Frozen Love

Frozen Love
Forever

środa, 22 października 2014

Rozdział 20 Nie wszystko mi powiedział!

 Ten rozdział będzie ukazany przez Elsę, a następnie przez Jacka. Mam nadzieję, że się spodoba taki pomysł!!!
                                                                          ...   Elsa  ...
Dlaczego on się tak rzuca? Jest piękny! Jego uroda powala, że słyszę swoje serce odbijające się echem w lesie. Idealnie do niego pasuje...Podkreśla jego śnieżnobiałe włosy i zęby oraz jego porcelanową cerę. Błękit z jego oczu aż błyszczy w półmroku.
-Nie nie pójdę tam! Nie będę robił z siebie jakiegoś przylizanego picusia!!- wykrzykiwał Jack
-Czyli wolisz zakrwawioną kolekcje bez butów i z obskurnymi spodniami związanymi na dole sznurkiem?- spytał ironicznie Anna.
-TAK!!!-
Anna tak się starał… Miała znakomity pomysł, a ja go dokończyłam. Biały strój z podkreślonymi złotymi zdobieniami. Z bliska na białym materiale można było zobaczyć lekkie wzory, jak szron. Do tego nawet pomyślała o kapturze by ukryć biel włosów Jacka. Był dość luźny, ale zakrywający.
-Anno to nie jestem ja! Ja to Jack Frost strażnik, który nie paraduje w takich ciuchach. Chronię dzieci i do tego nie muszę wyglądać jak pajac…-
-Bo wyglądasz na kretyna. Brawo awansowałeś! Nie marudź! To tylko jedna uroczystość.- wtrącił się Kristof.
-A waśnie! Co z tym idiotą? On nie dostanie swojego wdziana i kija do du… No kija za plecy?!-
-Nie bo ja jestem szykowny bez tego. Ty musisz się starać…-
Znowu to samo. Chłopcy… Czy oni są tacy sami?! Nie mogę na to patrzeć i tego słuchać.
Podeszłam do niego i odnalazłam jego wzrok spuszczony na swoje nowe buty. Był taki smutny…
-Jack choć, pogadamy w cztery oczy…-
Wzruszył ramionami i przez chwilę popatrzył na mnie. Ruszył w stronę zatrzymanego powozu i znalazł się na oddalonej o kawałek polanie. Jak on szybko chodzi. Ledwo nadążałam… Niby cały czas lata.
Nareszcie zatrzymał się. Zaczerpnęłam powietrza i oddychałam szybko.
-Łał wezwanie na ścięcie u królowej lub dywanik u dyrektorki. Nie wiem co gorsze. Głowa czy gadanie ze strażnikami…-
Skardziłam go wzrokiem i dotknęłam jego ramienia. Lekko je odsunął i spuścił znów wzrok.
-Jack o co ci chodzi? Nie rozumiem! To tylko ubiór… O co tyle krzyku? Wytłumacz mi, bo wyglądasz świetnie.
-Nie dbam co powiedzą o mnie inni. Jestem strażnikiem i przy tym nie muszę się stroić.-



-To już słyszałam, a w ogóle co ci szkodzi. To jeden wieczór. Nie chcesz wyglądać pięknie…
-Nie muszę…- westchnął.
Wiedziałam! Coś jest za tym schowane. Jack coś przede mną ukrywa. Może nie powinnam go męczyć, ale o co chodzi?
-Jack czegoś mi nie mówisz prawda. Co jest, ale na poważnie.-
Wciąż na mnie nie patrzył, ale coś się zmieniło w jego twarzy. Już nie był posępny i srogi, ale smutny i skruszony. Serce mnie zabolało. Może nie powinnam…

-Jack jak nie… to nie mów. Jak tak bardzo nie chcesz to zaraz poproszę Annę i…-
Już się odwracałam w stronę powrotną i złapał mnie za rękę.
-Nie!. Masz rację. To nie o to chodzi…- w jego oczach widziałam ból.
-Nie ma sprawy. Rozumiem to nie moja sprawa.-
Złapał mnie mocniej i przyciągnął. Spojrzał mi głęboko w oczy. Ta głębia, aż nie da się wynurzyć… Nie muszę wrócić do życia… To on, coś do mnie mówi.
-Elso jesteśmy teraz razem. Nikogo już tak nie kocham jak ciebie. Jesteś tą jedyną osoba, która powinna wiedzieć o mnie wszystko. Więc chcę abyś posłuchała mnie i zrozumiała…-
-Dobrze to mów.
-Ale to dość długa historia- wreszcie się lekko uśmiechnął. Poczułam ulgę i wypuściłam powietrze. Nawet nie zwróciłam uwagi, że wstrzymuję oddech.
Jack pstryknął palcami i tuż przede mną stała śnieżna kanapa… Była zrobiona ze świeżych i puchatych płatków śniegu. Zamrugałam nerwowo, zdumiona.
Jack znów się uśmiechnął. Teraz jest coraz lepiej.
-Jeszcze tego nie robiłem, ale mam nadzieje, że się podoba.
-Podoba jesteś niesamowity… A będzie się rozpuszczać?- spytałam nieśmiało. Wiem zadaje mu głupie pytania, a on chciał się przede mną otworzyć. Uderzyłabym się teraz w czoło, ale on na mnie patrzy.
-Nie, będzie ci ciepło i nie rozpuści się. Obiecuję!- nareszcie uśmiecha się i przypomina siebie.
Usiadł jako pierwszy i zatopił się w śnieżnej sofie.
Poszłam w jego ślady, nie pewnie, ale poszłam. Uśmiechnął się zachęcająco i wyciągnął rękę.
Złapałam ją i usiadłam obok niego, zamykając oczy. Oczekiwałam na uczucie zimna albo, że zacznie się rozpuszczać pode mną, poduszka kanapy. I nic….
Było dobrze, ciepło, przytulnie i był koło mnie Jack. Objął mnie ramieniem i zaczął szeptać mi do ucha.
-I co… Mówiłem.-
-Dobrze, że mnie nie oszukałeś.-
-No mogłem…w połowie. Nie czuję zimna, ale topnieć mogło.-
Chciałam na niego warknąć, ale zagarnął mi kosmyk za ucho. Jego dotyk wywołał u mnie lekkie dreszcze. Dostrzegł to i roześmiał się.
-No więc co to za historia.- od razu pożałowałam tego. Znów spochmurniał i odwrócił wzrok. Spojrzał w dal i przyjął poważną minę.
Zaczął choć niepewnie...
-Wiesz nie powiedziałem ci czegoś ważnego. Chyba przyszła pora. Proszę zrozum mnie i to było bardzo dawno temu, jeszcze przed powstaniem twojej krainy.-
Przełknęłam głośno i wtuliłam się w jego bok.
                                                                    
                                                                            ...  Jack  ...
-To wydarzyło się 250 lat temu i nawet strażnicy o tym nie wiedzą. Jeszcze byłem świeżo zamrożonym wybrańcem księżyca. Nie wiedziałem o Strażnikach i o sobie. Błąkałem się, wywołując powiewy lekkiego wiaterku i zamrażając różne instalacje… Nie miałem aż tak rozwiniętych umiejętności co teraz. Było nawet fajnie, ale czułem się jeszcze bardziej samotnie niż ostatnio. Myślałem, że jestem jedyny i nikt mnie nie widzi.
Każdy myśli, że Jeami Benet był pierwszym dzieckiem który we mnie uwierzył.-
-A nie jest?- przerwała moje zamyślenie.
-Nie nie był. Na biegunie mamy wielki globus, który pokazuje dzieci które wierzą, ale dzieci!
Nie nastolatków. Wszyscy do teraz uważają, że nie ma nastolatków, którzy jeszcze w nas wierzą. Mylą się….- spojrzałem na nią. Była zaszokowana i zaskoczona.
-Ona pierwsza mnie zobaczyła…-
-Ona??-
-Elizabeth Flackes. Była wyjątkowa tak jak ty… Ale inna.
Wybrałem sobie miasteczko, które leżało obok stawu, z którego powstałem.
Zmieniało się bardzo szybko…ludzie przychodzili i odchodzili. Budowano nowe domy, sklepy…Wszystko się rozwijało, a ja nie. Stałem w miejscu nie wiedząc co robię.
Latałem sobie wtedy nad lasem, spoglądając z ukosa na wszystko. I nagle coś mignęło mi przed oczami. Była to mała lekko rudawa plamka. Myślałem, że to lis. Podleciałem bliżej, bo od dawna ich tu nie widziałem, ale to co zobaczyłem… - westchnąłem i przygryzłem wargę.
To była dziewczyna. Z rudymi, ognistymi włosami. Była całkiem młoda w moim wieku. Drobna z zielonymi oczami.
Chodziła sobie w lesie rysując coś w zeszycie. Raz prawie uderzyłaby w drzewo, ale w porę ruszyłem gałęzią.
Spojrzała prosto na mnie. Myślałem, że mnie nie widzi, ale stanęła jak wryta. Wreszcie zrozumiałem…ona mnie widziała.
-Kim jesteś? Chcesz mnie zabić, albo wrzucić do swojego stawu i zamrozić na wieki…-
-Niezłą masz wyobraźnie!-
-Tak…Dlatego uważają mnie za dziwaczkę.-
-Daleko ci do niej. Popatrz na mnie!-
Uśmiechnęła się.
-Jestem Jack Frost, a ty?-
-Elizabeth Flackes-
Podeszła do mnie i wyciągnęła rękę. To co s

ię stało, wciąż zostaje dla mnie tajemnicą.
Złączone dłonie zaczęły błyszczeć. Światło mieniło się niebieskim i czerwonym światłem.
 Jakby nam płonęły… Gdy je zabraliśmy zaskoczeni, wciąż moja dłoń była w błękitnym ogniu, a jej w czerwono- pomarańczowym.
Popatrzyliśmy po sobie.
-Łał!!! Co to było?- płomienie na dłoniach zniknęły, ale w jej oczach nie.
Wtedy to zobaczyłem…Swoje przeciwieństwo.  Okazało się, że zaczęła władać ogniem, ale była zwykłym człowiekiem. Nie należała do żadnego świata i krainy.
Myślałem, że Księżyc to zrobił abym miał towarzystwo. Nie wiem co miał na celu, ale zrobił piekło…dosłownie.
Elizabeth była wyjątkowa, taka jak ty. Wesoła, odważna i z wielkim darem.
Niestety nie panowała nad nim. W mieście pojawiły się duże pożary, które powtarzały się coraz częściej. Lu
dzie dowiedzieli się, że to ona. Myśleli, że jest Podpalaczką, ale nie wiedzieli o jej mocy.
Zaczęli ją gonić. To było w dzień przed Wielkanocą. Uciekała, a za nią podążała policja. Była przerażona. Zobaczyłem ją i od razu do niej podleciałem. Chciałem ją złapać i zanieść daleko stąd. Nie widziała mnie i przestraszona strzeliła płomieniem. Trafiła przypadkowo we mnie.
Moje ciuchy się palił, skóra piekła, ale nie aż tak….jestem przecież zamrożony.
Zaczęła krzyczeć. Stworzyła wielki ognisty krąg. Płomienie się rozprzestrzeniały. Ten pożar był jednym z największych w historii. Już zgasiłem ciuchy i było lepiej. Miałem lekko różowawą skórę, więc wyglądałem jak człowiek.
Elizabeth leżała na ziemi i sama płonęła. Krzyczała coraz głośniej i płomienie rosły.
Podbiegłem do niej i ją dotknąłem. Płomień zaświecił błękitem jak na początku naszego spotkania. Ona już nie była człowiekiem, ale żywym ogniem. Jej ciało zniknęło…płakała a zamiast łez leciały płomienie. To było okropne…
-Musisz mnie zamrozić, zniszczyć.- teraz to jak płakałem i krzyczałem, że tego nie zrobię.
Złapała mnie za rękę i mówiła, że nie chce tak żyć.
-Stanowię zagrożenie. Ludzie przeze mnie ginął. Wszystko niszczę….Proszę!!!-
Poczułem gniew, rozpacz…dlaczego Księżyc jej to zrobił. I zrozumiałem.
Ona była normalna, ale to ja ją zmieniłem. Dałem jej jakąś część siebie.
To było za wiele. Teraz to ja wybuchnąłem. Mojej mocy było zbyt dużo… Stworzyłem śnieżycę prawie na całym świecie. A ona zniknęła. Po płomieniach nie zostało już żadnego śladu. Leżałem tam na wypalonej polanie, z kręgami przysypanymi śniegiem.
Dookoła było pusto i same zgliszcza. Mój żal był tak mocny, że śnieżyca przybrała na sile…
Wtedy właśnie stworzyłem śnieżyce w Wielkanoc i poznałem Zająca. Poznałem innych strażników, ale nie takich jak ona. To ja ją zniszczyłem…
Elsa złapała mnie za rękę i patrzyła z przerażeniem
-Boisz się mnie?
-Nie płaczesz…- Nawet tego nie zauważyłem, że po policzkach leciały mi łzy. Wytarła je i przytuliła mnie do siebie.
-Nie boję się. Jack to nie twoja wina. Tak musiało najwidoczniej być. Ona była niezwykła, ale ty jeszcze bardziej. JA też nie spotkałam nikogo takiego jak ja, bo ty jesteś wyjątkowy.-
-Elso to ty jesteś wyjątkowa. Mam wrażenie, że o tym nie wiesz.
-Bo nie jestem…
Jak mogła coś takiego mówić. Przybliżyłem się do niej i pocałowałem…
-Miło, że mi zaufałeś.-
-Tak. Nie chcę być posądzany za wygląd. Elizabeth była wspaniała, ale każdy widział w niej odmieńca…. Dlaczego ludzie patrzą oczami, a nie sercem.-
-Nie wiem, ale dlatego ty jesteś strażnikiem.
-Chyba tak… Dostrzegam ta iskrę i widzę ją w tobie.- popatrzyłem na nią. Uśmiechnęła się i przylgnęła do mego torsu.
-Oj królowo bo się rozpuszczę… - zamruczałem do jej ucha.
-Nawet tak nie mów, bo wsadzę cię do zamrażalki…- powiedziała to, ale wciąż koło mnie leżała. Czułem jej ciepło przez moją lodową powłokę…


1 komentarz:

  1. Super (; Podoba mi sie ta historia o tej całej 'Elizabeth' ;3

    ~fly c;

    OdpowiedzUsuń