyłu. Edona była taka jak wcześniej tylko zmieniła struj. Teraz miała na sobie czarny luźny strój. Jej oczy jarzyły się szkarłatem, a długie brązowe loki plątały się ze sobą na jej ramionach. Tylko ona się nie uśmiechała. Miała spuszczony smutny i zarazem błędny wzrok i zbolałą twarz. O jej towarzyszach nie można było tego powiedzieć. Cały czas się szczerzyli pokazując zęby ostre niczym igły. Wybuchali co jakiś czas śmiechem, szepcząc głośno i mierząc Jacka wzrokiem.
-Więc takie małe siwe chuchro powstrzymuje nas przed zejściem na ziemie.- prychnął, a ten drugi biały parsknął śmiechem.
-Od razu zerwijmy umowę z Hunterem i sami się nimi najmijmy.- zasugerował ten drugi.
-Zamknijcie się!- wtrąciła się zniecierpliwiona Edona. Wyglądała na niezadowoloną z ich towarzystwa. Jack się jej nie dziwił. Jemu często mówiono, że udaje głupa, ale oni tego nie robili.
-Gdyby miał swoje moce nie moglibyśmy się nawet do niego zbliżyć. To jest ochrona Księżyca, palanci. -przeszła swobodnie pomiędzy kratami, a Jack cofną się natrafiając na metalowy stół.
-Tak już widzę. Uciekają przed nami, a nawet przed tobą Edoniu. -zaśmiali się obaj. Edona odwróciła się do nich, a jej oczy zrobiły się ciemniejsze i jakby żywe. Można było powiedzieć, że zapaliły się w niej płomyki wściekłości i to dosłownie.
-Uważajcie! Może i jesteście wielcy, ale ja jestem potężniejsza. Hunter nie powierzył by wam sprawy Obdarzonego, bo jesteście zbyt głupi i słabi na nią. Wiec mordy w kubły i kończmy robotę. Mam jeszcze własne sprawy.
-A co masz na boku coś smakowitego?
-NIE próbuj odchodzić od Góry Taron, bo sam będziesz jedzeniem.
-HA! Groź mi dalej maleńka. Nic ci to nie da!- Edona błyskawicznie skoczyła na niego powalając na kamienną posadzkę. Przeniknęła przedtem przez kraty, jakby w  ogóle ich tu nie było. Przyłożyła dłonie do jego skroni i Jack zobaczył jak Taron robi się coraz bardziej blady, a po chwili szarawy. Skóra się na nim naciągnęła i zmarszczyła. Jego czerwone oczy zgasły pozostawiając dwa czarne punkty niczym kratery w ziemi. Chwile się wił i walczył, ale nagle osłabł i teraz się nie ruszał. Jack nie dostrzegł czy wcześniej oddychał, ale teraz tym bardziej.
Edona wstała z niego i odwróciła szybko w stronę Jacka. Jej oczy, które wcześniej były ciemnym szkarłatem, były jasne i świetliste.  Uśmiechnęła się groźnie, a ten grymas zjeżył włoski na plecach Jacka. Popatrzył na nieruchome i jakby suche ciało na podłodze. Jego skóra była teraz jak szary, bezbarwny papier. Cały pomarszczony, wyglądał jak trup w poważnym stadium rozkładu. Po chwili doleciał do Jacka jego zapach. Wymieszany ze stęchlizna i śmiercią, aż dusił.
-EH. I po moich planach. Trudno. Mamy teraz więcej czasu dla ciebie Jack.- gdy wypowiedziała jego imię zabrzmiało to jak ostrzeżenie.
-Selon wiesz co masz teraz zrobić czy chcesz dołączyć z Taronem?- Selon był teraz taki biały jak jego włosy. Szybko zerwał się z miejsca z widzialnym strachem i szacunkiem do Edony. Po chwili zniknął w ciemności, a stukot jego ciężkich butów ulotnił się razem z nim.
-Przepraszam cię Jack za nich. Czasami...nie są po prostu tacy tępi. Nie dostrzegają waszej i swojej potęgi. Nie widzą różnicy, ale ja tak.- Jack pierwszy raz się nie dołączał. Wciąż przed oczami miał ten jeden widok. Tarona leżącego na posadzce, który zmienił się z jednej sekundy na drugą z groźnego i silnego faceta w kupkę truchła. Edona podążyła za jego spojrzeniem i zachichotała.
-Nie mów Jack, że taki mały pokaz cię do nas zraził. Nic nie poradzę, że tak mają demony.
-Demony?
-No tak. Tak nas nazywają ludzie, ale nie mamy żadnego Szatana za pana. Jesteśmy dzikim ludem, który został zgromadzony przez Huntera.
-Czyli ukrywa różki w czuprynie włosów i czerwony ogonek w spodniach.-Edona mimowolnie zaśmiała się, ale momentalnie spoważniała.
-Raczej wątpię. Sam się przekonasz. Ale wiedz, że z Hunterem się nie zadziera. Wiedzą o nim prawie wszystkie światy. A te, które nie wiedzą to są nieważne lub wymarłe właśnie dzięki niemu.
-Czyli jego urok aż tak powala?- nie wiedział czemu jest aż taki sarkastyczny przy Edonie. budziła w nim mieszane uczucia. Spokojna, drapieżna, zabawna, wyluzowana, poważna i wciąż się zmienia.
-Nie żartuj z niego, dobrze ci radzę Jack. Nie ma istnienia we wszystkich wymiarach, które mogłoby z nim wygrać.
-To taki mocny gracz. Hym pewnie blefuje. Jak w kartach.
-Oj nie. Zobaczysz.
-Czekaj zobaczę całą chwałę i powab Naszego Huntera? Zaprowadzisz minie do niego?
-Oczywiście. Nie zawsze podbija się Ziemie...

                                                                           *  *  *

Elsa miała dość tych beznadziejnych planów i kłótni. Wyszła dyskretnie z gabinetu i teraz przechadzała się korytarzami Bieguna. Czerwony miękki dywan dawał jej się skupić na niezmąconej ciszy, nawet przez jej kroki. Poruszała się lekko i bezgłośnie, ale czuła się jakby dźwigała coś ciężkiego i nie mogła się tego pozbyć. Zdenerwowana przystanęła przed portretem swojego ojca.
Nigdy nie myślała o ich podobieństwach, ale teraz był aż za bardzo rzucające się w oczy.
Ten sam kolor i połysk oczu i odcień włosów. Podobne rysy twarzy, ale coś było inne. Siedział w fotelu, ale nawet w tak zwyczajnej pozie wyglądał na niezwykle silnego i dumnego. Pewność siebie jarzyła się w jego oczach i właśnie tego jej brakowało.
Ale teraz, gdy potrzebuje ją najważniejsza osoba w jej życiu ona stoi przed portretem niepozornego ojca i użalała się nad sobą. Poczuła przypływ energii i zacisnęła mocno pięści. Ruszyła dalej korytarzem nie czekając na zdanie pozostałych strażników, a nawet Chrisa. Jak trudno podjąć decyzję aby uratować kogoś tak ważnego jak Jack? Owszem był Pierwotnym tak jak ona, ale jest od niej lepszy. To w nim kochała. Jest dobry, współczujący, silny i się nie załamywał. Nawet teraz gdzieś w mrocznym więzieniu pod Górą Simona ochrania ją.
 Nigdy nie myślała, że spotka kogoś takiego jak on. A teraz cały czas go traci. Los ją nienawidzi!
Przystanęła przed wcześniej minionymi drzwiami. Widziała jej jak prowadził ich Nord. Przeczytała plakietkę i od razu widziała, że tu wróci.
Westchnęła głośno i otworzyła jasne dębowe drzwi. W środku nie było ciemno, ale cicho i nieswojo. Skrzypnięcie drzwi wystarczająco ja wystraszyło i odskoczyła do tyłu. Skardziła się w duchu i dostrzegła źródła światła.
Wiedziała, że to jest to miejsce. Właśnie to było jej potrzebne. Na półkach ustawionych w równe rzędy niczym w bibliotece stały kryształowe, magiczne kule. W środku jaśniał blask różnych miejsc, ale wciąż się zmieniały. Były nietrwałe jak zamki na piasku. Sam widok w środku przypominał piasek. Chris opowiedział jej chwilę o tym, że stworzyli to Strażnicy, aby poruszać się po światach.
Westchnęła zdenerwowana swoją niepewnością i ociąganiem. Szybko nie tracąc czasu weszła do środka. Drzwi jak na zawołanie, ze intruz jest w środku zatrzasnęły się za nią z nieprzyjemnym głośnym hukiem.
Elsa aż krzyknęła na widok bladej twarzy i jaśniejących błękitem oczu. Chris wysuną się z kąta i podszedł do niej szybkim krokiem. Elsa czekała na kardzące kazania, ale twarz Chrisa pozostała bez wyrazu. Odważyła się spojrzeć mu w oczy. Miał zaciśnięte usta w wąską kreskę i zmarszczone brwi, ale oczy pozostały łagodne lecz chłodne.
-Jak mogłaś się tu włamać z zamiarem kradzieży magicznego portalu. Pewnie też chciałaś się wymknąć w pewne malownicze miejsce. Zapewne byłaby to Góra Siomna.- Elsa spuściła wzrok czekając na wyrok.
-Chciałaś dostać się do Góry pokonać Bractwo i uratować Jacka...beze mnie?- Elsa szybko uniosła zaskoczona głowę. Chris ledwo hamował śmiech, ale uśmiech malował się szeroko na jego twarzy.
-Chcesz iść ze mną i nawet mnie nie zbesztasz?
-Ej! Jack jest moim podopiecznym, kumplem, przyjacielem i rodziną. Dla ciebie to tylko chłopak i może miłość życia. Czyli ja wygrałem. A przy okazji jak chciałaś pokonać całe bractwo i bawić się tak dobrze beze mnie?- Elsa uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami.
-Chciałam ich zaczarować urokiem osobistym nauczonym przez Jacka.
-TAAK... I widzisz gdzie ten urok go zaprowadził. Jeśli chcesz wynająć taki przyjemny pokoik, jaki on m,a to trzeba było prosić nas, a nie pchać się w łapy wygłodniałych istot.
Idziemy razem...

                                                                              *  *  *

Z Selonem przybyło jeszcze więcej tępych i przerośniętych osiłków. Teraz we czwórkę wlekli Jacka przez ciemne korytarze. Edona z cichym stukotem poruszała się spokojnie przed nimi. Co chwila rzucała Jackowi dziwne przepraszające spojrzenie.
Pewnie, że powinna przepraszać. To nie było jego marzenie, aby byś obtaczany przez bandę demonicznych facetów.
Nic nie widział w tym półmroku, chociaż światła pojawiały się regularnie na ścianach. Wyglądało to tak jakby cienie rzucały się na choćby najmniejsze światełko i pożerało je bezpowrotnie. Czuł się słaby, ale wiedział, że musi gromadzić siły. Jeśli dobrze zrozumiał Edone już niedługo spotka tego ,,cudownie'' powalającego Huntera, który wypowie wojnę Ziemi i Obdarzonym.
Szarpnął się próbując się jak głupi wyrwać i dostał na nagrodę pięścią w brzuch. Zachłysną się dusznym powietrzem, a ból rozlał się po jego ciele. Facet zadowolony zachichotał.
-Możesz próbować, a ja się zabawię.- mruknął mu groźnie do uch. Jack zacisną mocno szczęki próbując zahamować gniew. Czuł się jak flak, ale z chęcią zmierzyłby się z nimi.
Gdy już miał próbować coś wymyślić korytarz się skończył. Edona zniknęła w snopie jaśniejszego czerwonego światła, w które teraz kierował się Jack.
Jeden z demonów pociągną go za włosy i zwrócił jego głowę w prawą stronę. Na podwyższeniu siedział wielki i muskularny mężczyzna. Był łysy, a na jego głowie widniała wielka czerwona blizna nachodząca na lewą stronę twarzy. Jedno oko po stronie szramy miał szkarłatne, a drugie normalne czarnego koloru. Ubrany był w ciemną zbroję ze srebrną lewą stroną. Uśmiechną się z wyższością i groźbą. Jack poczuł, że to jest właśnie Hunter.
-Jack Frost!- rozgrzmiał jego głos w wielkiej sali. Był tak dziwny i zniekształcony jakby ocierano metal o metal. Od tego dźwięku bolały uszy. Jack skrzywił się jak wymawiał jego imię. Jakby był od dawna oczekiwanym gościem ,ale on nie miał zamiaru zostać na tym przyjęciu.
-Nareszcie! Spotykam prawdziwą Pradawną Istotę!

4 komentarze:

  1. Dawaj 2 część w tej chwili!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sorki wiesz jaka jestem. Lubię was trzymać w ciągłym napięciu...

      Usuń
  2. Fantastyczny. Historia trzyma w napięciu i wciąga do cna.Bardzo podoba mi się twój styl pisania. Rewelacja :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Naprawdę... Niektórym się właśnie nie podoba, że mam taki książkowy styl pisania na blogu. Ponieważ ja lubię jak mam pewną historię i akcja stopniowo dochodzi do końcowego momentu. Niestety dużo czytam i taka jestem. Mój blog pokazuje kim jestem. Więc za ten komplement będę ci bardzo wdzięczna.

      Usuń