Anna podskakiwała koło Kristoffa i pocałowała go w usta. Kristoff ze zdziwieniem go przyjął i odwzajemnił. Był jeszcze trochę otępiały. Potem ruszyła szybko ku siostrze. Rzuciła się jej do szyi w żelaznym uścisku.
-Jesteś niesamowita!- krzyczała jej do ucha. Normalnie by jej nie pozwoliła, ale w tej sytuacji. Odwzajemniła uścisk i nawet podskakiwał z siostrą. Nie wierzyła do końca, że jej się uda. Myślała, że bez Jacka nie ma dość mocy. Myliła się. Miał racje. Kiedy mówił jej, że ma dar i wielką moc, nie wierzyła mu. Teraz z pewnością powiedziałby coś w stylu ,,A nie mówiłem!’’ Elsę zapiekły oczy. W chwili wielkiej radości zaczęła płakać. Zadowolenie zmieniło się w rozpacz i strach.
-Elso! Co jest?!- Anna przytulała ją, ale lekko odchyliła głowę by móc ją zobaczyć.
Elsa nic nie mówiła. Nie musiała. Oboje wiedzieli dlaczego płacze.
-Spokojnie znajdziemy go.- zapewniła ją Anna.
-Ta trudno go nie znaleźć. Jest charakterystyczny.- Anna lekko spiorunowała go wzrokiem, ale go poparła.
-Kristoff ma racje. Znajdziemy go, a jeżeli ktoś go widział, na pewno go rozpozna.-
Elsa odkleiła się od Anny pozostawiając wielką, mokr
ą plamę na jej bluzce. Przez załzawione oczy, dostrzegła w oddali coś dziwnego.
-Patrzcie!-
Wszyscy zwrócili się w stronę początku pożaru. Po drugiej stronie tuż przy sąsiedniej górze ..Lodowy wierch’’ zobaczyli coś dziwnego.
-Trzeba to sprawdzić. Ogień nawet nie uszkodził tego czegoś.- zaproponowała Anna.
Elsa też wróciła do siebie i patrzyła z determinacją.
-Do dzieła.-
-Tak znajdźmy tego Mrożka. Kumacie Mrożka jak rożka. Dobre co?!-
-Ty naprawdę jesteś czasem idiotą.- powiedziała Elsa.
-Chodźcie Mrożki!- krzyknęła Anna by znów się nie kłócili.
Elsa szybko stworzyła stopnie obniżające ich do ziemi. Gdy zeszli po nich na dół, wielka góra lodowa znikła pozostawiając piękny niebieski połysk na niebie.
-To co kolejna przejażdżka!- zaproponował Kristoff.
Wsiedli znów do wozu i ruszyli w stronę nieznanego obiektu.
Elsa nerwowo ściskała kawałek sukienki gniotąc go. Anna złapała ja za rękę i wymieniła znaczące spojrzenie.
-Wszystko będzie dobrze.-
-To Frost. Pakuję się w kłopoty, ale jego zmrożony tyłek pozostaje nie tknięty…szkoda.-
-Nie pomagasz.-ryknęła na niego Anna.
Już więcej się nie odzywali. Droga była wyjątkowo trudna. Wszędzie walały się zgliszcza drzew po pożarze. Ziemia była obsypana popiołem i śniegiem. Koła wozu z trudnością brnęły na przód.
Po długiej jeździe nareszcie dotarli. To co zobaczyli było dziwniejsze od wszystkich innych wydarzeń. Stali przed zamkiem zbudowanym z ciemnego praktycznie czarnego kamienia. Nie można było uznać tego do końca za pałac. Był małych wielkości, ale nieliczne wierze i mur sprawiały takie wrażenie. Nie były wcześniej widoczny przez gęstwinę lasu, ale teraz...pozostał nietknięty i widoczny z daleka.
-Co to jest?!- spytał zdziwiony Kristoff.
-Czytałam kiedyś o tym. To był zamek Simona.
-Kogo!?- spytała Anna.
-Powinnaś więcej czytać. Simon był pierwszym człowiekiem w królestwie, który miał takie same zdolności co ja i Jack. Ludzie nie wiedzieli co to jest więc wygnali go z miasta. On jednak nie mógł go opuścić. Miał tam żonę, którą bardzo kochał. Więc pozostał w Arendell i zbudował dom poza terenem miasta. Potem chciał ją sprowadzić do siebie. Niestety okazało się, że ona umarła. Podobno z powodu choroby, on jednak uważał inaczej. Dowiedział się, że była w ciąży. Jeden z potężnych rodów w królestwie zabił ją bojąc się mocy nowego potomka odmieńca. Simon wpadł w szał i ukarał ich za tę niegodziwość. Po tym, z rozpaczy zabił się na skraju miasta. Jego ciało zamieniło się w lód tworząc górę nazwaną teraz ,,Lodowym Wierchem’’.-
-Łał siora! Niezła historia. Myślisz, że to jest jego dom.-
-Chyba tak. Może tam jest Jack. Co szkodzi zobaczyć.-
-No to, że może jest nawiedzony przez ducha Simona.- krzyknął Kristoff.
-Jakby było tu coś nawiedzone to góra, a nie dom.- przewróciła oczami.
-A no tak!- uderzył się lekko w czoło. Pomyślał, że chyba naprawdę jest czasem idiotą.
Przeszli przez uchyloną bramę i wkroczyli do środka. Było tu strasznie ciemno i ponuro. Wszystko było bardzo stare i poniszczone. Kurz unosił się w powietrzu drapiąc w gardle.
Nie było tu dużo przedmiotów. Jakiś dywan, szafki i jeden obraz. Przedstawiał kogoś kto błyszczał w blasku księżyca. Był w jasno srebrnej zbroi o bladej skórze. Włosy długie i w kolorze zbroi, a wzrok czuł i przenikliwy.
Nie było nic poza tym pokojem. Dalej była tylko mała sypialnia wychodząca na kuchnie.
-Nic tu nie ma. Sam kurz. Chodźmy stąd bo zaraz zacznę kichać.- upierał się Kristoff.
Gdy wychodził nadepnął na luźno usadowioną kamienną płytę.
Elsa od razu zauważyła, że to jest coś w rodzaju piwnicy. Razem otworzyli wejście. Buchnęło stamtąd jeszcze więcej przeraźliwego kurzu. Ale coś się zmieniło. Było tam ciepło. Wszyscy wymienili spojrzenia między siebie. Spierali się wzrokiem kto powinien iść jako pierwszy. Kristoff od razu się odsunął, a Elsa wzruszyła ramionami.
-No dobra! Ja pójdę pierwsza.- Elsa odważnie i pewnie stanęła na pierwszy stopień schodów prowadzących w głąb. Zaraz zaczęła się coraz bardziej zanurzać, aż wreszcie nie było jej.
-To chyba kolej na mnie.- Anna podążyła za siostrą uważając na małe schodki.
Kristoff jeszcze nerwowo przechadzał się po korytarzu.
-No nie! Dziewczyny się nie boją, a facet trzęsie portkami.-
Szybko jakby bał się, że zaraz jeszcze zmieni zdanie, poszedł za Elsą i Anną.
Schody ciągnęły się w nieskończoność. Do tego nic nie widzieli. Było strasznie ciemno. Powoli stawiali kroki, aby się nie przewrócić i nie potknąć. Elsa miała coraz większą nadzieję, że znajdzie na dole Jacka. Również rosłą obawa, że coś jest nie tak. Zjeżyły się jej włoski na karku i przeszły ją dreszcze. Czuła coś złego.
-Nie macie jakiegoś światła?- spytał jeszcze lekko oddalony Kristof.
-Chcę widzieć kto mnie będzie macał po ciemku.-
-Nie schlebiaj sobie. Nie mam ochoty cię dotykać. Jesteś wiotki ze strachu.- odezwała się Elsa. Ale na jego prośby wyczarowała mały diamencik. Świecił ładnym błękitnym światłem. Elsie przypominał trochę na wzór kamienia strażnika Jacka. Znów poczuł znajomy ucisk w żołądku i w klatce.
Rozglądali się i zobaczyli wielkie drzwi prowadzące do jakiegoś pomieszczenia.
Na podłodze leżały różne księgi i kajdany. Teraz nie tylko Elsa miała złe przeczucia. Wszyscy nie byli pewni swojej podróży.
Nadzieja na znalezienie tam za drzwiami Jacka zmotywowało Elsę. Pchnęła stare lekko zniszczone drzwi, z głośnym skrzypnięciem. Od razu weszła do środka.
Ten widok, który ujrzała był najszczęśliwszym w jej życiu. Zobaczyła Jacka…to był on. Stał po środku, źle oświetlonej sali odwrócony tyłem. Ale to on…on! Podbiegła bez zastanowienia do niego ze łzami w oczach.
-Jack! Jack! To ja! Jesteś! Tak się martwiłam.-
Gdy zobaczyła go z bliska, kiedy się do niej obrócił, przeraziła się. To było okropne!
Jęknęła głośno, zakrywając usta rękoma. Odskoczył lekko od niego. Jack patrzył na nią, ale to nie był on. Miał nieprzytomny wzrok. Oczy kiedyś lśniły swym blaskiem błękitu, teraz były przygaszone i czarne. Włosy bez zmian, ale posklejane i we krwi. Ubrania zniszczone i spalone. Bluza była rozdarta ukazując jego nagi tors. Nie to było najgorsze. Nawet rany i oparzenia. Jack miał praktycznie na całym ciele jarzące się dziwne znaki. Wyglądały jakby ktoś je wypalił, a one wciąż płonęły na jego skórze. Z niektórych lekko kapały strużki krwi. To było przerażające…
-Jack! Co ci się stało?!- mówiła z przerażeniem i bardzo cicho. Chciała go dotknąć. Chwycić za rękę, ale się odsunął. Za niego wyszła dziewczyna o płomiennych włosach i zielonych przenikliwych oczach. Wpatrywała się w Elsę z nienawiścią i z lekkim rozbawieniem.
-Po co tu przyszłaś?- odezwał się srogi, ale melodyjny głos dziewczyny.
-Jestem tu… bo przyszłam po Jacka.- powiedziała niepewnie patrząc znów na ukochanego.
-Ale on nie chce cię tutaj. I ja też!- podeszłą jeszcze bliżej Jacka.
-To nie prawda!- krzyknęła na cały głos.
-Prawda.- tym razem to był Jack. Powiedział to z takim zimnem i nieczułością. Elsa aż jęknęła cicho. Znów poczuła ukłucie…tym razem w sercu.
-Jack co ty mówisz!?-
-Nie chcę cię tu!- powiedział ostrzej. Patrzył na nią, ale był jakby odgrodzony grubą ścianą.
-Co ty mu zrobiłaś!? Elizabeth, prawda!-
-Tak! Nic mu nie zrobiłam. Odebrałam co moje. Jack nigdy cię nie chciał. Byłaś tylko zastępcą na moje miejsce. Gdy uczyłam się panowania nad mocą on się zabawiał. Pozwoliłam mu na to…-
-Kłamiesz!-
-Nie! On cię nie kocha. On kocha mnie. Zawsze tak było i będzie.-
-To nie prawda. Coś ty mu zrobiła!-
-Chodzi ci o te znaki. To tylko niewinne tatuaże. Nigdy nie byłaś młoda.-
-Jack…to ja Elsa. Kocham cię ty też tak mówiłeś.-
Spojrzał na nią. Jego wzrok był pusty. Oczy aż wypalały Elsie serce. Co ona mu zrobiła. To nie był on. Był opętany…przez nią.
-Nie, nie kocham cię Elso!- powiedział zimno. Nie brzmiał jak Jack.
-Jack to ona….to ona cię kontroluje. Proszę! Walcz z nią!-
-On nie walczy. On jest świadomy tego co robi. To jego wybór.-
Elsa aż gotowała się ze wściekłości. Nie wytrzymała kiedy Elizabeth podeszła i zaczęła całować się z Jackiem. Przebiegła na drugą stronę i strzeliła w nią pociskiem z lodu. Oberwała w plecy. Lód wbił się w nią, ale po chwili stopniał pozostawiając małą dziurkę na skórzanej kurtce.
-Będziesz jeszcze tego żałować szmato!-
-Widzisz jesteś zwykłą prostaczką. Nie masz manier. Jack nigdy by cię nie pokochał.-
Elizabeth nie wytrzymała i strzeliła w nią wielką kulą ognia. Ona szybko zrobiła unik i znów zaatakowała. Strzeliła w nią błękitnym promieniem, który po przybliżeniu się do Elizabeth zmienił się w wielką lodową kulę. Już myślała, że ją ma. Ale ona tylko wyciągnęła rękę przed siebie jakby chciała ją zatrzymać. Kula leciała prosto na nią z niebywałą siłą, ale przy dotknięciu znikła zostawiając samą parę. Rozprzestrzeniła się po całym pokoju. Elsa nie widziała nikogo. Krążyła wypatrując czegoś…nagle zobaczyła jakąś sylwetkę. Wytężyła wzrok i to był Jack. Stał nieruchomo. Wpatrywał się w nią z odrazą i nienawiścią. Jego teraz czarne oczy płonęły.
Elsa przybliżyła się do niego bardzo powolnymi krokami.
-Jack. To ja Elsa. Kocham cię! Pamiętasz…ty nie kochasz Elizabeth. To ona…coś ci zrobiła. Wysłuchaj mnie! Proszę!- Była już bardzo blisko niego, na wyciągnięcie ręki.
Już myślała, że zrozumiał. Jego twarz zrobiła się lepsza. Jego małe zmarszczki przy przymrużonych oczach zelżały. Jego nienawiść i wściekłość znikła. Czerń ustępowała lekko błękitowi.
-Jack pamiętasz prawda. Kocham cię ty też. Nasza ubiegła noc…pocałunki.
Chciał już go dotknąć, gdy zauważyła nóż. Trzymał za rękojeść ściskając go mocno. Jego blada skóra wyglądała jeszcze bardziej biało. Zaczął się trząść. Uniósł go do góry w stronę Elsy. Ona zrobiła przerażoną minę i wytrzeszczyła oczy. On jej grozi…nożem. Co ona mu zrobiła. Zabiję ją!!!
-Jack nie skrzywdzisz mnie! Ufam ci.- Elsa jeszcze bardziej przybliżyła się do niego. Wypięła pierś i opuściła w rezygnacji ręce. Przymknęła powieki i czekała…
On zaczął walczyć. Nie mógł…to ktoś znajomy. Nie mógł. Dreszcze przechodził go po całym ciele. Trząsł się trzymając niedbale nóż. Popatrzy przytomniej na swój gest. Groził dziewczynie. Ale jej nienawidził…dlaczego. Ona go kocha? Elsa…
-Elsa…-powiedział cicho.
W tej chwili nóż wyleciał mu z ręki. Elsa otworzył zdumiona oczy. On płakał. Jego łzy ściekały po bladych policzkach. Ale były czarne… ciemne i dziwne. Do oczu napłyną błękit.
Opadł na kolana i zakrył w dłoniach twarz. Cierpiał…ból przeszywał mu ciało. Walczył sam za sobą. Z tym co kochał, nienawidził.
Elsa podbiegła do niego i ukucnęła obok niego. Wzięła jego dłonie. Odkryły jego twarz. Przeszywał go ból bardzo widoczny. Łzy wciąż leciały. Popatrzył wreszcie na nią. Tym razem z uczuciem. Ujęła jego twarz i wyszeptała.
-Wróć do mnie…-
Chciała go pocałować, ale w tym momencie mgła opadła. Rozejrzała się i zobaczyła leżącego Kristoffa. Był nieprzytomny, a obok wierciła się niespokojnie Anna. Krzyczała, a on się nie budził. Anna nie mogła do niego podbiec. Był skrępowana, a przy gardle miała nóż. Był inny iż ten Jacka. Błyszczała mu rękojeść. Elizabeth przybliżyła go jeszcze bliżej raniąc ją i pozostawiając małą cienką kreskę. Popłynęła mała strużka krwi.
-Nie! Zostaw ją!- Elsa wstała i przybliżyła się do nich.
Elizabeth uśmiechnęła się dumnie. Zaśmiała się mrocznie.
-A co zrobisz jeśli tego nie zrobię?- znów przycisnęła go mocniej. Anna jęknęła.
-Elsa ściskała dłonie wbijając sobie paznokcie.
-Wszystko. –powiedziała przez zęby.
-To odejdź. Zostaw Jacka! Nie wracaj!-
-Co?!-
-To co słyszałaś odejdź!- Mówiła poważnym tonem. Linia na powierzchni gardła Anny się zagłębiała i poszerzała.
-Nie rób tego.- powiedział prawie bez głośnie Anna. Ale ona to usłyszała.
-Milcz. Albo zmienię zdanie i od razu poderżnę ci gardło. Będziesz się wykrwawiała na podłodze na jej oczach.
-Stój nie rób tego! Zrobię to, odejdę!-
-Dobrze. Idź do tamtego kręgu.- wskazała wzrokiem na naznaczony lekko promieniami okrąg. Elsa spuściła głowę, ale na chwilę odwróciła się do Jacka.
-Wrócę po ciebie.-powiedziała bezdźwięcznie poruszając ustami.
Jack nadal leżał na podłodze. Łzy kapały po policzkach robiąc na ziemi czarną kałużę.
Poszła wolno do wskazanego miejsca i odwróciła się do Elizabeth.
-Wypuść ją!-
Elizabeth niechętnie i z obrzydzeniem zabrała nóż. Anna od razu z jękiem podbiegła do nieprzytomnego Kristoffa. Miał małą ranę z tyłu głowy. Pewnie został znokautowany od tyłu.
Niechętnie otworzył oczy łapiąc się za głowę. Rozejrzał się i przeraził. Elsa stała w jakimś ognistym kręgu, Jack wyglądał potwornie ze czarnymi łzami i symbolami na skórze, a Anna miała ranę na szyi. Wziął niedbale dłoń i dotknął jej.
-Nic mi nie będzie.- powiedziała trochę nieprzekonywająco.
-Szybciej! Bież go i idź do siostry!- krzyczała przybliżając się do Elsy.
Kristoff wsparł się o Annę i wolno pomaszerował z nią. Gdy byli na miejscu Elsa pomogła jej z drugiej strony. Krąg się zaświecił i odgrodził ich wysokimi płomieniami. Nie widzieli nic poza nimi. Usłyszeli Elizabeth mówiącą w jakimś dziwnym niezrozumiałym języku.
Po chwili płomienie zniknęły, a oni stali przed zamkiem zdezorientowani.
Elsa rzuciła się na ziemię płacząc.
-O matko! Jack! Prze-praszam Cię! Jakbym była silniejsza…-
Anna się do niej schyliła upewniając się przedtem czy Kristoff utrzyma się na nogach. Po skinieniu głową uklękła obok niej. Przytuliła ją mocno i zaczęła ją uspokajać.
-Nic więcej nie mogłaś zrobić. Uratowałaś mnie i Kristoffa. Nie miałaś wyboru. Następnym razem uratujemy go. Zobaczysz…-
-Niby JAK! Ona ma go! Nie poznawał mnie. Chciał mnie zabić. Prawie by to zrobił…-
-Ale nie zrobił! Jack wciąż tam jest. Walczy z nią. Musimy mu pomóc i pomożemy.-
Elsa wtuliła się w Annę, a Kristoff pochylił się ku nim.
-Damy radę…
Powinnam cie udusić zakopać. Potem odkopać zklonować i zabić te klony. Czemu w takim momencie. Kiedy dalszy ciąg. Ja wiedziałam że tak będzie, było zbyt pięknie.
OdpowiedzUsuńPogroziłam Ci a teraz co do rozdziału piękny. Zapraszam do siebie pierwszy rozdział i Jelsie gotowy. Czekam na kolejny rozdział. Mroźne całusy
Na pewno wejdę do ciebie i poczytam... Mam nadzieję, że jednak mnie nie zabijesz następny rozdział już jutro...lub wcześniej.
OdpowiedzUsuńPrzytulaski z szronikiem...
Zabić nie zabiję, kto by pisał dalej. Już się nie mogę doczekać ^^
OdpowiedzUsuńUspokoiłaś mnie. Już się bałam chodzić w ponure miejsca. Czyli piszę dalej...bez krwawych mordów, na razie!
UsuńAaaaa!! Super!!!! Kiedy next?
OdpowiedzUsuńDobrze, że się podoba. Bałam się, że niedługo się znudzę. Więc będzie gorąco... Nie tylko przez Elizabeth!
UsuńSuper ;3 Nienawidze tej szmaty Elizy ;-;
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że się włączyłaś do komentowania. Lubię jak nie pisze tylko dla siebie, bo co to jest za blog. Pisz dalej to i ja będę pisała...
UsuńSuper dzieje się Akcja Zapraszam na mojego bloga Elisafrost.blogspot.com
OdpowiedzUsuńNie nawidze cie Elizabeth Jack kocha Else a nie coebie zrozum!!!!!!!
OdpowiedzUsuń