Mrok stał na końcu sali kipiąc gniewem i patrząc ze
wściekłością na wszystkich, a przede wszystkim na Elsę. Pomogła mi stanąć, ale
czułem jak drży na całym ciele. Nic dziwnego… Mrok nie był sam za nimi czaiły
się dziwne cienie, które co jakiś czas się wyłaniały i pokazywały swoją
prawdziwą postać. Wyglądały strasznie! Ale tymi słowami nie można opisać
wszystkiego. Był ogromne niczym dwie wielkie szafy połączone ze sobą. Spowijał
ja mrok, ale znajdowały się na nich elementy lodu. Jack zrozumiał…to on je
stworzył! To on przyczynił się do powstania takich demonów, które powinny
smażyć się w piekle…lub chodziarz rozpuścić. W jego głowie mignęło okropne
wydarzenie.
Widział jak stał zadowolony rozluźniony, koło Mroka. Nie chciał
go kopnąć, poćwiartować ani nic takiego. Przyglądał się mu z podziwem i kiwał
jak mały oswojony pudel. Gotował się na samą tą myśl, ale to nie sprzyja jego
mocom. Zobaczył jak łączą swoje moce. Eksperymentują…tworzą coś co nie powinno
nigdy powstać, a sama myśl zasługiwała na potępienie. Ale stworzyli. Były to
istoty spowite z czystego mroku, którego nigdy nie będzie brakować. Dlatego nie
można ich zniszczyć. Połączenie z nieugiętym i nie uległym lodem, dawał im moce
równe winowajcy…Jemu! Stały na dwóch nogach lub kolosach, ale widział, że mogą
zaczął się zmieniać zależnie od otoczenia czy przeciwnika. Mogły przybierać
najróżniejsze postacie. Lód spowijał lekko nogi, przechodził do rąk które wyglądały
jak ostre brzytwy. Na samej górze głowa była czarna, ale oczy lśniły błękitem i
spowiła także rzędy ostrych kłów wychodzących z potężnie zbudowanych paszczy. Jeżeli
ktoś widział coś najstraszliwszego na świecie nich to pomnoży przez nieskończoność…
Mrok przeszedł delikatnie i pewnie koło nich, głaszcząc
jednego z boku.
-Prawda, że piękne! Dziękuję ci Jack! Bez ciebie nie miałbym
tyle mocy, aby stworzyć coś równie cudownego.- Jack zaciskał pięści i zaczął
się na nich pojawiać gruby lód.
-To ma byś cud! To wbrew naturze! Coś takiego nie powinni
nigdy istnieć! Zniszczy wszystko na swojej drodze, czyli cały świat!!!-
krzyczał, a głos odbijał się od ścian echem, tworząc wielką komorę dźwiękową. Nagle
to zostało zagłuszone przez złowrogi śmiech Mroka.
-Przecież to jest cudowne. Jack tak jak ja będziemy wspólnie
patrzeć na upadek świata, a wtedy zostaniemy jego jedynymi władcami.- w jego
oczach czaił się blask lub zwykłe ogniki szaleństwa.
-Nie! Nigdy nie chciałem tego stworzyć!- pokazał na jednego
z przedstawicieli zniszczenia.
-Ależ chciałeś to twój pomysł! Nawet ich nazwałeś! Pożeracze…czyż
nie jest idealne?!- Jack zamarł. Jakby był pod całkowitą władzą Mroka nie
zrobiłby czegoś takiego. Jak on sam mógł to stworzyć. Sam zaprowadził
zniszczenie całego świata. Elsa zobaczyła jego zmagania i opuszczoną winie
twarz.
-Jack to nie twoja wina!- zaczęła szukać jego wzroku, ale
nie miał zamiaru na nią spojrzeć. Był ostatnim zdrajcą… zdrajcą całego świata.
To wszystko nad czym pracował. Przyjaciele, dzieci, obowiązki strażnika i Elsa.
To wszystko dostał od Księżyca. Został Obdarzonym, a on zrobił coś takiego. Nie
mógł go zawieść!!! Przeszedł dalej do Sali mimo sprzeciwu przyjaciół i głośnego
krzyku Elsy. W głowie gotował mu się plan…jedyna szansa.
-Jeżeli uważasz, że ja je stworzyłem i przede wszystkim…wymyśliłem-
ostatniego bez przymusu nigdy by nie powtórzył.
-Mam prawo do władzy nad tą armią!-
-Nie!! Nie możesz…- sprzeciwiał się Mrok.
-Mogę! Słuchajcie pożeracze! Jam jest waszym stworzycielem i
Mrok. Zamierzam walczyć o władzę nad wami. Jeśli wygram oddacie się w moje ręce
niekoniecznie wychodzą z tego z istnieniem, ale gdy wygra Mrok, będzie miał takie
same prawa. Przyjmujecie warunki o pojedynek.- z ust potworów wydobył się
zduszony, ale równie przerażający ryk.
Nagle Jack, Mrok, Elsa i trochę niezrozumiale w głowie
Elizabeth rozgrzmiał mrożący krew w żyłach głos… Na sam jego dźwięk, chciało się
uciec waląc głową o ścianę. Włosy stawały dęba, ale wszyscy wytrwali.
Zgadzamy się Stwórco.
Ale wiec, ty chciałeś tego co Mrok. Nawet po części widzimy twą naturę. Stworzyłeś
nas z własnego pomysłu. Wiemy, że masz szlachetne cechy, ale ciemność także
zagościła zbyt często w twoim ciele. Jesteś podatny na nią, ale teraz walcz o
władzę nad nami. Pożeraczami Światów.
Nie był to odgłos jednego ryku, ale tysięcy łączących się w
jeden, aż omal nie rozwalał czaszki głowy. Wszyscy oprócz leżącego na podłodze
Kristoffa i Anny, która się nim zajmowała, spoglądali na Jacka. Nie chciał tak
sterczeć. Musiał naprawić swoje winy…
-Może wyjdziemy na zewnątrz. Później przemienię twoją budę w
perzynę!- fuknął Jack na Mroka, który śmiał się kpiąco.
-Myślisz, że mnie pokonasz, chłopczyku? Jestem potężniejszy
dzięki tobie. Ta chwilowa więź miedzy nami odebrała twoje siły, dając je mnie. Nadal
uważasz, ze masz jakiekolwiek szanse?- Jack wiedział co może stracić. Życie,
przyjaciół, świat…Elsę! Wszystko spoczywało na jego barkach, nie mógł się
wycofać.
-Jak chcesz zrezygnować to mów to prędzej!- odparł kierując
się do ściany. Zamroził ją całkiem, po czym stworzył idealnie wyważony lodowy
miecz. Zamachnął się i jednym ruchem zrobił gigantyczną dziurę w ścianie
wychodzącą na ciemną polanę. Koło niej znajdowało się sporawe jezioro, a w
oddali słychać było szum fal od morza.
Przeszedł przez nią tak jak Mrok i pozostali. Elsa patrzyła
na niego przerażonymi oczami lekko szklistymi od łez. Miała skrzyżowane ręce.
Nagle obtoczyli ją Pożeracze, aż się wzdrygnęła. Znów usłyszałem ten okropny
głos.
Nie martw się, nie
ugryziemy jej, chyba, że poprosisz.
-Nie. Nie poproszę!- odparł szorstko i spojrzał na stojącego
trochę oddalonego Mroka.
Wyczarował swoją długą i podstępną kosę. Wyglądał trochę jak
pan śmierci, ale Jack szybko odpędził to skojarzenie. Nigdzie się nie wybiera.
-Zaczynamy!- krzyknął.
Po tych słowach zniknął w mroku. Jack przeczuwał, że nie
będzie to czysta gra, ale to było jeszcze trudniejsze. Nie miał szans. Mrok
może pojawić się w każdym zaciemnionym miejscu. Nagle poczuł świst powietrza za
sobą. Wielka kosa zamachnęła się na niego, ale szybko schylił głowę. I tak miał
lekko skrócone niesforne kosmyki. Odskoczył na bok, ale po broni i przeciwniku
nie było śladu. Rozglądał się i miał szeroko otwarte oczy. Znów chłód, ale tym
razem niżej. Wyskoczyła nagle ręka zrywająca go z nóg. Uderzył o ziemię, która
nie była w całości pokryta trawą. Małe zaostrzone kamyczki powbijały się mu w
głowę, tworząc coraz głębsze rany. Chciał się poderwać, ale ręka teraz z
czarnym nożem przecięła mu rękę po długości przedramienia. Zabrał ją szybko
zamrażając dłoń, ale znów pustka. Rana krwawiła i się nie leczyła. Widział, że
to jest na życie wieczne i potępienie… Kolejna seria małych i bolesnych cięć. W
nogi raz w plecy… Walka była nie równa, a on bezsilny.
Elsa krzyczała, abym się nie poddawał. Moja siła życiowa…Nagle
zrozumiałem walczę przede wszystkim także o Elsę. Nagle mój kamień połączony z
nienaturalnym balaskiem księżyca oświetlił polanę. Mrok wypadł ze znikającego
cienia z wielkim trzaskiem. Uśmiechając się zaatakowałem. Tak to mogę walczyć!-
pomyślał. Stworzył zatrute sztylety i zaczął nimi rzucać. Kilka spudłowało, ale
przynajmniej jeden trafił Mroka w nogę. Wyją go z sykiem. Widziałem jak robił
się słabszy i wolniejszy. To moja szansa. Stworzyłem miecz już do niego biegłem,
ale nie poddawał się bez walki. Znów zamachnął się kosą, ale podskoczyłem ku
górze i przeleciałem na jego tył. Zahaczyłem mieczem o jego głowę i w ręku pojawiło
się nowe ostrze.
-Pamiętasz nasze eksperymenty? Oto miecz z jadem skorpiona
piekieł. Zabija wszystko nawet nieśmiertelnych. Sam to wymyśliłeś.- I pociągną sztyletem
po jego ramieniu. Jakby małe skorpioniki weszły w ranę i Mrok upadł na ziemię. Wił
się i powoli konał.. Miał już odejść gdy jeden skoczył mu na nogę. Wznosił się
ku górze prosto na jego piekące ramie, gdy zamarł i zleciał. Ramie świeciło…
Nagle oślepił ich wszystkich blask. Nie chciał przez chwile otwierać oczu, bo
przez zamknięte powieki, światło go raziło, ale tym razem głos w jego głowie
był kojący i delikatny.
Jack. Spójrz na mnie.
Jack wiedział, kto przed nim stoi. Od razu otworzył
zdziwione, ale pełne podziwu i zaszczytu oczy. Ukląkłby, albo coś. Hycał płatkami
śniegu lub podskakiwał, ale był cały sztywny. Dopiero teraz spostrzegł jak
bardzo jej zmęczony i słaby. Postać Księżyca się uśmiechnęła.
Wiem, że dużo
przeszedłeś, ale wiele przed tobą. Moja decyzja co do twojego obdarowywania, była
najlepszą od czasów Simona. Widzę jak walczysz za to co kochasz. Rób tak dalej.
Przyszedłem tu bo wiedzę, że będziecie mnie potrzebować. Wasz przyjaciel jest
ciężko ranny.
Wszystko co Jack czuł radość, ulgę, zachwyt wszystko to
znikło i pojawiło się poczucie winy. Przecież on zranił Kristoffa sztyletem
nasączonym trucizną. Powoli, ale skutecznie rozchodziła się teraz po jego
niewinnym ciele. Pozostawiając na końcu tylko jego śmierć.
Nie czekał na dalsze
słowa. Odwrócił się id Księżyca i pobiegł do wielkiej stworzonej przez niego
dziury w ścianie. Pobiegł po gruzach i kawałkach lodu i znalazł ich. Elsa i
Anna obtoczone pożeraczami i on. Kirstoff leżał prawie bez ruchu, cały blady i
lśniący od potu.
Zobaczył go i się wymuszenie uśmiechną.
-Frost! Żyjesz chłopie! Cieszy mnie twój widok i twój cały
zamrożony tyłek.- nawet bliski śmieci uśmiechał się i żartował, a Jack nie mógł
na niego patrzeć. Ogarnęła go nienawiść do samego siebie.
-Przepraszam cię… Powinienem byś to ja. Nie ty! Nie zasłużyłeś
na to…- uciszył go nie pewnym gestem dłoni.
-Jack…Jesteś cały! Zginąć za przyjaciela to dobra śmierć.-
gdy powiedział to jedno słowo Anna ledwo się powstrzymała od rzucenia się
niego. Płakała i wciąż ocierała nowe łzy już mokrą sukienką. Nagle
pomieszczenie wypełniło się światłem. Do pomieszczenia wkroczył Księżyc wraz z
Elizabeth. Nie patrzyła na nas i miała zadumaną minę.
Wiem, że przechodzicie
trudne chwile, ale Elizabeth chciałaby wam coś powiedzieć.
Elizabeth wreszcie spojrzała na nas i na jej twarzy pojawił
się dziwny uśmiech.
-Księżyc mówił, że powinnam być obdarzoną. Jestem
nieśmiertelna, ale dzięki Jackowi. Dlatego chcę oddać moją nieśmiertelność za życie
Kristoffa.
-Elizabeth…- zaczęła zdziwione Elsa.
-Uratowałyśmy Jacka. Obiecałam, że odejdę. A teraz mam
wybór. Mogę uratować Kristoffa i iść razem z Księżycem. Moje życie nie jest tak
wartę jak jego.
-Proszę Elizabeth…- tym razem był to Jack, ale nadal na nich
nie patrzył.
-Już postanowiłam Jack. Wybaczcie za moje czyny i
przyjmijcie ten gest na odkupienie win.- teraz zwróciła się do Księżyca.
-Jestem gotowa!- opowiedziała pewnie i zerknęła z ukosa na
Jacka.
W pomieszczeniu rozbłysło nie białe lub żółte światło lecz
pomarańczowe wpadające w czerwień. Po chwili zniknęło tak jak Elizabeth.
Księżyc stał lekko się uśmiechając. Jack spojrzał szybko na Kristoffa i stwierdził,
że na jego twarzy już nie ma potu i pojawiają się rumień i kremowa cera. Odetchną
na ten widok, ale wicią zadręczał się oddaniem Elizabeth.
Jack. Te słowa są
skierowane do ciebie. Elizabeth oddała swoje życie dla Kristoffa, aby nie
stawać ci na drodze do szczęścia. Kochała cię, ale widziała jakim uczuciem
darzysz Else. Odznaczyła się i teraz zostanie nagrodzona. Obiecaj, że nie
będziesz się zadręczał, bo to nie koniec kolejnych informacji. Elizabeth jak
wiesz podstawiała ogień. Ty jesteś panem lodu i przez to zachwiana jest
równowaga. Mrok także umarł na zawsze i jego dusza będzie potępiona. Dlatego
muszę powołać nowych Obdarzonych. Rozglądaj się i poleć to innym strażnikom. Daj
sobie pomóc, ale bądź czujny i wytrwały.
Po tych słowach Księżyc ich opuścił. Jack stał jeszcze tak
przez chwile wpatrując się nieobecnym wzrokiem w ścianę. Nowi obdarzeni. Ale
kto? I jak ma ich znaleźć? Kto je dostanie? Dwie moce Ogień i Mrok…Rozmyślał
jeszcze przez chwile, ale usłyszał znajome pochrapywanie. Odwrócił się i
zobaczył Kristoffa już w pełni zdrowego, który drzemał sobie w najlepsze na
kamiennej posadzce. Jack nareszcie poczuł, że ofiara Elizabeth nie poszła na
marne…
Wspaniały blog ! Bardzo przyjemnie się go czyta :) życze dużo weny i czasu :*
OdpowiedzUsuńMrok martwy? Kicha. Ale czytam dalej!
OdpowiedzUsuń